Nieśmiertelnik
- Zaraz wysiadamy – powiedział Szybki.
- Wiem, wiem – mruknął i niemrawo upewnił się, że wprowadził nabój do komory beryla.
- Gówno tam wiesz. – W przedziale desantowym rośka stykali się ramionami, ale Szybki jeszcze się pochylił nad Kowalskim:
- Skup się. Obaj możemy oberwać, jak dasz dupy.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Po chwili obaj skinęli głowami. I wtedy transporter zwolnił. Twaróg krzyknął:
- Wysiadać! Zgodnie z planem! Wysiadać!
Żołnierz najbliżej drzwi otworzył je szybko. Kolejni ludzie zaczęli wyskakiwać na upał. Jeden w lewo, drugi w prawo, trzeci w lewo… Rutyna.
Wśród szczęku oporządzenia, gniewnych pomruków, sapania i tupotu butów, Kowalski znalazł się na swojej pozycji z tyłu rośka. Skanował swój sektor ostrzału. Nic. Pot zaczął ściekać mu z czoła na twarz, po drodze podrażniając oczy.
- Przyjąłem – powiedział Twaróg do mikrofonu radia, poczym krzyknął do swoich podwładnych:
- Wyborowy i obserwator w stronę wioski, reszta zostać na pozycjach.
Szybki uśmiechnął się i wstał.
- Zostańcie, mężczyźni mają coś do załatwienia. – W ręku miał karabin snajperski. Strzelał najlepiej ze wszystkich w plutonie, więc jak była potrzeba, to robił za strzelca wyborowego. Jeden z żołnierzy poszedł za nim.
- Możecie mi naskoczyć, cioty – rzucił ktoś za nimi.
Pozostali zostali. Klęczeli na jednym kolanie i obserwowali tyły. Załoga rośka obserwowała wioskę. W razie potrzeby mieli walnąć trochę z „trzydziestki”.
Drużyny ich plutonu utworzyły czworobok wokół wioski. Pomiędzy ich wozami, stały pickupy anusiaków. Żołnierza ANA może i czegoś się nauczyli. Już nie rozsiadali się, jak na pikniku, tylko trzymali sektory ostrzału. W sumie, to była ich operacja. Kilku żandarmów było z nimi w wiosce, ale tylko im doradzali – teraz, w polu, i wcześniej przy planowaniu.
Twaróg zajrzał do wnętrza wozu.
- Widać coś? – krzyknął.
- Nie – padło ze środka. – Nasi zajmują już domy. Na razie spokój.
Po chwili początkowego napięcia, nadeszło pewne rozluźnienie. Kowalski przez rurkę łyknął trochę wody z zasobnika na plecach.
- Będzie strzelanina? – rzucił pod adresem kolegów.
- Jak nie, to Szybki będzie niepocieszony. – Budyń uśmiechnął się pod nosem.
- Zajmiemy wioskę, złapiemy jednego, czy dwóch, może nawet kogoś rozwalimy, a oni potem wysadzą nam wóz ajdikiem. – Kowalski zrobił teatralną pauzę, po czym dodał:
- I po co to wszystko?
- Jesteśmy żołnierzami. Taka robota – odpowiedział Budyń. – A po co to robimy, to już zmartwienie polityków.
- Tylko wodzowie wszystko muszą spierdolić – odezwał się leżący obok żołnierz, przytulony do kaemu.
- Przemyślę, to zagadnienie w drodze powrotnej – sarkastycznie odpowiedział Budyń. – Chyba, że nasz kierowca wpierdoli nas na jakąś posowiecką minę.
Tak to już było. Po perfekcyjnie przeprowadzonej operacji, można było wjechać na minę, która spokojnie leżała w piachu od trzydziestu lat. Albo od zeszłej nocy.
Cudnie, pomyślał Kowalski ocierając pot z czoła. Przeszedł go dreszcz, bo tutaj naprawdę można było zginąć w każdej chwili. Po prostu cudnie. Nie ma to, jak służyć w bojówce.