Dwaj
egoś chłopa. Nie zamykając, krzyczy od progu:
-Panie Rubin, Burza idzie!- Rubin krzywi się, zimno obejmuje już odsłonięte ramiona.
-Najpierw, panie Kord, proszę wejść i zamknąć drzwi.-
-Czy pan rozumie...-
-Panie Kord, rozumiem doskonale. To, że mnie pan przeziębi, w niczym nikomu nie pomoże. A wręcz przeciwnie, skoro przyszedł pan z tym do mnie.-
Starosta patrzy przez chwilę z niezrozumieniem na zbrojmaga, ale łowczy już wchodzi pierwszy i, ściągnąwszy płaszczyk, wyciąga skostniałe dłonie do ognia. Idzie więc za jego przykładem.
Anna schodzi z góry i zabiera dzieci do biblioteki. Juliusz, westchnąwszy, każe służącemu przynieść dwa krzesła i zagrzać spadzi dla gości. Nakłada na ramiona ciepłą plecionkę, słuchając gorączkowej relacji starosty.
-...sprawdziłem Pułapką Anioła... Rodźce wyraźne jak cholera. Wali z północy, będzie tu najdalej jutro. Panie Rubin, trzeba działać, bo periculum in mora! Byłem już w Małej Wólce, wysłałem sierżanta Kiliana pędem do stolicy. Powinien być tam za trzy dni. -Elfolotem będzie szybciej, to za najdalej za pięć dni nadejdzie pomoc.-
-Panie Kord, podróż elfolotem podczas Burzy to pewna śmierć. Podobnie jak na wiwernie.-
-Panie Rubin! Czy naprawdę pan sadzi, że w stolicy nie znajdzie się ani jeden człowiek, który zechce poświęcić swe życie dla księcia? Ja sam, będąc tam...-
-Ja nie mówię, że nikt się nie znajdzie, tylko, że elfolot w ogóle nigdzie nie doleci. Bo elfolot bez pilota to rozbity elfolot. I zmarnowany ładunek cennego lekarstwa. Sam kiedyś sprawdzałem, proszę mi wierzyć.-
-Och... To w takim razie wyślą pomoc drogą lądową, na wozach...-
-Nie, panie Kord, a zaraz wyłuszczę panu, dlaczego. Bo z wozami, podczas Burzy, ta pomoc będzie szła ze średnią prędkością ligi na wizg. -Stolica jest pięćset lig stąd, więc dojdzie tu najwcześniej za trzy dekady. A to nie ma sensu.-
-Jak to?! Dlaczego?!-
-Bo za dwie dekady cała kolonia będzie już martwa. A wysłanie transportu Leku to ogromne koszty, w żelaznych dukatach, panie Kord. Co będzie, jeśli jakaś banda zbójów czy innych goblinów przejmie go po drodze? Jeśli, co w naszych okolicach jest bardzo prawdopodobne, transport zaatakują Łowcy? Wysłać z nim oddział wojska? To trzeba by jeszcze dać Lek żołnierzom. Zamiast ryzykować kilka wiosek, zaryzykuje się, i to poważnie, wyszkolonych i wyekwipowanych dużym kosztem ludzi. Zresztą, to próżna dyskusja. Nikt nie wyśle żadnej pomocy, bo nikt się nie dowie, że mamy kłopoty.
-Przecież sierżant Kilian...-
-Jest pan idiotą, Kord. Właśnie zabił pan swojego najlepszego człowieka, i to w najgłupszy możliwy sposób. Jak dawno temu go pan wysłał?-
-Trzy wizgi temu.-
-No to już po nim. Pewnie pędzi jak szalony, szczęśliwy i podniecony, że uratuje kolonię... Nikt go już nie dogoni. Niech pan policzy, starosto, prędkość przemieszczania się Burzy i prędkość sierżanta Kiliana na skanuku, choćby najściglejszym. Burza będzie tu najdalej jutro rano, potem pójdzie dalej na południe, zawróci dopiero przy Suchych Górach. Kilian nie ma żadnych szans dotrzeć tam przed jutrzejszym południem, a wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wtedy właśnie złapią go pierwsze podmuchy. Może jeszcze pojedzie parę wizgów, zakładając, że będzie to sam zły wiatr bez pyłu, ale w otwartym stepie, bez schronienia, przewieje go do cna. Skona w męczarniach gdzieś na pustkowiu i to z pana winy.-
-Jezu Chryste... Mea culpa, mea maxima culpa. Kilian...-
-Przykro mi.-
-Ale... Panie Rubin... Skoro nie będzie pomocy... To co będzie z nami?-
-Zbrojmag wzrusza ramionami.
-To zależy od tego, jakich „nas” ma pan na myśli.-
Słucham?!-
-To proste. Pan czy ja możemy się obronić. Wielkie Oczyszczenie Anioła, na szerokich pierścieniach, raz na dwa wizgi. Na siebie i bliskich. Radzę tych bliższych bliskich, bo nie wiem, ile pan ma mocy. Jeśli nic, to dam panu z moich zapasów, rycerze powinni sobie pomagać.-
-A... ludzie? Chłopi?-<