Iks-X
***
Mijały godziny, dłużące się jak woda w japońskiej torturze. Wiedziałem jedno. Jeśli ona - kimkolwiek by nie była - nie uwierzy w moją opowieść, to wezwie policję, a to była ostatnia rzecz, jakiej chciałem. Musiałem opuścić mieszkanie - nie było innego wyjścia. Postanowiłem schować się w szafie i gdy pani “X” pójdzie do łazienki albo do kuchni, ja dam dyla. Przecież za dnia nie zamyka drzwi na trzy spusty.
Tak więc siedziałem z pilotem kina domowego, stojącego tam, gdzie miał być nasz główny stół w sypialni i bawiłem się, przełączając kanały. Nic szczególnego - sport, sex, jakieś transmisje, więc włączyłem kanał z wiadomościami, a gdy znowu donoszono o kolejnych postępach Ukraińców na froncie, po raz miliardowy o nowych wariantach i mutacjach Covid-19, o nadchodzącym globalnym kryzysie i nowej wojnie na Bliskim Wschodzie i o nielegalnych migrantach - zgasiłem tv i poszedłem spać. Była już trzecia po południu, dzień się mocno przechylił, bo to listopad, za godzinę będzie zupełnie ciemno, stąd zmorzył mnie głęboki sen z falami theta i pewnie też delta. Kiedyś robiono mi nawet EEG.
Śniłem, że przychodzi blondynka i pyta, kim jestem. Nie jest wcale przerażona. Przeciwnie - podobam się jej i ona mnie, szkopuł tylko w tym, że od wielu lat na serdecznym palcu prawej ręki noszę złotą obrączkę, którą wykonał z biżuterii jakiejś pra-babci najlepszy złotnik w mieście królów i świętych, z grodem i smoczą jamą, ziejącym co jakiś czas ogniem i siarką smokiem, co porywał i zjadał młode dziewice. W tych wszelkich dawnych baśniach, legendach i mitach podteksty seksualne były dyskretne, ale były. Dziś nikt by się nie odważył na to…
***
Międzyczasie Beti szła szybkim krokiem w stronę “Żabki”, do której najczęściej jeździłem. Próby połączenia ze mną spaliły na panewce. Sama miała prawo jazdy, ale bała się jeździć. Najczęściej woziłem ją ja. Wolała więc się przejść niż otwierać bramę, wyjeżdżać, zamykać i tak dalej. Umiała jeździć tylko jedną trasą - do pracy i z powrotem. Gdy ją bolała głowa, co zdarzało się od lat i nie mijało - wiozłem ją, a potem sam jechałem do pracy.
Żyliśmy we dwoje jako zgodna para. Nie było motyli w brzuchu, ani miłości od pierwszego spojrzenia, ale wzajemna pomoc, szacunek, lubienie się i miłość jako wola bycia razem, pokonywania trudności i dźwigania pod górę swoich nocy i dni. Tak, jak turysta czasem odkłada w górach plecak i patrzy wstecz na drogę jaką przebył i zastanawia się nad tym, którym szlakiem ma iść - tak i my mieliśmy już mapę życia.
To, co miało dla nas sens to nie zamykanie się w romantycznej, odosobnionej twierdzy, jak chcieli romantycy, ale przeciwnie - Beti pomagała każdemu, kto pomocy potrzebował. W miarę sił starałem się jej dotrzymać kroku…
***
Gdy Beti szła od “Żabki”, w której mnie tego dnia nie widziano do sklepu sieci “Spar”, gdzie również często kupowałem codzienne produkty, obudziłem się. Początkowo myślałem, że jestem tam, gdzie poprzednio, daleko na południowym-wschodzie. Zaspane oczy jeszcze nie otwarły się całkiem, a już przeszył mnie dreszcz. W mig zorientowałem się, że jestem w naszej sypialni na górze. Zerwałem się z łóżka. Wszystko się zgadzało. Było na swoim miejscu - szafy, stoliki, łazienka z pralką od MediaMarkt za niecałe tysiąc złotych.
Zbiegłem drewnianymi schodami z sosny na parter. - Beti! Jesteś?! - zawołałem, lecz odpowiedziała mi głucha cisza. Tylko Szarik podbiegł do mnie, oblizywał, domagał się głaskania i jak zwykle jedzenia. Beti nie było w domu. Sprawdziłem górne pokoje, a także mały pokój, w którym urządziliśmy sobie palarnię i jednocześnie magazyn na różne niepotrzebne szpargały. Po chwili rozległ się odgłos dzwonka. Zorientowałem się, że nie wzięła swojego telefonu. Zrozumiałem, że poszła mnie szukać. Nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać…