Nieśmiertelnik
- Wodzowie na difaku -
- Ciota – mruknął Budyń siadając przy stoliku.
- Co? – Szybki oderwał wzrok od obiadu.
- Jeden z tych gnojków, co nam rośki tankują.
- Co z nim?
- Według listy był za mną w kolejce do telefonu, ale jak przyszedłem to już było po moim czasie.
- Pyskował? – Szybki intensywnie przeżuwał kolejny kęs.
- Pieprzył, że mogłem być na czas.
Szybki parsknął śmiechem.
- Nasza wina, że mieliśmy tika?
To był ich pierwszy poważny kontakt i dłuższa wymiana ognia od czasu, kiedy tamten gościu z pierwszej drużyny wyłapał kulkę. Kowalski milczał. Po tamtym tiku po raz pierwszy pomyślał, że może nie wrócić do domu w jednym kawałku. Dzisiaj, kiedy dwóch brudasów ostrzelało ich kolumnę z granatników, to obezwładniające uczucie powróciło. Nie pomagała świadomość, że żaden nie trafił, i że „trzydziestki” rośków rozniosły obu na strzępy.
- W sumie możesz wykorzystać mój czas i zadzwonić do… – podjął Szybki i zawahał się - …domu.
- Nie… - mruknął Budyń.
- Ja i tak nie mam do kogo dzwonić.
- A twoja…
- E – Szybki machnął widelcem. – Opowie mi co na obiad ugotowała. Dzwoń śmiało. Za kwadrans.
- Dzięki. – Budyń wstał od stolika.
- Nie jesz? – spytał Kowalski.
- Nie. – Budyń machnął ręką i odszedł.
- O mało nie powiedziałem, żeby dzwonił do żony.
- Nie ma go co dołować – mruknął Kowalski. I nagle naszła go nieoczekiwana myśl… Budyń podejrzewał, że żona go zdradza. A co jeśli i moja?... Przestań, skarcił się Kowalski, na pewno mnie nie zdradza. Miał tylko nadzieję że u niej wszystko w porządku.
- Dzbany – burknął Szybki i odsunął od siebie pusty talerz. – Mają bardziej zużyte mundury od naszych.
Kowalski obrzucił spojrzeniem oficerów z toka, którzy właśnie weszli na difak.
- Faktycznie.
- W życiu za bramę tych pustych łbów nie wystawili.
- To skąd te mundury…?
- Już od paru zmian wodzowie brudzą mundury, żeby wyglądać, jak Indianie. My na robocie, a oni na difaku. Cały dzień tu zaglądają. Wszyscy śmieją się, że specjalsi, to chłopcy-difakowcy, ale jak dzbany śpią, to specjalsi robią robotę przez całą noc.
- Myślisz, że ona go zdradza? – Nagła zmiana tematu.
- Budynia? Jego stara? – Szybki patrzył, jak oficerowie z TOC siadają przy stoliku.
- No…
- Cholera wie. Zdarza się. Nawet dosyć często. Ale i tu chłopaki lubią podupczyć.
Kowalski zamilkł. Nie miał zamiaru zdradzić i wiedział, że nie zdradzi. Wiedział też, że i żona dochowa wierności. Spojrzał na sufit. Próbował przywołać jej twarz z pamięci. Zobaczył raczej niewyraźną plamę. Nagle poczuł się, jakby ją zdradził – swoimi podejrzeniami.
Nie chciała żeby jechał. Bała się, że ich związek tego nie wytrzyma. Że coś może się stać jemu. Właśnie dlatego okłamywał ją przez telefon. Zresztą przed wyjazdem powiedział jej, że przydzielili go do kompanii ochronnej. W rzeczywistości robił robotę z innymi chłopakami z Grupy Bojowej Alfa z Ghazni – druga kompania, drugi pluton, druga drużyna. Niby dawał radę, ale czuł jednak, że coś jest nie tak. A służył przecież w 6. BPD, był spadochroniarzem. Należał do elity... Owszem, każdy miał od czasu do czasu wątpliwości, każdy odczuwał strach i miał zszarpane nerwy. W końcu ciągle żyli w napięciu, więc nic dziwnego. Kurwa! A jeśli nie wrócę do kraju?, naszła go myśl. Albo wrócę bez nóg? Albo…? I nagle jego wszystkie obawy i wątpliwości skrystalizowały się w jednym prostym zdaniu: