Dwaj
Lodowaty wiatr przenika jeźdźców do szpiku kości. Maxl owija się szczelniej ciepłą łuską. Kurna, po wuj wyłazić na dwór w taki ziąb... Wicher dmie już trzeci dzień, nie pozwalając wyściubić nosa poza zabudowania. Chłopstwo pochowało się w chatach, żołdactwo w koszarach, gobliństwo w komyszach, nawet zajebane trolle nie wyściubiają nosa poza swoje pieprzone źródła... A ja, wielmożny magus, odi profanum vulgus et arceo... Ja jeden lezę tutaj, żeby sprawdzić, czy ciemnemu ludowi nic nie grozi.
Starosta spogląda na łowczego, niewiele młodszego od niego samego gołowąsa, liczącego sobie może dwa światła. Tak w sumie, to pchamy się w tę wichurę z tego samego powodu. Ja z obowiązku, bo sam kasztelan Culira kazał mi się opiekować tymi ludźmi i on z obowiązku, bo ja mu rozkazałem. Ten sam podły los. Oczywiście, nie wszyscy muszą o tej porze błąkać się po wzgórzach. Jaśnie wielmożny rycerz Juliusz Świszczydupa Rubin siedzi sobie w wieży, w ciepełku przy kominku i pije słodziutką, grzaną spadź, a jakże. Ten to nie ma żadnego obowiązku, nie jego sprawa. Ja w sumie też nie muszę. Ale jak nie ja, to kto? Ech... Probitas laudatur et alget.
Jeźdźcy wdrapują się na wzniesienie. Skanuki buczą niezadowolone, zapierają się łapami w gęstą porośl. Nic dziwnego, kurwa, tam na szczycie to dopiero będzie piździć... Zniecierpliwiony mag próbuje popędzić je zaklęciem, efekt jak zwykle- wierzchowiec wierzga i próbuje go zrzucić, niech mnie wuj, jeśli wiem, jak elfiaki to robią.
-Nic z tego, panie starosto. Nie pójdą.-
-A niech zostaną, trudno. Dalej podążymy per pedes apostolorum.-
-Że jak? -
-Na własnych kulasach.-
-Kurwa.-
-Znajdź mi choć jedną na tym zadupiu. Ty pierwszy.-
-Kurrwa mać.-
Na szczycie rzeczywiście wieje jak cholera. Łowczy trzęsie się cały, cienki płaszczyk ze skóry bękacza nie chroni przed lodowatymi podmuchami. Starosta skostniałymi rekami zaczyna przesuwać pierścienie na różdżce. Jasna i pieprzona cholera, zaraza, mór franca i trąd... Gdyby tak spróbować czarnej magii... Ale ten zjeb mnie widzi, a jak doniesie... Bym się, kurwa, ogrzał, a jak... Jednak wobec przenikliwego zimna wizja płomieni stosu wcale nie wydaje się młodemu magowi taka straszna. A kij, co mi tam. Raz kozie śmierć, czymkolwiek jest ta koza.
-Odwróć się.-
-Czemu?-
-Niczemu. Bo zaraz użyję, obszczymurze, tajnych rytuałów Wysokiego Poziomu, których takie chamy, jak ty, nie mają prawa nawet widzieć, jako to rzecze Owidiusz i Klasycy: Fas est et ab hoste doceri, ne sutor supra crepidam iudice, tudzież quidquid latine dictum sit, altum videtur- dokończył niemal z uśmiechem - Rozumiesz?-
-Eee, tak panie... Znaczy...
-Bo inaczej będę musiał przechwytywać konwencjonalnie i uświerkniemy tu z zimna, bo to zajmie ze trzy wizgi. Teraz rozumiesz?-
-Już się odwracam, jaśnie panie i nawet zatykam uszy.-
I lepiej nie podglądaj, misiu, bo niezłomni defensorzy zwykli zaraz po głównym oskarżonym brać na warsztat głównego donosiciela. Bo skoro doniósł, to na pewno miał coś wspólnego... Debilne, moim skromnym zdaniem. Ale ja jestem tylko skromnym starostą. Najniższa możliwa ranga. I to jeszcze tu. Czemu, kurwa, akurat tu? Niezbadane są wyroki wspaniałego księcia. Już chyba nawet boskie są bardziej przewidywalne. A, właśnie.
Mag składa pierścienie w bardzo nieodpowiedni sposób, nastawia promień na kompletnie nieprawidłową częstotliwość, po czym robi jeszcze kilka rzeczy, za które wspaniały magister Michael, jego nauczyciel jeszcze kilka dekad temu, zbił by go boleśnie własną różdżką, zupełnie nie zważając, że może uszkodzić delikatny i skomplikowany artefakt. Tak po prostu nie wolno, bo ci się nie uda i pozabijasz w okrutny i wymyślny sposób wszystkich w pokoju, z sobą włącznie. Albo, dodał wtedy po cichu, uda ci się i obaj będziemy mieli totalnie i nieodwołalnie przerąbane, tak że szybka śmierć w ślepym wyładowaniu stanie się tylko nieosiągalnym marzeniem.
Rzecz jasna, oburzona różdżka wydaje