Ogień zgasł

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Przestań, już.

Nie mogę za tym pójść, bo to nie oczyści, tylko zniszczy. Zaciskam zęby i wbijam wzrok w żar, żeby się na nim skoncentrować.

Wygląda przez łzy jak lawa.

– Przestań, kretynie.

Uderzam kilka razy pięścią w ławkę, porządnie, żeby poczuć. Wyciągam chusteczkę, wydmuchuję nos i wrzucam w ogień. Usilnie skupiam się na tym, jak płomienie atakują papier.

Woda zaczyna się gotować. Biorę dwa patyki, jeden wsuwam z lewej strony prostokątnej rączki, a drugi z prawej. W ten sposób mogę podnieść czajnik i zalać kawę do pełna, bez rozlewania. Odstawiam go na trawę i rozsuwam belki na boki paleniska, żeby się nie spaliły. Zamykam się w grubym kocu. Z kubkiem w dłoniach wyglądam jak dymiący mini wigwam.

Staram się nie myśleć o niczym. Ma być tylko smak kawy. To dobra ucieczka. Nie kojarzy się z domem. Pewnie dlatego, że nigdy nie piłem jej z żoną, zawsze w pracy.

W brzuchu bulgocze. Nic wczoraj nie jadłem. Nikt nie przyszedł. Z jednej strony dobrze, bo nie chcę nikogo widzieć, a z drugiej źle, bo pewnie w końcu będę musiał się stąd ruszyć, wejść do domu. Z dwojga złego już wolę czyjeś towarzystwo przez chwilę.

Koniec drewna.

– Trzeba ruszyć dupę.

Wypijam kawę. Łyżeczką wygrzebuję fusy i wrzucam w żar. Lubię zapach palonej kawy, jeden z niewielu drobiazgów, które sprawiają przyjemność. Wstaję, wrzucam resztę drewna i ruszam przez ogród do furtki, gdzie stoi taczka, w niej leży siekiera.

W pierwszych dniach musiałem chodzić do lasu dwa razy, rano i zanim słońce zaszło, ale to za dużo, dlatego nauczyłem się oszczędzać drewno.

W lesie leję, walę kloca i ruszam dalej główną drogą. Śpieszę się, niemal biegnę, bo to miejsce jest jak mechanizm wywołujący wspomnienia, tutaj zawsze mnie jedno dopada.

Tym razem też.

 


‘Di di, da...’ – słyszę głos w głowie.

 


Przerywam mu szybko.

– Nie!

Wyrywam do przodu, jak wystraszone dziecko, nie ma tylko matki, do której mógłbym uciec. Taczka podskakuje na wybojach. Uciekam od głosu i obrazu, jaki chce do niego dołączyć, skupiam się na pobrzękiwaniu siekiery w taczce. Wydaje się teraz potwornie ciężka, mimo że pusta.

Nie chcę już myśleć, co by było, gdybym poddał się i pozwolił, by umysł poszedł w tym kierunku, tak jak radzą rodzina i przyjaciele.

Dobrze wiem co by było. Po mnie.

Udaje mi się uspokoić dopiero, kiedy widzę sarnę. Długo nie ucieka. Chyba nigdy wcześniej nie widziała i nie czuła człowieka w takim stanie. Musi być bardzo ciekawa, bo dopiero kiedy jestem blisko, rusza się i odchodzi powoli, nie spuszczając mnie z oczu.

Wybieram grubsze powalone drzewa i rąbię na krótkie kawałki, które z obu stron wyglądają jak opędzlowane przez bobra. Czyszczę las dokumentnie i muszę chodzić coraz dalej. Nie przeszkadza mi to. Im trudniej, tym lepiej. I tak zbieranie przerywa czasami upierdliwa, bolesna gorycz. Wystarczy jedna myśl. Wtedy staram się ją wygonić opętanym rąbaniem. Pierwszego dnia narobiłem sobie wielkich pęcherzy, na drugi dzień dłoń krwawiła, w kolejnych już tylko bolała, ale to nie przynosi ulgi. Sam nie wiem dlaczego jeden rodzaj bólu odwraca uwagę od rozpaczy, a inny nie.

Z badyli robię przedłużenie burt taczki i wypełniam drewnem na wysokość klatki piersiowej. Mógłbym ładować więcej, ale nie da rady pchać takiego ciężaru na jednym kole.

Ostatnia prosta przed furtką idzie pod górę i ledwie daję radę. Czuję, że słabnę przez chorobę i z głodu. Łapię zimne powietrze, jak tonący, w gardle i piersi piecze, głowa boli coraz bardziej. Jestem już prawie u góry, kiedy widzę kłęby białego dymu unoszące się z ogrodu. Wiem, co daje tyle dymu. Wilgoć, dużo wilgoci. Nie pasuje mi to, nie powinno go być.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04