Zapłaciłem karę w bibliotece ( z cyklu Historyjki )
Zapłaciłem karę w bibliotece, i wracałem do domu. Przystanek autobusowy był obok cmentarza, a ja lubiłem oprzeć się o ogrodzenie i patrzeć na groby. To stary cmentarz, dużo tam drzew rozrośniętych, a my, to znaczy ja i groby, spoufaleni i wyrozumiali dla siebie.
Na tym cmentarzu piłem wódkę z Celiną.
Idąc do przystanku, skracałem sobie drogę. Oczywiście, gdy wracałem z biblioteki. Przyglądałem się płytom nagrobnym, smakowałem daty urodzin i śmierci, omiatałem wzrokiem krzątające się tu i tam osoby. Było jak co dzień.
Zwykle się śpieszyłem. Choć nie miałem powodu.
Czasami coś mi mówiło, bym dał sobie spokój z rozkładem jazdy. Przecież autobusy przyjeżdżają i odjeżdżają, a przystanek jest obok, więc po co? Zwłaszcza, że to jedynie był nawyk, głupie przyzwyczajenie.
Ale pośpiech był silniejszy. Pęd żył dla siebie, a mnie tylko przygarnął, bym jemu dodał skrzydeł.
Dlatego lubiłem chodzić przez cmentarz, bo tam zwieszał głowę, i patrzył spod byka. A ja czułem, że w końcu mogę przystanąć, w bok zerknąć lub spojrzeć za siebie. I śmiech się we mnie odzywał, do gardła podpływał. Że to ja jestem tym zwierzęciem, które dyszy u wodopoju, i krwawe oko przeciera.