Iks-X
***
Rozwożąc cateringi niemal zapomniałem o swoich nocnych przygodach, o których wciąż nie wiedziałem, czy to sen czy jawa. Czytałem sporo o “świadomym śnie”, tudzież “śnie na jawie”. Ale wciąż nie byłem pewien. Nigdy zresztą nie wierzyłem zbytnio w siebie. Stąd pewnie taka, a nie inna praca. Renta wystarczała ledwie na opłacenie rachunków. Najwięcej oczywiście za ogrzewanie gazem zimą.
Pracę kończyłem tego feralnego, a może szczęśliwego dnia około 21. W domu byłem kwadrans później. Przywitałem się z Beti, która międzyczasie też wróciła z pracy jako sekratarka w gabinecie lekarskim, dokąd waliły tłumy pacjentek, mających ostatnią nadzieję, że wreszcie, nieraz po wielu latach, zajdą w upragnioną ciążę. Nie wszystkim jednak udawało się pomóc. Ale i tak lepsze to niż nic…
***
Kiedy Beti wróciła z pracy, przypomniała sobie o porannych przygodach i zrobiła pyszną kolację, jak zwykle przy zapachowych świecach, tylko my dwoje na suto zastawionym różnymi potrawami stole. Musiały być dla mnie mocno doprawione. Uwielbiałem pieprz i egzotyczną przyprawę curry, tudzież zioła prowansalskie. Te ostatnie pokochałem w wieku dwunastu lat podczas pobytu w Wielkiej Brytanii, gdzie ojciec przybywał na stypendium naukowym i pracował w słynnej uczelni Cambridge. To miasteczko słynęło z wysokiego poziomu, czasem dla niektórych zbyt wysokiego, nauczania i rankingu IF (impact factor), czyli ilość cytowań danego artykułu na całym świecie. Im wyższy IF, tym wyższa pensja i prestiż wśród kolegów po fachu.
***
Kiedy wróciłem ze średnio ciężkiej pracy, bo paczki ważyły około jednego kilograma, Beti zaprosiła mnie na pyszną kolację. Były tam sałatki warzywne, pomidory, szynka eksportowa, podsmażana cebula, makaron spaghetti i wiele innych przysmaków. Znalazło się nawet jakieś stare wino, pewnie odleżało się solidnie, zanim je skonsumowaliśmy doszczętnie. Byłem zmęczony. Chciałem jak najszybciej pójść spać.
***
Było około pół godziny przed północą. Razem z żoną ułożyliśmy się wygodnie w naszych pieżynach i zasnęliśmy jak niemowlę.
Śniło mi się nieznane miasto. Było całe rozświetlone tajemniczym światłem. Nie było nigdzie żadnych ulicznych latarni ani neonów. Nie zauważyłem też słońca, mimo, iż niebo nad miastem było bezchmurne, emanujące dziwnym spokojem i radością. Pochodziłem po uliczkach centrum i ze zdziwieniem skonstatowałem, że nigdzie nie ma żadnej świątyni. Miasto wyglądało na duże, co najmniej takie, jak druga stolica Polski, gdzie począwszy od stylu romańskiego przez stulecia zbudowano około 150 kościołów. Mieli prześwitujące ubrania z jakiegoś dziwnego materiału i prawie widać było ich nagość. Gdy chciałem spytać, gdzie jestem i po co, otworzyłem oczy…
***