Niedawna wizyta w Polsce Tenzina Gyatso, XIV Dalajlamy, pokazała jak wciąż niewiele jest w stanie pojąć przeciętny człowiek Zachodu ze skomplikowanej (czy może raczej skomplikowanie prostej) sytuacji kulturowej, religijnej i politycznej Tybetu. Thomas Laird doskonale zrozumiał dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Pierwszą z nich jest brak źródeł. Oczywiście istnieją naukowe opracowania zarówno historii, jak i religii Tybetu, jednak nie sposób oczekiwać, że ich styl i akademicka maniera przyciągną do lektury "zwykłego" czytelnika. Druga przeszkoda leży w zupełnym rozmijaniu się zachodnich dyskursów ze wschodnimi realiami. Już Ronald Barthez, poprzez swe słynne "Imperium znaków", doszedł do przekonania, że nie da się w prosty sposób przenieść europejskiego sposobu myślenia na teren kultury azjatyckiej, bo obraz, jaki otrzymamy, będzie hybrydalny.
Laird, mieszkający przez wiele lat w Nepalu, odnalazł sposób na pokonanie obu przeszkód. Mając świadomość, że sam także nie trafiłby do wielu ludzi, oraz że nawet 30-letni pobyt w Nepalu nie czyni z niego Tybetańczyka, autor "Opowieści o Tybecie" zaprosił do współpracy z jednej strony najbardziej medialnego przedstawiciela tej kultury, z drugiej zaś szczerze oddanego tradycji regionu - XIV Dalajlamę.
Na Zachodzie ugruntowała się idea historii rozumianej jako jednorodny zbiór faktów, ciągnących się od jakiegoś momentu w przeszłości, mających swój konkretny przebieg i jakiś cel ku któremu zmierza. Od czasów prac Haydena White'a, który dekonstruując narracyjność historii sprowadził ją do rangi fikcji, mówimy raczej o historiach (w liczbie mnogiej), niż o historii (pojedynczej, obiektywnej). Świadomość tej różnicy (która w powszechnym obiegu nie jest jeszcze silnie zakorzeniona) bardzo pomaga w lekturze "Opowieści o Tybecie...", choć wydaje się, że czytelnik jej pozbawiony i tak nabędzie podobnego przekonania w trakcie przyswajania kolejnych stron. Stanowi to o wielkiej transgresyjnej potencji omawianego tu dzieła.
Dalajlama nie jest historykiem i podkreśla to wyraźnie. Ponieważ jego punkt widzenia, jego pogląd na rzeczywistość jest różny od sposoby, w jaki ogląda go historyk, także wizja dziejów, jaką roztacza przed czytelnikami jego świątobliwość jest odmienna. I całkiem trafnie Laird dobrał tytuł: OPOWIEŚĆ o Tybecie, nie zaś HISTORIA tego regionu. Mimo wszystko książka obfituje także w narracje, które śmiało określilibyśmy jako historyczne. Przeplatają się one z mniej racjonalnymi elementami. Zaczynając od mitycznych początków Tybetańczyków, aż po inwazję Zachodu, okupację chińską, wygnanie i czasy współczesne - jesteśmy prowadzeni przez fantastyczny świat pełen legendarnych postaci (które traktowane są zupełnie poważnie) i niezwykłych (z naszego punktu widzenia) zdarzeń.
Dialogowy charakter książki, ciekawe wypowiedzi Dalajlamy, uwagi na temat szczególnego sposobu zachowania i reagowania j. ś., wypowiedzi także innych osób - to wszystko sprawia, że przez dzieło liczące ponad pół tysiąca stron czytelnik brnie z niesłabnącym zainteresowaniem. Zawieść mogą się ci, którzy w "Opowieści..." szukają duchowych wykładów, medytacyjnych nauk lub - z drugiej strony - akademickich opracowań historycznych. Ale ci, którzy podejdą do lektury bez uprzedzeń, z otwartością konieczną przy kontakcie z kulturą tak różną, przeżyją niesamowitą przygodę czytelniczą, która z pewnością nie zaspokoi całego ich zainteresowania i zainspiruje do sięgnięcia po inne pozycje Dalajlamy dostępne na naszym rynku.