Ogień zgasł

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Przecież dołożyłem, żaru jest pełno.

Przyśpieszam. Kiedy jestem przy furtce słyszę syk i widzę, co się dzieje.

– Co ty robisz?!

Puszczam taczkę, a ta przewraca się na bok. Drewno wysypuje się z głuchym dudnieniem. Biegnę do paleniska i wyrywam matce wąż ogrodowy.

– Jak możesz?! Dlaczego mi to robisz?! – wydzieram się.

Wystraszyła się i zrobiła krok do tyłu.

– Tak dalej być nie może, synku. Jak ty wyglądasz? Rozchorujesz się, już masz katar.

Jestem brudny jak menel, wiem bardzo dobrze i mam to w dupie. Woń dymu maskuje smród. Dlatego mi nie przeszkadza.

Rzucam wąż za siebie i padam na kolana przed zalanym ogniskiem. Drewno zgasło, żar sczerniał, ale głębiej ma jeszcze kolor jak trzeba. Gorączkowo grzebię w nim rękoma, robią się czarne od mokrej sadzy, wyciągam węgielki na bok, zgarniam na kupkę. Nie dbam o to, że śmierdzi paloną skórą. Kiedy matka to widzi, chowa twarz w dłonie i zaczyna płakać.

– Jak mogłaś?! – Jestem wściekły.

Biegnę do przewróconej taczki, nie spuszczam matki z oczu, boję się, że będzie chciała dokończyć dzieła, ale siedzi na ławce i rozkleja się na dobre. Biorę siekierę, wybieram mniejszy kawałek drewna i wracam na miejsce. Rozłupuję klocek na cienkie szczapki i układam na węgielkach, pochylam się, jak do bicia pokłonu i dmucham. Po chwili pojawiają się płomienie. Czuję ulgę, została tylko złość na matkę.

– Wiesz, co prawie zrobiłaś? – warczę.

– Ja już nie mogę, synku. Nie mogę dłużej patrzeć na to, co się z tobą dzieje.

– To nie patrz!

Nieokiełznana mowa rani matkę, ale miłość do syna jest silniejsza.

– Musisz przestać, musisz się z tym pogodzić, choćby nie wiem, co. Tak jak ja. Mnie też jest ciężko, ale musimy żyć dalej, synku.

– Idź stąd! – wydzieram się, aż podskoczyła.

Nie mam zamiaru tego słuchać. Przecieram brudną dłonią spocone z nerwów czoło i przystrajam czarną smugą.

– Nic nie rozumiesz. Został mi tylko ten ogień. Musi się palić! – Zaczynam płakać, mimo że żadne wspomnienie się nie pojawiło. – Za wszelką cenę.

Ten ogień jest wszystkim co mam, co mi zostało.

Mama wstaje i z płaczem idzie do domu. Patrzę, jak znika w środku. Zauważam torbę na ławce.

Uspokajam się i robi mi się jej żal.

 


‘Kocham ciapcie’ – słyszę.

 


– Nie!

Ból wraca i się nasila, bo umysł ciągnie w tym kierunku, chce tego.

– Nie, tylko nie to. Głupi łbie!

Podrywam się z miejsca, żeby do tego nie dopuścić. Dopadam do taczki, stawiam i zaczynam gorączkowo ładować z powrotem.

– Nazbierałem pełno dobrego drewna. Nawalę dużo, wysuszę palenisko i narobię od groma żaru – gadam od rzeczy, żeby przepędzić cierpienie. – Później pójdę do lasu jeszcze raz, trudno, nic się nie stało, będę miał zapas.

 


***

 


Ogień pali się dziko, tańczą wysoko płomienie. W torbie od mamy znajduję pierogi, chleb, zawinięte w folię mięso z warzywami, kawę, herbatę i kilka innych rzeczy, nie wyciągam wszystkiego.

Głupio mi, że się na nią wydarłem.

– Każdy jest inny.

Przeżywa to inaczej. Rozumiem, że nie może patrzeć na mój stan, w końcu wiem, jak to jest być rodzicem.

Zaciskam powieki i słyszę głos żony.

 


‘On za tobą tęskni. Czasami stoi w przedpokoju, pokazuje na drzwi i woła: tata idzie!’

 


Nie zdążyłem się rozkleić, podrywam się i zaczynam grzebać kijem w ognisku. Gorąco pali dłoń i przepędza niechciane myśli. Moje ręce wyglądają już naprawdę źle. Najgorsze, że szybko przyzwyczajam się do bólu, który nie odciąga umysłu, jak powinien.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04