Dwaj
rszy wicher. Jak ona krzyczała. Każdy krzyczy. Jak ktoś chce się zabić, to niech się powiesi na sznurze. Bo gorszej śmierci niż tam chyba nie ma. A mimo to, kumie, wciąż wychodzą. Tak nie wolno, trzeba żyć. Miłosierny książę już spieszy z pomocą. książę dotrze przecież wszędzie. książę może wszystko. Tak mówi nasz starosta, a ja mu wierzę.
Kord siedzi samotnie. Nie słucha rozmów. Są nieważne, nie posuną go ani krok naprzód. W niczym mu nie pomogą. Przecież uczył się z ksiąg, wykuwał na pamięć zwoje i tablice. Czytał Platona, Cezara, księcia Anioła, nawet zakazane dzieła Fausta Viraga. Nie chodzi przecież o sposób na Burzę, ten jest znany tylko jeden. Starosta chce wiedzieć, co ma dalej czynić. Szuka rozwiązania. Rubin nie chce współpracować. Poświęci chłopów, byle ratować siebie. Swoja rodzinę i folwark. Nic z tego, że się zbuntuje. Tylko on przeżyje, tak więc to jego wersji historii wysłucha Culira. Nie mogę go zabić. Po co mi trup maga? Trup nie rzuci zaklęcia. Mścić się? To bez sensu. Aequam memento rebus in arduis servare mentem. Myśl. Mam trzy wioski, dwustu wieśniaków, muszę ich uratować. Nie wolno mi umrzeć. Nie wolno. Nie mogę zawieść. Sam kasztelan Culira, lewa dłoń księcia, nakazał mi ich strzec. Muszę. Ale nie mam mocy. Nie mam też wojska. Żołnierze pochorowali się pierwsi, nie uszczelnili tych cholernych koszar. Mówiłem, prosiłem, groziłem. Teraz leżą i zwijają się z bólu, umrą za swoje lenistwo. Sprawiedliwie? Srał mruk sprawiedliwość, w efekcie ja nie mam jak przymusić Sirnitupy do działania. Zawiedli, wtedy gdy ich potrzebowałem. Z nimi ja zawiodłem. Nie. Jeszcze nie. Na pewno przybędzie pomoc. Przecież jesteśmy użyteczni. Przecież jesteśmy zbyt dużą i ważną inwestycją, by nas tak po prostu zostawić. Przecież ktoś w górach musi już widzieć Burzę. książę wyśle pomoc. Jacy Łowcy? Może i są odporni, ale i oni chowają się przed pyłem. Nawet dybuk nie ustoi, gdy uderzy weń szara kurniawica. Pomoc musi przyjść. Ale ja muszę do tego czasu utrzymać ludzi przy życiu. Na Boga Wszechmogącego, jak?! Jeśli nie masz już pomysłów, to znaczy, że idzie śmierć.
Mieszkańcy wsi piją i krzyczą. Niby nie zwracają na Maxla większej uwagi, tak naprawdę jednak zerkają na niego ukradkiem. Ich wódz, ich pocieszyciel, ich nadzieja. On ich uratuje. Ufają mu bezgranicznie, bo komu innemu? Płytownika, który od razu chciał iść spalić wieżę, starosta kazał przywiązać do palika w stepie. Ja tu rozkazuję w imię księcia. Komu się to nie podoba, niech się wynosi. Droga wolna.
Burza ryczy, gospoda trzeszczy, kmiecie rozpaczliwie się bawią. Prędzej ocipieję, niż coś tu wymyślę. Idę do siebie. Mag wstaje i już zmierza do korytarza łączącego gospodę z jego domem, nagle jednak zamiera.
-Cicho być! -
Biesiadujący momentalnie milkną. I tak w większości są trzeźwi. Nigdy nie można się upić, gdy naprawdę najbardziej się tego pragnie.
-Słyszycie coś? -
Nie słyszą. To ja fiksuję. Oszaleję na koniec. Tylko tego brakowało.
-To... kroki? - odzywa się niepewnie łowczy.
-Kroki! - zdumiony dopowiada kowal.
Starosta oddycha z ulgą. Jeszcze nie teraz. Ale kto to idzie, kto jest teraz w stanie przeżyć na dworze? Rubin?!
Wicher słabnie na chwilę, ciężkie kroki są głośniejsze, widocznie podchodzący jest tuż przy drzwiach. Kroki cichną. Teraz już tylko ryk. Po dłuższej chwili rozlega się silne walenie w drzwi. Oboma rękoma. Wrota są zabite na głucho.
Kord bez zastanowienia podchodzi do drzwi i zaczyna odwalać pręgi. Muka przytomnieje pierwszy i szybko stawia przepierzenie, odgradzając starostę od reszty sali. Kord zostaje sam w ciemności. Pomagając sobie nożem, wyrywa jedną pręgę po drugiej. Ryk Burzy, nic nie słychać. Tam jest jeden? Gotowe. Zasuwa, przyklincz, gałka. Wolne. Otwórz.
Zrozumienie uderzyło go jak młot, i to zanim jeszcze rozsunął wrota do końca, zanim zdążył w burożółtej kurzawie ujrzeć przygarbione sylwetki owinięte w płaszczyska, z maskami na twarzach, zanim spostrzegł ostrza w rękach tamty