Iks-X
***
Gdy minęło pół godziny, a ja zorientowałem się, że Beti nie wzięła samochodu, zacząłem się martwić. Zrobiwszy sobie mocną małą czarną turecką, co wskrzesić by mogła chyba nawet umarłego, czekałem. Podłączyłem telefon do ładowarki. Pijąc kawę surfowałem po necie, próbując zrozumieć, czy to, co mi się przytrafiło, było tylko snem. Ostatnio sporo pisałem i komponowałem, byłem zmęczony, więc mogłem zapaść w taki głębszy, bardziej świadomy sen. Pewnie neurolog by to wyjaśnił.
Tymczasem najpierw nasz Szarik rzucił się jak szalony do drzwi, a potem usłyszałem brzęk przekręcanego klucza. Kiedy mnie zobaczyła, była nieco zdezorientowana, ale nie wściekła.
- Jesteś! Martwiłam się… - te dwa słowa wystarczyły, żebym wiedział, iż nie będzie awantury.
- Gdzie byłeś? - spytała patrząc niewinnie swymi ślicznymi, niebieskimi oczami.
- Wiesz, to trochę dziwnie zabrzmi…ale ja chyba lunatykowałem - powiedziałem ostrożnie, aby nie wyjść na kompletnego idiotę.
- Lunatykowałeś? - spytała, żeby się upewnić.
- Tak, wyszedłem z domu w stanie nieświadomości, poszedłem na długi spacer. Ale nic albo niewiele z tego pamiętam… - musiałem kłamać, choć nie znoszę kłamstw. Nie mogłem przecież powiedzieć, że byłem w Rzeszowie i to na dokładkę obudziłem się obok nieznajomej kobiety. Scena gotowa. Beti mnie bardzo kochała i bywała zazdrosna.
- I nic nie pamiętasz? - dopytała.
- Kompletnie nic. Nie wiem, jak wyszedłem, gdzie byłem i jak wróciłem… - chciałem jak najszybciej zakończyć to przesłuchanie, które w takich sytuacjach jest zupełnie na miejscu. Wszak mogłem nieświadomie wylądować u sąsiadki, która też mi się podobała, a której mąż pracował na nocne zmiany.
- Odpocznij, kochany - rzekła Beti. - Zrobię ci kawę. Prześpij się. - dodała. Chwilę potem kawa wylądowała na stole w kuchence, wypiłem i poszedłem na górę do sypialni. Międzyczasie telefon naładował się niemal do pełna, więc odruchowo spojrzałem na ekran. Wszedłem w historię połączeń telefonicznych z ostatnich dwóch dni. To, co zobaczyłem, było nie do wiary…
***
Kiedy jak urzeczony wpatruję się w migoczący pulsującym zielonkawym światłem ekran smartfona, moja żona woła mnie na śniadanie.
- Już, już, moment… - nie lubię, gdy ktoś zmusza mnie do jedzenia, kiedy nie jestem ani trochę głodny. Ale cóż, nie zjeść wspólnego śniadania, to popłynąć z prądem. Dziś każdy je osobno i o różnych porach. Dawniej czy ktoś był głodny, czy nie, zasiadało się do wspólnego posiłku. Minimum trzy razy dziennie, a niektórzy zjadali jeszcze drugie śniadanie i podwieczorek połączony z five o’clock, jak to robią do dziś arystokratyczni Anglicy.
Odkładam nawiedzony telefon, tę jedną z przyczyn zaburzeń u dzieci i młodzieży i po sosnowych, świeżo położonych przez cieślę w naszym nowo nabytym domu, schodach idę do aneksu kuchennego. Takie teraz w modzie. Oddzielona pnącymi się roślinnymi kłączami kuchenka sprawia, że w dużym salonie jest cieplej zimą. Siadam do stołu, a Beti podaje mi ulubioną jajecznicę na boczku, pomidory, szynkę konserwową, taką tradycyjnie “turystyczną”, którą otwierało się przez pociąganie paska z aluminium w czasie przerwy w wędrowaniu po górskich szlakach. Zjadam podejrzanie szybko. Nie żebym był głodny, ale jak najszybciej chcę wrócić na górę i zbadać smartfona. - “Może mam znowu omamy…” - myślę, wcinając ostatni kęs razowego z żółtym serem “Gouda” i masłem z Gostynia. Beti je swoje wafle bez glutenu, bo dziś wszyscy unikają tego składnika. Może taka moda, ale coś w tym jest. Dla niektórych osób może być szkodliwy. Jakby czytała w moich myślach: