Iks-X
Jak zwykle poszedłem do pracy. Pracuję jako kierowca odkąd wypuszczono mnie mocno podleczonego z zamkniętego oddziału w szpitalu neuropsychiatrycznym w podkrakowskim Szpitalu im. Dr. Józefa Babińskiego w legendarnym - podobnie jak Tworki - Kobierzynie. Dawniej mawiało się - “pojechał do Kobierzyna”, albo - “właśnie wyszedł z Kobierzyna.” Tego typu miejscowości kojarzą się jednoznacznie i choć jest tam tysiąc innych, ciekawszych rzeczy i miejsc oraz ciekawych ludzi - to skojarzenie dominujące łączy podmiejskie najczęściej szpitale z charakterem danego miasteczka.
Tak więc około 16 zaczynałem pracę, a o nocnych marach niemal zupełnie zapomniałem. Pojechałem trochę wcześniej, aby wrócić i zająć się komponowaniem, bo miałem tym razem zamówienie na bitową muzykę pod jakąś reklamę. Dobrze płatne, ale termin deadline'u był masakrycznie krótki - miałem oddać za dwa dni, czyli w poniedziałek. Na szczęście wtedy w cateringu było wolne, bo pracowałem na pół etatu. O pół etatu za dużo. Wolałbym mieć tyle zleceń, co wszyscy ci, którzy potrafią nie tylko utrzymać się z pracy zdalnej jako freelancerzy, ale nawet za te pieniądze budują domy z basenem i pięcioma garażami.
Niestety, zleceń nie było nadal dużo. Stąd decyzja, aby nie zmieniać firmy. Jeden pies. Może gdzie indziej zarobisz więcej, ale to będzie jakiś negatywny szczegół nie wart zachodu i uczenia się nowych adresów od początku. Firma, w której byłem zatrudniony była już drugą, bo wcześniej będąc w Krakowie również rozwoziłem cateringi dla pacjentów Szpitala Uniwersyteckiego im. Kopernika. Zdarzyło się tam na okulistyce coś, czego do dziś nie potrafię wyjaśnić…
***
W tym samym czasie, gdy jadę do pracy, raz lubianej, innym razem mniej, w nawiedzonym najwyraźniej mieszkaniu na trzecim piętrze bloku przy ulicy Słowackiego 44/50 ładna blondynka o niebiaskich oczach, na oko trzydziestolatka, zagorzała singielka i feministka, nie paląca się do związków erotycznych, a tym bardziej - do rodzenia kolejnych nieszczęśliwych istot na tym najgorszym obecnie ze światów, które niektórzy określają jako “gorszy od piekła” - wspina się po schodach, wyjmuje klucze i po chwili zamyka drzwi z drugiej strony.
Blondynka realizuje się w korpo, gdzie co kilka miesięcy awansuje poziomo, ale częściej pionowo i dostaje niezłą jak na kobietę i to na dobitkę singielkę, pensję. Pracuje nowocześnie - od pon.-czw. stacjonarnie, w piątki zdalnie, ma dwa dni wolnego w weekend, jak Pan Bóg przykazał, sporo atrakcji od firmy, produkującej nowoczesne technologie informatyczne na potrzeby wojska. Od dawna wiadomo, że każdy nowy wynalazek czy epokowe odkrycie najpierw testuje wojsko, najlepiej w trakcie wojny.
Od momentu wejścia do swego mieszkania “Magda” miała dziwne wrażenie. Czyjejś obecności. Coś wisiało w powietrzu. Coś gęstego, jak atmosfera rodzinna u cioci na urodzinach. Rozejrzała się po wszystkich czterech pokojach. Nic, nikogo. Czyła jednak, że coś się zmieniło podczas jej nieobecności. Jako, że była “nocnym Markiem” i zasypiała grubo po północy, rano była półprzytomna. Wszedłszy do kuchni, dopiero teraz zauważyła podniesione do połowy żaluzje. Była pewna, że ich nie podnosiła, nie lubiła bowiem potencjalnego podglądania przez lokatorów bloku z naprzeciwka. Ponadto zamiast jednej, zauważyła dwie filiżanki z resztkami fusów czarnej kawy. Głowę by dała, że nie wypiła rano dwóch kaw. Nie miała w zwyczaju zbytnio podnosić sobie ciśnienia. Paliła papierosy, więc tym bardziej.
Nastawiwszy wodę na zieloną, ulubioną herbatę typu “mate”, weszła do pokoju pracy multimedialnej, bo po godzinach realizowała się artystycznie. Projektowała świetną grafikę cyfrową, komponowała muzykę elektroniczną i pisała ładne eseje. Włączyła uśpiony komputer…