Kac moralny
Myślę, że życie dzieli się na straszne i żałosne. To są dwie kategorie. Straszne to, no nie wiem, śmiertelne przypadki, niewidomi, kalectwo. Nie wiem, jak sobie ludzie dają z tym radę, to zadziwiające. A żałosne są życia wszystkich pozostałych. Więc jeżeli jesteś żałosny, powinieneś być wdzięczny losowi, że jesteś żałosny, bo być żałosnym to wielkie szczęście. Ten cytat z Woody`ego Allena pasuje do zadziwiająco wielu życiorysów, do osób, które roztrzaskały swoją codzienność przez chciwość, strach, brak rozwagi lub dręczące pragnienie zaspokojenia pustki. Dla nich najczęściej jedynym ratunkiem przed zmierzeniem się z rzeczywistością, przed poniesieniem konsekwencji za swoje czyny jest alkohol. Niezależnie od rodzaju i formy podania, bywa on lekarstwem na skołatane nerwy, balsamem dla duszy, pocieszycielem, a czasami jedyną alternatywą dla pijącego, nałogiem, bez którego nie można już żyć. Niezależnie jednak od przyczyn sięgania po używkę i stopnia upojenia, nie ma nic gorszego niż picie w samotności. Choć towarzystwo nie łagodzi szkodliwości trunku, to jednak czyni sam akt bardziej cywilizowanym i (w chorym pojmowaniu świata) pijący staje się "rozgrzeszony" z popełnionego czynu.
Agencje towarzyskie świecą triumfy, a towarzystwo prostytutek zaspokaja nie tylko potrzeby cielesne, lecz czasami też duchowe. Ludzie płacą również za samą obecność eleganckich kobiet na przyjęciach, wynajmują mężczyzn na wesela, studniówki czy zjazdy szkolne. Skoro brak drugiej osoby u naszego boku jest tak dotkliwy, to czemu niezależni przedsiębiorcy, jak właściciele agencji towarzyskich, biur matrymonialnych i tym podobnych firm oferujących usługi o różnym stopniu cielesnego zaangażowania pracowników, mieliby na tym nie zarabiać? Wszak to pomysł na biznes genialny w swej prostocie! Dokładnie taka myśl nasunąć się musi w trakcie lektury Jakuba Filipa de Wojtacha. Książka A miało być tak świetnie, opublikowana nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej nie jest jednak podręcznikiem „robienia biznesu” ani pikantną opowiastką o zakulisowych zmaganiach pracowników agencji towarzyskiej z życiem. Choć właściwie jest tu nieco perwersji, w tym masochistycznym wydaniu. Bo jak inaczej nazwać wlewanie w siebie litrów alkoholu, które bohaterowie uskuteczniają na kartach książki? Powieść nie jest też pogadanką na temat szkodliwości trunku, zatem „nie wylewający za kołnierz” nie muszą się obawiać straszenia ogniem piekielnym. Choć tego ognia jest w książce mnóstwo, bowiem – co tu ukrywać – to piekielnie dobry kawał tekstu. Kiedy już przymkniemy oko na liczne literówki (ewentualnie - znieczulimy się radykalnie, biorąc przykład z bohaterów), możemy rozsmakować się w powieści oraz oddać refleksji nad swoim życiem i własnymi wyborami.
Jest wiele możliwości, ale wyjście jest zawsze tylko jedno – pisze autor, a losy Tomasza Bromskiego, pseudonim „Łumen” wydają się to potwierdzać. Poznajemy tego mężczyznę w kwiecie wieku, kiedy jest już pracownikiem „Agencji Usługowej Dionizos”. Moralna strona tego, czym agencja się zajmuje, jest dyskusyjna, choć nie stanowi ona treści książki. Ważniejsi od świadczonych usług są bowiem jej klienci – biznesmeni, menedżerowie wysokiego szczebla, urzędnicy państwowi, prawnicy, lokalni politycy – krótko mówiąc: wszyscy ci, których stać na pokrycie kolosalnych rachunków za pomoc pracowników Dionizosa. Sami zatrudnieni w agencji również stanowią prawdziwą mieszankę charakterów. Każdy z nich wyróżnia się na swój sposób, wszyscy stanowią najlepszy przykład egocentryzmu i oryginalności.
Jest zatem wspomniany już Tomasz samotny kowboj, przemierzający na swym wspaniałym mustangu bezbrzeżną prerię w poszukiwaniu szczęścia i miłości. Tę miłość stracił na własne życzenie, choć on sam darzy żonę szczerym uczuciem, we wspomnieniach przywołując dobre chwile – pierwszy biznes, zbiegający się z ukończeniem przez nią studiów, narodziny syna, pobyt w Niemczech, który otworzył mu drogę do większych pieniędzy, rozwój firmy zajmującej się reklamą. Kapitalizm i brutalne reguły gry rynkowej pozbawiły go dóbr materialnych, zaś on sam skutecznie zniszczył swój związek i nadwyrężył zaufanie syna. Obecny stan rzeczy wcale tej sytuacji nie poprawia…
W agencji pracuje też „Profesor”, Jacek Banach, były wykładowca filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz apodyktyczny, choć pełen życzliwości „Pułkownik”, czyli Janusz Stulejka, emerytowany oficer Wojska Polskiego. Są też i inni, połączeni (poza drobnymi wyjątkami) pewnym kluczem. Jest nim, oczywiście, alkohol i indywidualne możliwości przyjmowania go w ilości ponadnormatywnej. Jednak to nie samo picie, ale obraz życia tych jednostek, w większości przegranych, borykających się z samotnością czy szarością i monotonią egzystencji na tle Polski, stanowi główną treść powieści.
Jakub Filip de Wojtach w alegoryczny sposób przedstawił wszystkie nękające nasz kraj bolączki. Nakreślając obraz burzliwej przeszłości, przemiany społeczno-gospodarcze, w zakłamanej rzeczywistości PRL-u szukając niechęci Tomka do wszelkiego matactwa i naciągaczy, autor przedstawia czytelnikom prawdziwą "śmietankę" polskiej elity, w tym przedstawicieli świata polityki, ze Stefanem Wierzcholskim, radnym sejmiku wojewódzkiego na czele. Korupcja, niekompetencja, konsumpcjonizm - długo można wymieniać wszystkie te śmiertelne choroby, trawiące Polskę równie skutecznie, co rak niszczący wątrobę „Profesora”
Na boleśnie znajomym tle autor rysuje też wątek sensacyjny i iście makiaweliczny pomysł na zemstę (i biznes), który staje się jednocześnie drugą szansą dla Tomasza. Czy ją wykorzysta? Zdradzę tylko, że po błogostanie, w który wprowadzi nas nowa twarz głównego bohatera, nastąpi zaskakujący koniec, stanowiący doskonałe podsumowanie człowieczego żywota. Zaskakująca zresztą jest cała książką A miało być tak świetnie, będąca pełną ironii analizą współczesnego świata i ludzi.
Pewien dyskomfort może powodować mnogość postaci, pojawiających się i znikających na kartach książki. Jednak to właśnie ich życiorysy budują tę polską codzienność. Już sama okładka powieści (znakomity projekt Macieja Hoffmana) intryguje, zaś doskonale prowadzona akcja, wzbogacona licznymi odwołaniami do muzyki, malarstwa czy literatury to prawdziwa, choć nieco masochistyczna przyjemność, równa upojeniu alkoholowemu. Tyle tylko, że po lekturze książki Jakuba Filipa de Wojtacha jedyny kac, na jaki możemy liczyć, to ten moralny. Refleksje, którym się oddajemy, nie zawsze są dla nas wesołe, bowiem często okazuje się, że wśród tej ilości dostępnych możliwości wybraliśmy rzeczywiście jedno wyjście. Tyle tylko, że najgorsze.