Tytuł, "83 piosenki...", sugerowałby, że będziemy mieć do czynienia ze śpiewnikiem. Z takim nastawieniem pełni ciekawości otwieramy książkę. Od razu spotyka nas zaskoczenie. Zamiast słów piosenek i nut melodii otrzymujemy... nuty przełożone na słowa! Przyjrzyjmy się zresztą fragmentowi pierwszego opowiadania inspirowanego piosenką "Born, Never Asked"Laurie Anderson":
"W drogę, w chmury przekrojone równiutko smyczkiem.
0:19. Elektryczne skrzypce grają trzy dźwięki. Ostatni potyka się, upada, jednak wstaje. Kolejne przyspieszają, nabierają energii, by wbiec na szczyt.
Ześlizgują się z niego, jakby ktoś rozlał olej.
2:56. I znowu.
4:10. W tym miejscu płyta się zacina. Cztery dźwięki: 4:10...4:10...4:10...4.10...
Jednak rusza. 4:11. 4:12. 4:13. Jakby ktoś spadając, ześlizgują się ześlizgują się ześlizgują się ześlizgują się, próbował się złapać kamienia, wbić czekan w skałę, drapał rakami, ześlizgując się na 2:56..."
Mamy więc muzykę z płyty opowiedzianą słowami. Jednak nie jest to jedyny zastosowany w książce sposób przełożenia dźwięków na litery. Początkowe opowiadanie to jedynie uwertura. Koncert dopiero się rozpoczyna. Całe "83 piosenki..." przesiąknięte są muzyką. Każde opowiadanie poprzedzone jest informacją, jaka piosenka (lub kilka) była inspiracją. Ta inspiracja wyraża się w różny sposób. Czasem tekst jest luźną wariacją na temat słów utworu. Innym razem w opowiadaniu pojawia się dana piosenka lub jej wykonawca. Zdarza się też, że słowa mają po prostu rytm podobny do rytmu konkretnego utworu. Jeśli już o tym mówimy- cała książka jest niesamowicie rytmiczna. Słyszymy w głowie melodię. Czasami jej dźwięki są urzekająco piękne. Przytoczę dla przykładu dwa fragmenty:
"Stoisz w świetle rozjaśniona, pałająca światłem, nadzieją, wiarą i miłością. Jak Chrystus z obrazka. Ufam tobie, pamięci, ufam tobie, świecie" ("Rok duchampowski")
"Słowa garną się do ust, bym mógł je spokojnie wypowiedzieć. Wtedy rozświetlają drogę ku rzece.
Pamiętasz? Było niedzielne przedpołudnie. Włókienka słońca rozpinają się w każdym prześwicie jak pajęczyna i nie chcą mnie przepuścić. Kwitnące słoneczne gałązki wszczepiają się we mnie, wpuszczają we mnie swój sok." (Rzeka")
Tony są tu łagodne, pełne harmonii. Miękko pieszczą nasze uszy. Zdarzają się jednak nuty bardzo szorstkie, o przykrym brzmieniu. Ci, których rażą wulgaryzmy, niech przejadą szybko pięć linijek w dół.
"Na chuj komu jeszcze jeden wideoklip z takimi samymi czarnulkami z takimi samymi biustami na silikonie? Na chuj komu jeszcze jedna Godzilla? Na chuj komu jeszcze jeden Armageddon?" ("New York")
Mimo tych dysonansów melodia całości jest piękna, hipnotyczna, wciągająca. I na tej melodii warto się skupić. Tekst jest tu mniej ważny. Warstwa brzmieniowa zdecydowanie dominuje nad warstwą sensów. Nie są to zwarte, logiczne fabuły- raczej płynący na fali melodii ciąg skojarzeń. Słowa zdają się zderzać ze sobą tworząc odpowiednie dźwięki (w jednym z opowiadań znajdziemy nawet sformułowanie, że "słowa kopulują"...). Ta przewaga muzyczności nad treścią przypomina poezję Czechowicza (niezaznajomionych z Jego twórczością zachęcam do lektury). Efekt w każdym razie jest fascynujący.
Czy całość ma jakieś dysonanse? Doszukałam się dwóch. Po pierwsze, trudność w odbiorze tekstu z wymienionych wcześniej przyczyn. Po drugie, w niektórych opowiadaniach jest zbyt dużo tonów szorstkich, co nieco zakłóca harmonię. Jednak są to tylko pojedyncze fałszywe tony (lub zacięcia się płyty). Możemy o nich zapomnieć, jeśli jesteśmy pod wrażeniem całości.
Kalina Beluch
To opowieść jak z bajki albo jak z „Imagine”: Polskę ogarnia epidemia miłości... Wyobraźcie sobie kraj mlekiem i miodem płynący, drugą Japonię...