Okna 1
- Przepraszam pana, panie Józefie. Co, jakiś urlopik się szykuje? - zagaiła Klara zdyszana zbieganiem ze schodów, wpadając na wysiadającego z windy sąsiada. Był to pan około pięćdziesiątki, jako jeden z niewielu lokatorów znajdujący czas a przede wszystkim wykazujący chęci do nawiązywania relacji z sąsiadami, w przeciwieństwie do przeważającej większości wlepiających wzrok w podłogę i odburkujących słowa pozdrowienia. Był przy tym niezwkle uprzejmy i okazywał nienaganne maniery. Znać było dobre wykształcenie i prawdziwą klasę. Klara lubiła zamienić z nim czasem kilka niezobowiązujących zdań, a i on traktował ją po przyjacielsku. Był atrakcyjnym mężczyzną. Mimo średniego już wieku, jego szczupła, lekko atletyczna sylwetka we wszystkim wyglądała świetnie, a dziś był wyjątkowo elegancko ubrany i zaopatrzony w dwie pokaźne torby podróżne.
- Pomału proszę pani, pomału. Można powiedzić że taki króciutki urlopik, do żony jadę.
- Nie wiedziałam, panie Józefie, że jest pan żonaty? - okazała zdziwienie Klara.
- A jestem, prawie od roku, poznałem żonę w sanatorium. Cóż, serce nie sługa. Ale póki co ja mieszkam tu a ona w Poznaniu. I tak jeżdżę, albo ona przyjeżdża.
- Taka miłość na odległość – skwitowała Klara.
- Tak, ale już niedługo, wkrótce przechodzę na emeryturę i trzeba będzie o czymś pomyśleć wspólnym.
Klara nie raz zastanawiała się gdzie taki wyjątkowy człowiek, jak pan Józef, może pracować. Wyobrażała sobie, że pewnie na jakimś dyrektorskim stanowisku, albo może w banku, no ostatecznie może jest nauczycielem. Jej wrodzony takt i spora różnica wieku powodowały, że nigdy go to nie zapytała. Teraz informacja o tak wczesnej emeryturze zbiła ją z tropu. - Widocznie nie wiem wszystkiego - pomyślała i uśmiechnęła się serdecznie.
- Miłej podróży panie Józefie – powiedziała i zrobiła krok na przód. I nagle w sąsiedzie zaszła nieoczekiwana przemiana, jego rysy stężały a on sam jednym susem zagrodził jej drogę.
- Ale nikomu ani słowa o moim wyjeżdzie, ani słowa rozumie pani, bo oni tylko czyhają ...ci krwiopijcy,ci...
złodzieje, bandyci. Wie pani ja tu nikomu nie ufam, rozumie pani, nikomu...a mieszkanie dobrze zabezpieczone, alee... sza nikomu - i pogroził jej palcem. Blisko, zbyt blisko. Jego wybauszone oczy stawały się coraz bardziej przekrwione. Klara pozbawiona możliwości ruchu zaczęła czuć się nieswojo.
Pan Józef nabrał głęboko powietrza i z kolejnym oddechem powrócił do swojego codziennego, uprzejmego wyrazu twarzy.
- Do widzenia pani - skinął.
- Do widzenia – odpowiedziała oszołomiona Klara. - A jednak to dziwak – pomyślała.
- Pani prokurator, mamy już opinie biegłego w sprawie tego Będzińskiego.
- A co ty myślisz, droga Agato, że ja tu wszystkich tak po nazwisku pamiętam? Szczegóły Agato
szczegóły.
- Już pani prokurator.
Asystetka Agata to był zjawiskowy blond cud, wbity w uniform pełnego profesjonalizmu. Szybkim gestem założyła za ucho pasmo włosów, które postanowiło zbuntować się przeciwko jej nienagannemu wizerunkowi, gdy pochyliła się nad dokumentami.
- Będziński Józef, otóż to ten górnik dwa tygodnie przed emeryturą, który zadźgał żonę lat 29, szesnaście uderzeń nożem kuchennym.
- Kanalia. Wiadomo przynajmniej za co?
Mamy tylko jego zeznania , coś tam bełkotał, że nie chciała się z nim kochać tak jak on chciał.Takie mętne bzdury.
- Kanalia. I co tam z nim?
- Niepoczytalny.
- Kolejny kobietobójca, który uniknie kary - w wyrazie dezaprobaty, pani prokurator uderzyła długopisem w blat i wygięła w pałąk wąskie, zwiędłe usta. Wiele już w swoim zawodowym życiu widziała. O tym, że poczucie sprawiedliwości niekoniecznie idzie pod rękę z prawem, wiedziała jak mało kto. Stępiała na wiele, ale przecież też była kobietą. Z tej chwili refleksji wyrwał ją głos Agaty.