W nowej powieści Dana Browna doskonale znany już czytelnikom Robert Langdon po raz kolejny ratuje świat, cierpiąc na częściową amnezję, spowodowaną urazem głowy. Wydaje się to kluczem do właściwej lektury książki Browna. Można ją czytać nawet z pewną przyjemnością, o ile zdecydujemy się zapomnieć o wcześniejszych powieściach pisarza i podczas lektury zupełnie "wyłączymy myślenie". Inaczej Inferno wyda nam się wierutną bzdurą, znacznie słabszą niż dotychczasowe dokonania popularnego autora.
Robert Langdon, wykładowca Harvardu, semiolog, budzi się w szpitalu we Florencji. Nie wie, jak się tam znalazł. Nie ma pojęcia, dlaczego przyjechał do Włoch. Na tym jednak nie kończą się przykre niespodzianki. Wkrótce do sali szpitalnej wdziera się demoniczna kobieta w czarnym, skórzanym stroju (na co dzień korzystająca z równie demonicznego motora), aby zabić naukowca. Jedynie zaradność jego samego oraz refleks równie inteligentnej, co łysej (wynik eksperymentów medycznych) lekarki, Sienny Brooks, pozwala obojgu wyjść cało z opresji. A potem ruszyć tropem utraconej pamięci Langdona przy pomocy śladów nawiązujących do Boskiej komedii Dantego.
Nikt już chyba nie oczekuje od prozy Dana Browna szczególnych walorów literackich czy choćby przyzwoitego stylu. I słusznie. Jak zwykle, Brown sypie na prawo i lewo dokładnymi wymiarami budynków czy arcydzieł, popisując się zarazem rażącą niekompetencją w zakresie historii literatury czy sztuki. Jak zwykle jego bohatera nawet w najpiękniejszych zakątkach świata prześladują kształty falliczne (czyżby jakaś skrywana obsesja?), jak zwykle nie może się powstrzymać od ujawnienia niechęci wobec Kościoła Katolickiego, jak zwykle w narracji dominują nazwy popularnych marek. Swoją drogą, to ciekawy pomysł, by w czasie malejących nakładów książek znaleźć nowy sposób na zarabianie - product placement w literaturze. Harris tweed, garnitury Brioni, latające taksówki NetJets, jachty kosztujące ponad 300 milionów dolarów, motocykle BMW... Gdybyż tylko Brown potrafił tak pisać o sztuce, jak pisze o produktach, które reklamuje!
Niestety, nie potrafi. Boska komedia to dla niego jeden z najbardziej docenianych tekstów w historii, a Wenecja - jedno z najbardziej imponujących miast świata. Czytanie nowej powieści Dana Browna jest właśnie nieustannym brnięciem przez gąszcz banałów i zupełnych bzdur. Bzdur w dodatku miejscami dramatycznie pretensjonalnych. Już w pierwszych zdaniach prologu znajdujemy parafrazy tekstu dzieła Dantego. Parafrazy, w których patos przeplata się z symboliką tak tanią i nachalną, że nawet niewyrobionego czytelnika przyprawić muszą o ból głowy. O ile nie pominie ich, by szybko przejść do fragmentów, w których "coś się dzieje". Niestety, dalej jest jeszcze gorzej.
Wcześniejsze powieści Browna miały tę zaletę, że autor szczegółowo opisywał autentyczne dzieła sztuki, reinterpretując je i czyniąc z nich klucz do rozwiązania kolejnych zagadek. Jego interpretacje każdy specjalista szybko musiał uznać za idiotyczne, ale miały tę zaletę, że skłaniały czytelników do wyszukania danego dzieła sztuki w sieci i choć pobieżnego spojrzenia na nie. Głośne były przy tym propozycje biur podróży, które oferowały wycieczki śladami powieści Browna - wycieczki, których uczestnicy poznawali jednak historię już najzupełniej prawdziwą. Był więc choćby Kod Leonarda da Vinci jakimś popularyzowaniem sztuki, był Zaginiony symbol swego rodzaju nawoływaniem do poznania historii Stanów Zjednoczonych. Płytkim, oczywiście. Ale nie można było Danowi Brownowi odmówić skuteczności. Trudno natomiast uwierzyć, by po lekturze Inferna ktoś zdecydował się zabrać za lekturę Boskiej komedii. Choćby dlatego, że samego dzieła Dantego jest w powieści stosunkowo niewiele. I dlatego, że łatwiej spojrzeć na obraz, niż przebrnąć przez dzieło pisane językiem archaicznym, nieprzystępnym, trudnym dla współczesnego czytelnika.
W swoich wcześniejszych książkach Dan Brown próbował obalać mity, by w czytelnikach tworzyć podwaliny wiary we własne teorie spiskowe. W przypadku Inferna jest inaczej - Brown pragnie opowiedzieć o spychanym na margines problemie współczesności, a mianowicie o widmie przeludnienia. Główny przeciwnik Roberta Langdona w tej powieści to błyskotliwy naukowiec, który boi się, że rosnąca populacja ludzka doprowadzi wkrótce do katastrofy i stara się jej zapobiec. Rzecz w tym, że czytelnicy poszukują w powieściach sensacyjnych raczej ucieczki od codzienności i wielkie światowe problemy raczej zupełnie ich nie obchodzą. Poza tym w kontekście nieustannego starzenia się społeczeństw w Europie i Stanach Zjednoczonych zagrożenie wieszczone przez Bertranda Zobrista wydaje się mało realne.
Wszystko to jednak wady, które dla miłośników thrillerów niewiele by znaczyły, gdyby Inferno było powieścią zwyczajnie wciągającą. Z pozoru wszystko jest w porządku - Dan Brown stosuje sprawdzone zabiegi: kolejne akapity są raczej niezbyt długie, rozdziały, na które się składają - równie krótkie jak zawsze. Filmowy sposób prowadzenia narracji - poprawny, cliffhangery stosowane podręcznikowo. Inferno jest połączeniem odpowiednio spłyconej sztuki i literatury z książką podróżniczą i elementami sensacyjnymi. Niestety, autor zbyt szybko odkrywa wszystkie karty. Główny przeciwnik Roberta Langdona umiera na jednej z pierwszych stron, jego pomagierzy zaś wydają się zbyt demoniczni, by mogli być prawdziwi. Zbyt szybko poznajemy diabelski plan Zobrista, zbyt szybko możemy domyślić się, jak cała historia się zakończy. Nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji, a niespodzianka, jaką dla czytelników przygotował w finale Dan Brown, jest po prostu absurdalna.
Nie znaczy to, że Inferna nie da się czytać. Oczywiście, można przymknąć oko na wszystkie absurdy nowej powieści Dana Browna, można skupić się na fabule i pozwolić, by sprawdzone chwyty odniosły zwycięstwo nad zdrowym rozsądkiem.
Tylko po co, skoro na rynku jest tak wiele zdecydowanie lepszych powieści?
Niezwykła książka - do czytania i słuchania jednocześnie! Dan Brown, autor międzynarodowych bestsellerów, debiutuje jako twórca literatury dla dzieci...
Błyskotliwy technothriller. NSA konstruuje potężny superkomputer, pozwalający złamać każdy szyfr metodą "brutalnego ataku". Dzięki niemu amerykański wywiad...
- Czy zabiłbyś połowę ludzkości, gdybyś mógł to zrobić, wciskając jeden guzik?
- W życiu.
- Dobrze. A czy zrobiłbyś to, gdyby ci powiedziano, że jeśli go nie wciśniesz, w ciągu następnych stu lat zginą wszyscy ludzie na Ziemi? (...) Czy w takiej sytuacji wcisnąłbyś guzik? Nawet gdyby to oznaczało zabicie przyjaciół, rodziny, a nawet siebie?
Więcej