Dwaj
dychać. Dum spiro, spero. Jaka nadzieja?! Rozpacz. Czarna rozpacz. Zmarło już pół setki ludzi, drugie tyle choruje. W tym ja. Minęły już trzy dekady, a pomoc nie nadchodzi. Rubin miał rację. Jesteśmy niepotrzebni, a ja zawiodłem. Wyrządziłem zło, i to niepotrzebnie. Zawiodłem, splamiłem duszę i straciłem honor. Nie mogę nawet uważać się za banitę, bo nie ma już mocy, różdżka stoi bezużyteczna. Straciłem wszystko i wszystkich. Ona umarła od razu. Trzeba było zrobić to samo. Nie! Nie wolno. A co za różnica? Jestem nikim, wszystko na marne. Gdyby Sirnitupa od razu się zgodził... Ale on dba tylko o siebie. To przez niego to wszystko. On siedzi sobie w wieży, nie słyszy i nie widzi Burzy. Siedzi na kryształach pełnych mocy i jest mu dobrze, skurwielowi. Zaraz... „Siedzi na kryształach pełnych mocy?” No jasne!! Przecież ten stary pierdziel ma w wieży jeszcze spore zapasy! Starczy na jakąś dekadę dla wiosek! Słaby ze mnie mag, ale Oczyszczenie chyba jeszcze rzucę. Jest nadzieja!!! Dum spiro, spero!!!
Starosta podrywa się, ożywiony, drzemiący na ławie kmiecie zdumieni zwracają ku niemu wzrok.
-Jest nadzieja! Wiem, jak pokonać Burzę! Do broni! Za mną!!!-
Ale chłopi się nie ruszają. Zbyt wiele już przeżyli rozczarowań i zbyt wiele stracili, by podzielać optymizm swojego przywódcy. Zawsze pierwszy wstawał Mariusz- ale Mariusza już nie ma. Potem Nimax- to samo. Nie ma księdza, nie ma karczmarza, nie ma nawet płytarza furiata.
-Niech jaśnie pan sam sobie idzie. Nam już wszystko jedno- Maxl nie zna tego człowieka.
Mag stoi pośrodku gospody, patrzy na martwych ludzi. Jeszcze oddychają, ale są już martwi. Nic nie wyrwie ich z letargu. Nikt już nie pociągnie ich za sobą. To koniec.
Kord zakłada maskę i płaszczysko, podnosi bezużyteczną różdżkę i wychodzi. Byle dalej. Tu jest śmierć. Ta kolonia jest martwa. Stracona. Idzie przed siebie, nie wybierając drogi. Szary pył zgrzyta na powierzchni maski, chmury rodźców zaćmiewają wzrok, nogi trzeszczą i ćmią bólem. Maxl jest chory, nie ma siły walczyć z wiatrem, zresztą po co. Nie ma nadziei. Nie ma. Niech was wszyscy diabli. I mnie też.
Ale tak nie skończy się ta opowieść.
Oto bowiem Maxl, będąc już na skraju śmierci, spotka na pustkowiu kasztelana Culirę i karawanę z transportem Leku, chronioną, a jakże, przez oddział wojska i dwa działka. Sierżant Kilian był naprawdę silnym człowiekiem. Pomimo burzy i choroby, trzy dni jechał przez step, a gdy padł skanuk, drugie tyle najpierw szedł, a potem czołgał się do magicznego nadajnika w Opuszczonej Stanicy, gdzie wezwał ratunek. I ratunek nadszedł- książę nie opuścił kolonii. Kord umrze na rekach kasztelana, zdając wcześniej dostojnikowi raport o stratach osad i buncie Rubina. A Culira odpuści mu wszystkie jego grzechy.
Po czym, oddawszy ciało starosty żołnierzom, spojrzy na wieżę maga, stojąca nieporuszenie pośród morderczych tumanów.
-Panie!- rzeknie doń sierżant Achim, dowódca osobistej straży.- Trzeba ukarać tego zbrojmaga. W tym państwie nie ma miejsca dla zdrajców i słabeuszy.-
-Nie, Achim. Mylisz się. Teraz nie będzie kar i nagród- będą tylko konsekwencje.
KONIEC
PS. Nie bądź świnia, oceń chociaż, jeśli nie chce ci się komentować.