Zauroczenie 3/4
Nie mogę pisać. Ręce mi drżą. Co ja zrobiłam? Nie mogę uwierzyć, że mogłam pozwolić… Mógł nas zabić. Mógł nas wszystkich pozabijać. Na moje własne życzenie. Prawie go nie znam. Jak mogłam dopuścić… Przez pół godziny roztrzęsiona myłam ręce z krwi, a później płakałam. Jej sina twarz i szeroko otwarte, przerażone, martwe oczy do tej pory widzę, ilekroć przymknę powieki. Wydawał się… Nie. Nie mogę powiedzieć, że wydawał się normalny, bo to wszystko od początku było dziwne. Te jego duchy, bezsenność, jego niewyobrażalna wiedza na temat filozofii, metafizyki, dziwne, skrajne stany emocjonalne. Po tamtym telefonie próbowałam z nim nawiązać kontakt e-mailowy. Na drugi dzień odpisał tylko krótko, że chce umrzeć, pragnie tylko śmierci i żeby dać mu spokój. Wyłączył się. Później widziałam jego samochód przed moim podwórkiem. Nie byłam pewna czy to on. Stał po drugiej stronie drogi i patrzył. Mój brat i tato pomagali mi wytransportować na piętro nową kanapę. Prawili coś na temat jej wykonania i konstrukcji. Dzieci pluskały się w basenie. Nie wyszedł z samochodu, nie zadzwonił, żebym ja wyszła, tylko chwilę postał i odjechał. Dopiero później uświadomiłam sobie, że to mógł być on. Nie znam się na autach, kiepsko je rozróżniam, ale on miał podobny. To musiał być on. Znów kilka dni nie miałam z nim kontaktu, a dzisiaj w nocy przyjechał. Zadzwonił, mówiąc roztrzęsionym głosem.
- Pomóż mi. Potrzebuję cię. Proszę. Już nie wiem co robię.
- Co się dzieje? – pytam zaniepokojona – Gdzie jesteś?
- Przed twoim domem. Proszę. Pomóż mi.
Wrzuciłam na siebie jakąś bluzę i poszłam. Widzę jego samochód, sylwetkę spowitą mrokiem, więc wsiadłam. Siedział przy kierownicy i coś ogarniał ramionami. Usiadłam obok niego i patrzę.
- Co się dzieje? – pytam. Ta jego postawa wzbudziła we mnie z miejsca współczucie. Nie było dobrze. Siedział i trząsł się, wciąż zagarniając do siebie coś na swoim podołku. W ciemności nie widziałam. Sięgnął do mojej dłoni, objął ją, wilgotna, drżąca. Później przechylił się na fotelu, żeby oprzeć głowę na moim ramieniu. Dotknęłam jego włosów, może przytuliłam. Spojrzał na mnie i mówi.
- Zabiłem ją.
- Co? – pytam zdziwiona. Przyszło mi do głowy, że to jakaś metafora, albo przykry żart, odniesienie do własnego stanu, czy myśli, a on wtedy zaświecił światło. To co zobaczyłam… sparaliżowało mnie. Jego dłonie, twarz i koszula były we krwi, on patrzył obłąkanym wzrokiem. Podniósł to, co miał w ręku. To była ludzka głowa. Jej głowa. Długie, ciemne włosy, sina skóra, szeroko otwarte, martwe oczy, sine. Była odcięta. Trzymał ją trzęsącymi się rękoma, spojrzał na mnie, a następnie zgasił światło i obejmując ją zaczął płakać.
- Nie chciałem jej zabić. – zaczął mówić bełkotliwym głosem – Chciałem tylko, żeby mnie wysłuchała, zrozumiała, a ona drwiła, kazała się wynosić. Nie mogłem uwierzyć, że jest tak nieczuła. Wszyscy wokół śmiali się ze mnie i szydzili. Ja ją prosiłem, a ona – trzęsącymi rękami przygarnął tę martwą głowę mocno do piersi, pocałował ją i trzęsąc się płakał. – Co ja zrobiłem? – spytał – Co ja zrobiłem? – Nie patrzył w moją stronę, a ja tam siedziałam tylko dlatego, że byłam sparaliżowana z przerażenia. To było jak jakiś straszny horror oglądany w telewizji. Ta głowa z wytrzeszczonymi przerażeniem oczami. On musiał ją odciąć. Co innego zabić w afekcie, popchnąć, czy uderzyć, a co innego odciąć komuś głowę i trzymać ją jak zawiniątko w ramionach. Serce waliło mi jak oszalałe, skóra ścierpła. Ledwo oddech mogłam złapać. Chciałam uciec, ale jeszcze zdobyłam się na jęk raczej, niż słowa. Miałam krzyknąć, tylko głos gdzieś uwiązł w krtani i wyszedł jęk.