Dwaj
br />Łowczy słucha bardzo uważnie. Wszystko rozumie, kto wie, co się dzieje w jego głowie?
-Oni już są martwi, panie Kord. Tylko jeszcze o tym nie wiedzą.-
-Ale...-
-Książę przyśle nowych. Nikt nie będzie pana winił. Wiadomo było od początku, ze zakładanie kolonii na tych terenach jest po prostu ryzykowne i może się nie udać. Co prawda, chyba nikt nie spodziewał się za tego światła czegoś takiego jak Burza, która zmiecie wszystkie osady na północ od Suchych Gór. Ale tak to już jest.-
Starosta wstaje z krzesła, odstawia niedopity puchar. Jeszcze nie wierzy.
-Panie Rubin, to niemożliwe! Pomoc musi nadejść! Przecież zobaczy to choćby kasztelan Jakub z Białej Wieży w Nowej Bramie! Wieża w Nowej Bramie patrzy na sto lig w głąb stepu!-
-Owszem, ale wtedy i tak już będzie za późno. Jakub nie ma Leku, jego produkcja to wyłączne ius ducale, będzie musiał posłać do Wielkiej Wieży. Zresztą, zobaczy Burzę dopiero wtedy, gdy ta odbije się od gór i skręci na zachód, to jest najwcześniej za pięć dni. A tu wtedy już zaczną umierać, nawet zamknięci w chatach.-
-Będzie jeszcze szansa...-
-Zbyt mała. Wspaniały książę nie może marnować cennych środków dla ratowania garstki wieśniaków z kolonii. Roztropniej wysłać nowych. Ex malis eligere minima.-
-Nie, panie Rubin. Dum spiro, spero.-
-Panu osobiście nic nie grozi. Powtarzam...-
-Ja się nie liczę. Magu Juliuszu Sirnitupo Rubinie, moimi ustami najwspanialszy książę Hnas żąda od ciebie pomocy.-
Zbrojmag wzdycha bardzo, bardzo ciężko. Toczy wzrokiem dookoła. Patrzy na białe główki dziewczynek, które dość nieudolnie kryjąc się za framugą, podsłuchiwały, o czym rozmawiają dorośli. Z niejakim zdumieniem widzi czyniącą to samo Annę. Nawet przygłuchy wujek, zwykle drzemiący w kącie, rozbudził się i nadstawia uszu. Służące, kręcące się gdzieś na korytarzu. Morton, stary przyjaciel, okulały weteran wielu wojen. Chłopak, który przyniósł im nową spadź i odszedł, wyczuwając napięcie. I mag Juliusz Sirnitupa Rubin pyta, choć wie, czego zażąda książę ustami starosty.
Jakiej pomocy chce pan ode mnie, panie Kord?-
Starosta nadal stoi, patrzy na Juliusza.
-Nie ja. Książę.-
-Pan. Książę jest pięćset lig stąd, w Wielkiej Wieży, i nie ma pojęcia o tym, jakie niedorzeczności pan czyni w jego imieniu. Ubolewam nad tym.-
-Nad tym, że nie ma tu księcia?-
-Nie, że desperacja odebrała panu rozsądek. Nie zrobię tego.-
-Kilian to silny człowiek. Może dojechał do gór.-
-Nie. Certum est, quia impossibile est.-
-Audaces fortuna iuvat.-
-Niemożliwe. Sapienti sat.-
-W takim razie pomoc będzie tu za trzy dekady. Zresztą, może zobaczą to zwiadowcy czy posterunki w górach. Jest przecież Nowa Stanica, krasnoludowie są dość odporni na Burzę.-
-Nie mają skanuków, są bez szans. A zwiadowcy jak zobaczą, to umrą. Pięć dekad, minimum.-
-Trzy dekady. Tyle wytrzymamy.-
-Nie. Nikt nie przyjdzie, Maxl, obudź się! Jesteśmy tu sami! Po co najmądrzejszy książę Hnas miałby wysyłać ogromnym kosztem i ryzykiem niezwykle cenny transport, by ocalić parę świeżo założonych osad na stepie?! Masz Niezwyciężonego za głupca?!-
Kord spogląda na zbrojmaga z pogardą. Oto słaby człowiek. Dlatego już nie walczy, dlatego przyjechał tutaj na skraj świata. Bo się boi, bo myśli już tylko o własnym tyłku, bo już nie jest w stanie poświęcić życia za sprawę. Źle wybrał. Tutaj takich jak on nie potrzeba.
Juliusz patrzy na starostę z niedowierzaniem. Myślałem, może młodzian, ale wykształcony, rozsądny człowiek. Nie porywa się z motyką na Słońce. Nie zgubi przyjaciela z rodziną dla mrzonki. Wie, gdzie jest jego granica możliwości. Myliłem się.
-Panie Rubin, w imieniu księcia rozkazuję panu...-
-Niczego nie może mi pan rozkazać. Tak mówi zwyczaj.-
-Popełnia pan błąd.-
-Nie, panie Rubin. Nie będę wyrzucał mocy w błoto. Ile zdołam oczyszczać osadników? Osiem dni? Dekadę?-
-Jeśli oszczędnie i po równo każdemu, to t