„Skąd bierze się to przeczucie, że nie uczestniczę już w zwykłej i naturalnej historii pogoni za pieniądzem, choćby nawet takiej, co tragicznie się kończy, ale w jakiejś innej historii pieniądza, ciemnej i pełnej gorączkowych majaków historii pieniądza, który stał się fizjologią jej bohaterów, fizjologią, której zaszyfrowany w twarzach trywialności szał będzie dla nich autostradą sztuczności i odrealnienia, autostradą do labiryntu wirujących luster?” Tak. Od pogoni za pieniądzem wszystko się zaczyna. Główny bohater powieści „120 godzin czyli upadek pewnego dżentelmena”, Witalis Koniecpolski, otrzymuje niecodzienną propozycję od firmy Ringer-Bohacki-Richelieu. Ma mianowicie pomnożyć majątek szefa spółki, zarejestrowanej na Wyspach Dziewiczych. Manipulacje giełdowe zabiorą mu 120 sekund (to aluzja do warszawskiej „afery 100 sekund”), operacja nie niesie ze sobą żadnego ryzyka. Sukces jest pewny. Koniecpolski decyduje się wziąć udział w tym – jak się okazuje – spektakularnym skoku. Inwestuje przy okazji część własnego majątku i brawurowo okrada Bohackiego, zgodnie zresztą z obiegową opinią, że pierwszy milion trzeba ukraść. Niestety, kiedy marzy już o raju podatkowym, planuje przyszłość i upaja się sukcesem, okazuje się, że przed Bohackim nic się nie ukryje... Zadrzeć z gangsterem? To może się źle skończyć... Trudno uwierzyć, że „120 godzin” to powieściowy debiut Jacka Dobrowolskiego. Książka jest – mimo pozornie prostej fabuły – niezwykła i intrygująca. To powieść, która łączy w sobie kontrasty i przeciwieństwa. Historia, wymykająca się wszelkim klasyfikacjom i schematom, zbudowana przez osnucie wątków wokół wielu opozycji. To połączenie XIX-wiecznej powieści ze stylem kultury masowej, połączenie tandety i arcydzieła, metafizyki i seksu, rzeczywistości i oniryzmu. „120 godzin” to książka przeciwieństw. Burzy jedne schematy i wznosi inne. Dobrowolski zręcznie gra aluzjami literackimi. Tytuły książek, cytaty, umiejętnie wplecione w tekst, pozwalają na nawiązanie z odbiorcą intertekstualnej zabawy. Ta gra z czytelnikiem przejawia się zresztą na różnych poziomach tekstu. Najczęstszym chyba skojarzeniem w warstwie stylistycznej jest nawiązanie do sposobu narracji Gombrowicza. Autor „120 godzin” łączy w jednej książce relację bliską XIX-wiecznej powieści i zafascynowanie techniką, nowoczesnością, architektonicznym futuryzmem. Prezentuje naturalistyczne scenki, by za moment przenieść się w ton narracji powieści fantasy. Raz zalewa czytelnika potokiem słów, innym razem prezentuje skrajny ascetyzm, przesadną oszczędność w opisach. Realistyczne zdarzenia czy obrazy płynnie przechodzą u Dobrowolskiego w refleksje oniryczne. Do końca nie wiadomo, co jest tu prawdą, a co snem, złudzeniem. Sięganie po sprawozdawczą, beznamiętną prozę, przenika się tu z poetyzacją. Poza gombrowiczowskim stylem narracji daje się w „120 godzinach” zauważyć także wpływy Schulza – to poetyckie opisy Warszawy z granicy jawy i snu, oniryczne przedstawienia, wymykające się standaryzacji. Zdolności w manewrowaniu stylami, płynne przejścia od sfery rzeczywistości w marzenia, liczne nawiązania literackie, niebywała umiejętność operowania czasem (zabiegi retardacyjne Dobrowolskiego doprowadzone są niemal do perfekcji) przywodzą na myśl jeszcze prozę Jerzego Andrzejewskiego, jako kolejne potencjalne źródło inspiracji. Oczywiście to nie wyczerpuje jeszcze całej plejady wybitnych prozaików, z których czerpać mógł Dobrowolski. Język Gombrowicza, obrazowanie Schulza i styl Andrzejewskiego to tylko najbardziej rzucające się w oczy cechy powieści „120 godzin”. A przecież można tu jeszcze wskazać „Mistrza i Małgorzatę” – scena balu maskowego w „Domu z kart” do złudzenia przypomina bal u Wolanda. Rozstrzygnięcia fabularne z kolei wtrącają odbiorcę dzieła w wydarzenia z „Roku 1984” Orwella. Wszystkowiedzący Bohacki, równie niebezpieczny co niedoceniany, może przywodzić na myśl Wielkiego Brata... Dobrowolski nadzwyczaj umiejętnie steruje rozwojem akcji. Rozwiązania, jakie proponuje, nie dadzą się właściwie przewidzieć. Powieść nieustannie zaskakuje i zachwyca. Obok nawiązań i aluzji do wielkich dzieł literatury, Dobrowolski podejmuje też odważną grę z tekstami kultury masowej. Uważa się, że sztuka elitarna i utwory kultury popularnej pozostają względem siebie w pełnej symbiozie. Literatura wysoka czerpie z pomysłów niskiego obiegu, sztuka masowa żywi się rozwiązaniami, jakie proponują artystyczne wyżyny. I znowu te dwa żywioły splata Dobrowolski w jedną, spójną opowieść. Na przemian pojawiają się w „120 godzinach” wątki przypominające wielkie powieści i elementy, które z powodzeniem mogłyby trafić do trzeciorzędnych pozycji z literatury „kioskowej”, rodem z powieści łotrzykowskich. Autor zdecydował się na dosyć ryzykowne połączenie – wysmakowaną elegancję, przechodzącą momentami w snobizm i nonszalancję zespolił z wulgarnością, pospolitością, naturalistycznymi opisami. Ale to połączenie Dobrowolskiemu się udało. Tak zresztą jest przez całą powieść – nieustanne zmiany, zwroty, jeśli nie akcji, to stylu i narracji. „120 godzin” bez przerwy oscyluje między wzniosłością, finezyjnymi opowieściami a prymitywizmem. Ale – co może niektórym wydać się dziwne – to nie przeszkadza w lekturze. Z literatury niskiego obiegu czerpie Dobrowolski być może sceny „erotyczne”, wulgarne (jak w charakterystyce Karoliny Rajskiej, kochającej nie mężczyzn, a ich kutasy). Być może stąd też biorą się namiętności, gangsterskie pomysły jowialnego w końcu Bohackiego, narkotyki. Miłość i wielkie pieniądze – te tematy niewątpliwie kierują „120 godzin” w stronę popularnych czytadeł. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że jest to jedna ze schlebiających masowym gustom pseudopowieści. Warto wspomnieć o zmyśle ironicznym autora. Dobrowolski ma niesamowite poczucie humoru i potrafi je wykorzystać w konstruowaniu fabuły i postaci. Tworzy na przykład prezenterkę telewizyjną, Grażynę Trąbicką, reportera – Waldemara Misiewicza, wymyśla Daniela Gaćko – poetę i copywritera (słabego poetę i słabego copywritera), wyśmiewa się jawnie z obłudy współczesnego świata. Równie zgrabnie wykorzystuje elementy groteski – buduje powieść opartą na przełamywaniu schematów, obalaniu stereotypów – i w kreowaniu sytuacji posługuje się groteską bardzo często. Możliwe, że to właśnie owa groteska pozwala Dobrowolskiemu na bezbolesne, bezkolizyjne manewrowanie rozmaitymi stylami i motywami opowieści. Humor autora przybiera rozmaite kształty i mieni się różnymi barwami, wpasowując się idealnie w mieszaninę stylów powieści. Akcja historii to 120 godzin. Decydujące momenty giełdowych machinacji zajmują 120 sekund. Jacek Dobrowolski jest jednak czarodziejem czasu. Potrafi świetnie wstrzymywać lub przyspieszać akcję. W refleksjach nad teraźniejszością zachwycają wysublimowane opisy, artystyczne przedstawienia. Dzięki wspomnieniom bohaterów Dobrowolski może rozciągać opowieść poza tytułowe 120 godzin. Zabiegi retardacyjne nie nudzą, pozwalają na wytchnienie w pełnej dramatyzmu akcji. Wśród miłych dla czytelnika charakterystyk, niebanalnych opisów i zapierającej dech w piersiach gry świateł, kolorów i... ciał, na specjalną uwagę zasługują opisy Warszawy. To – zdaniem autora (a może tylko zdaniem narratora i zarazem głównego bohatera, Koniecpolskiego) – sztuczne miasto, zbudowane na własnych gruzach. Dobrowolski odcina się od przeszłości Warszawy, czyni z niej anonimową metropolię z zabudową w stylu futurystycznym. I – z podłością wyzierającą z każdego kąta. Przy całym nastawieniu na dialog z kulturą, Dobrowolski decyduje się na odważne przekreślenie, albo przynajmniej pominięcie historii. „120 godzin” to zestaw paradoksów i przeciwstawnych sobie praw, rządzących światem. Obłuda, niejasne postępki przedstawicieli biznesu, tajemnicze afery, wreszcie konstatacja: w życiu są nie tylko aktorzy, ale i reżyserzy... „Tak, łatwo jest być człowiekiem, wystarczy trochę grubego pudru z różem, kilka geometrycznych póz, parę łagodnie smutnych taktów muzyki, kilka wystudiowanych gestów. Wystarczy pstryknąć palcem, by być człowiekiem. I wystarczy pstryknąć, żeby nim nie być. Pstryk. I pstryk. Więc nie warto chyba szukać, skoro to takie łatwe...”. Polemika z Szekspirowskim stwierdzeniem, to także jeden ze sposobów wykorzystania aluzji literackich. Refleksje nad humanizmem, życiem ludzkim, przesłaniane są przez wątki sensacyjne. Te zaś schodzą na dalszy plan wyparte przez uwagi fantastyczno-kosmiczne. Nad wszystkim czuwa Dobrowolski. Ani na chwilę akcja nie wymyka mu się z rąk. Mimo wielości poetyk, nawiązań i szczegółów, przemyśleń i opisów, do powieści ani na moment nie wkrada się chaos. „120 godzin” to właściwie powieść bez dna – można ją czytać wielokrotnie i za każdym razem odkrywać coś nowego. Migotliwość stylów, mnogość sensów, zwielokrotnione aluzje literacko-kulturowe na różnych poziomach tekstu – wszystko to składa się na niezwykle interesujący debiut. Dobrowolski umiał stworzyć kawałek dobrej prozy. Z niecierpliwością będę czekać na kolejne jego książki.
Opis: Niewolnicy i panowie to zbiór esejów z antropologii i filozofii społecznej nowoczesności poświęconych kwestii emancypacji, rozumianej...
Filozofia głupoty wchodzi w spór z wiekową tradycją humanistyczną, która irracjonalność chciała rozumieć jako to, co w człowieku nieludzkie - przyjmując...