"Mały kraj" ; koniec mojej książki [ 68.. ]
Moje zdziwienie szybko przerodziło się w panikę, gdy przypomniałem sobie tego cudaka i zapach, który mnie owiał na korytarzu, i – nie potrafiłem odejść od okna, obawiając się, że gdy tylko się ruszę, za mną podąży ten smród i Pułkownik będzie już wiedział, a choć się wytłumaczę, to nim to się stanie, z obrzydzeniem coś sobie pomyśli.
Ale co robić?
Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale i z niechęcią. Musiałem się bronić:
- Co pan tak wącha? Śmierdzi dezodorantem, ale nie moim. Na korytarzu minąłem jakiegoś cudaka. Spryskał się świństwem i smród ciągnął się za nim. Niech pan wyjdzie i powącha. Jak facet tak może! I to w szpitalu. Na zbity pysk, na zbity pysk!... – kończyłem z pasją, czując niechęć do całego świata, i do siebie – że muszę się tłumaczyć z nie swojej winy.
Pułkownik zrozumiał, że się pomylił.
- Ale cudak? – zapytał.
- Ubrany w śmieszny garniturek, apaszka pod szyją, a na głowie kapelusik. Poza tym… to nie chłop.
- Aa… - Pułkownik chyba już wiedział. – Wczoraj go przyjęli. Nawet chwilę rozmawialiśmy. Ale to mruk, no i, wie pan… coś człowieka odrzuca. Bo niby to chłop, a baba.
- I kto mu pozwolił chodzić w cywilnym ubraniu? – To, że jest pacjentem, jednym z nas, przełknąłem bez zdziwienia, bo czułem to od początku. Chorzy emanują dziwną energię, wspólną wszystkim szpitalnym zesłańcom. – I ten kapelusik, apaszka… Czy on się nie boi śmieszności? I skąd się wziął? Przecież to nie nasz.
- Kto wie, może to i nasz. Mieliśmy też sporo oryginałów – Pułkownik był zniesmaczony. – Ale to by było niepoważne.
- Strasznie niepoważne – zgodziłem się. – Ale, znając życie, to całkiem możliwe.
- Tak, tak, to możliwe – Pułkownik był poirytowany. – Ale… też niemożliwe. Władza nie może być śmieszna. To niemożliwe.
- Władza? Jaka władza? Coś pan wie i nie mówi. Co to za cudak? No, mów pan. – Teraz ja byłem poirytowany.
- Cholera… tak mi coś przyszło do głowy. I nie wiem dlaczego.
- No tak… - nie wiedziałem co powiedzieć. – A może coś pan słyszał? Może pielęgniarki? – Nie dawałem za wygraną.
- Męczy pan Pułkownika. – Chudy był wyraźnie rozbawiony. – Ot, takie skojarzenie… Każdy, kto obrósł w sadło, szuka podobnych sobie. A tu chłopina chodzi sobie po korytarzu, i nawet się nie domyśla, że Pułkownik… - i tu ugryzł się w język. – Że Pułkownik przypisuje mu jakieś wyjątkowe znaczenie. I tylko dlatego, że zamiast w pidżamie, chodzi sobie w garniturku. Ale Pułkownik skojarzył prawidłowo. Władza nie musi chodzić w pidżamie.
- Ten fircyk w kapelusiku skojarzył się Pułkownikowi z władzą? Brakuje mu jeszcze kota na ramieniu i perfumowanej chusteczki w rączce – byłem zły. – Pasuje do kabaretu. A władza, to władza! Solidna, poważna, wzbudzająca strach. Pachnie od niej prochem i szubienicą. Taka jest władza!
- Romantyk z pana. – Chudego nie opuszczał humor. – Są tysiące sposobów, by poddani bali się takiej władzy, właśnie w kapelusiku, z apaszką pod szyją i z kotem na ramieniu. Prawdziwa władza nie różni się od poddanych, lubi oglądać telenowele i łezkę wyciera perfumowaną chusteczką… Tak… proch i szubienice, to atrybut żołnierza i kata.
- Panie Chudy… - Chciałem powiedzieć coś dosadnego, ale nic mi do głowy nie przyszło. – A panu co tak wesoło? Ze mnie się pan śmieje?
- Co też panu przyszło do głowy?... Tylko to zabawne. U Pułkownika zadziałał jakiś odruch… i chyba lęk przed niewidzialną i tajemniczą siłą. A taki lęk, czy strach, to dobry przyjaciel każdej władzy. Właśnie. Strach, i poczucie winy u poddanych.