Tęsknota (Malarz 7)
Kiedy zaparkował pod szpitalem zegarek wskazywał już kwadrans po umówionej godzinie. Czekała na niego, czy poszła? Pospiesznie zamknął drzwi samochodu i pobiegł po drodze zrywając gałązkę kwitnącej forsycji. Już wiedział gdzie jest szpitalna kawiarenka, więc gnał tam bezpośrednio. Przemókł w drodze z parkingu. Woda kapała mu z włosów, brody i ubrania, gdy wszedł do cichego, przytulnego pomieszczenia wyposażonego w małe stoliki i bufet. Rozejrzał się. Ubrana w płaszcz stała przy barze płacąc rachunek. Najwyraźniej zbierała się do wyjścia. Odetchnął z ulgą. Zdążył w ostatniej chwili. Podszedł i wyciągnął przed nią zerwaną dopiero gałązkę. Spojrzała na niego nie koniecznie łaskawym okiem.
- Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem i dłonią otarł wodę z kapiącej twarzy – To dla ciebie.
- Cóż za gest – odebrała podarek ostrożnie, aby się nie pomoczyć nie tryskając jednak w widoczny sposób entuzjazmem – Na pewno się wykosztowałeś.
- To nie, ale sam, osobiście ukradłem tę gałąź z przyszpitalnego ogródka ,narażając się na pościg i zbierając w rękawy potoki wody. Czyż to nie jest poświęcenie godne nagrody?
- Nagrody? – Joanna spojrzała na niego spod brwi – Spóźniłeś się troszkę – zauważyła.
- Naprawdę? – spojrzał na zegarek – No wiem – spojrzał na nią ze skruchą – Chciałem zdążyć, ale się nie udało. Wybaczysz?
- Nie mam co wybaczać, tylko nie wiem czy mam jeszcze czas, aby tu siedzieć i ci pozować. Z resztą. Nie widzę, żebyś miał jakieś przybory do malowania. Z tym malowaniem to była ściema. Tak?
- Poczekaj tu – Kryspin pośpiesznie zdjął swoją kurtkę, rzucił ją na krzesło, odgarnął włosy, wytarł dłonie o spodnie, a następnie zsunął płaszcz z jej z ramion – Spokojnie poczekaj. Nic się nie bój. Zaraz wszystko będzie, tylko nigdzie się nie wybieraj – zdjął z niej okrycie, nie pozwalając jej się przed tym obronić i obejmując jej ramię podprowadził ją do stolika, wysunął krzesło, a gdy usiadła wskazał ją palcem – Dwie minutki. Tylko nigdzie się stąd nie ruszaj. - Odłożył płaszcz i odszedł.
Teczkę ze szkicownikiem i ołówkami zostawił w sali ojca. Teraz wyszedł pośpiesznie, aby przemieścić się na oddział. Nie spodziewał się zastać na miejscu gościa. Obok ojca siedział siwiuteńki pan po siedemdziesiątce coś mu opowiadając. Przyjrzał się. Przyjaciel ojca z uniwersytetu.
- Witam pana profesora – uśmiechnął się podchodząc i wyciągając dłoń na powitanie – Już się bałem, że ojciec sam został, a tu proszę. No ale skoro już ma towarzystwo to nie będę przeszkadzał. Na pewno chcecie sobie pogadać. Ja znikam. Wpadnę potem.
- Poczekaj, poczekaj chłopcze. Miło cię widzieć. Na pewno ojcu sprawiłeś tym sporą przyjemność, że się zjawiłeś podczas jego choroby – mówił powoli, gdy Kryspin wydobył z szafki swoją teczkę i zbierał się do wyjścia - Jednak mam do ciebie tutaj dyskretne pytanie. Pozwól może na zewnątrz – wziął Kryspina pod ramię i poprowadził w stronę drzwi, gdzie przyciszonym głosem spytał.
- Czy stan Karola jest bardzo zły? Nie oszukuj mnie.
- Coraz lepszy panie profesorze. Lekarze są dobrej myśli. Z każdym dniem jest lepiej.
- Nie oszukuj mnie. Jak tu przyszedłem zastałem księdza ze świętymi olejami. Ty myślisz, że ja nie wiem co to znaczy? Ja wiem w jakiej sytuacji człowiekowi udziela się ostatniego namaszczenia, więc mnie nie oszukuj. Jaki jest faktyczny stan Karola? – pytał z wyraźnym przejęciem
- Coraz lepszy profesorze, a święte oleje to nie ostatnie namaszczenie, tylko namaszczenie chorych. To jakieś absurdalne językowe przekłamanie z tym ostatnim. Sakramentu udziela się chorym, żeby im dodać sił i wzmocnić ducha, a nie, żeby wysyłać na tamten świat. Z tatą jest coraz lepiej, a teraz myślę, że będzie jeszcze lepiej. Teraz przepraszam profesorze, ale muszę lecieć. Ktoś na mnie czeka. Pan niech poopowiada ojcu co tam słychać w świecie, bo na pewno jest ciekaw. Na pewno już słyszy i rozumie. Do miłego – wykonał gest uchylania czapki, odwrócił się i odszedł pośpiesznie. Po drodze śmiał się sam do siebie. Ostatnie namaszczenie? – myślał – Adaś nie próżnował.