Dlaczego
Łukasz wsunął zapałki do kieszeni, krótkich spodenek. Otwierając puszkę coli, ukłonił się na skroś miłej sprzedawczyni.
- Dowidzenia pani, życzę przyjemnego dnia – powiedział z uśmiechem.
- Dowidzenie i do zobaczenia – odpowiedziała pewnie.
Gdy wrócili do obozowiska, rozpętała się burza. Niebo pokrywały granatowe chmury, rozjaśniane błyskawicą, a pioruny raz za razem uderzały w wodę. W jednej chwili dookoła zapanował strach. Dziewczyny piszczały, chowając się w namiotach chłopaków. Zaś chłopacy, albo faktycznie się nie bali, albo wstyd im było się przyznać. Ale jednogłośnie stwierdzili, że w mieście takie burze, są niespotykane.
Po półtoragodzinnej ulewie, zaczęło się wreszcie przejaśniać. Chociaż niebo pokrywały jeszcze deszczowe chmury, miejscami zaczynało świecić słońce. Było jednak rzeczą niemożliwą, żeby włóczyć się po lesie. Sklepów też nie było można zaliczyć, gdyż skończyło się kieszonkowe. Poza tym, trzeba było zrobić porządek w namiocie, który podczas deszczu na dobre zaczął przeciekać.
Kiedy się wreszcie uporali ze wzmocnieniem namiotu, a przede wszystkim z mokrymi materacami, które pływały w kałużach – odetchnęli z ulgą. Ale co robić dalej, skoro, co chwile kropi? Wreszcie wpadli na pomysł, że najlepiej zagrać w karty. Łukasz nie miał ochoty, by grać w karty. Z wielką przyjemnością zagrałby w piłkę, ale jest zbyt mokro, aby ganiać po trawie. Zabrał, więc gitarę, na karczu ściętego drzewa rozłożył foliową siatkę i siadając; poczuł się lepiej niż w wygodnym fotelu. Kostkę do gry, swoim zwyczajem, wsunął do ust, ścisnął zębami, a jego długie palce wędrowały po strunach. Najpierw brzdąkał delikatnie i cicho, potem coraz głośnie, aż ciche brzdąkanie zamieniło się w głośne szarpanie strun. Doszło kilku chłopców i dziewczyn. Jedni otoczyli graczy, drudzy przy akompaniamencie Łukasza, zaczęli śpiewać biwakowe piosenki. Łukasz na chwilę odłożył gitarę, wyjął z ust kostkę i się serdecznie uśmiechnął do wychowawczyni, która stała w pobliżu.
- Pozwól na momencik, Łukasz – przywołała go gestem dłoni. Zrobił trzy susy i już stał przy niej. – Ten pan chce z tobą zamienić kilka słów – rzekła wskazując stojącego obok mężczyznę. Łukasz spojrzał w oczy nieznajomemu człowiekowi. Nie był stary. Mógł mieć najwyżej około czterdziestu lat.
- Pozwól Łukaszu, że najpierw się przedstawię, bo z pewnością mnie nie pamiętasz. Nazywam się Jacek Kotosa – powiedział ciepło.
Łukasza policzki oblał rumieniec, nogi się pod nim ugięły i poczuł się jakby za chwilę miał zemdleć. Najchętniej by mu wykrzyczał, że nie płacił alimentów, nie interesował się synem, a teraz się zjawia nie wiadomo skąd. Ale przewagę wziął zdrowy rozsądek. Może faktycznie, matki słowa mijają się z prawdą? – zaświtała nowa myśl w jego głowie. Przeszył go piorunującym spojrzeniem i wyjąkał:
- Mam rozumieć, że…
- Tak, jestem twoim ojcem.
- Niemożliwe, to wręcz nieprawdopodobne. Kto panu powiedział, że tu jestem? – spytał niedowierzająco.
- Byłeś dzisiaj w sklepie, kupowałeś zapałki i puszkę coli. Zapałki z pewnością dzisiaj nie będą przydatne, a cola wypita – powiedział żartobliwie. - W sklepie, w którym robiłeś niewielkie zakupy, pracuje moja żona. Tylko, dlatego zwróciła na ciebie uwagę, bo jesteś lustrzanym odbiciem swojej siostry.
- Ja mam siostrę? – głośno się roześmiał.
- Masz siostrę Marysię, ma dwanaście lat. Jeśli chodzi o nas, musimy porozmawiać, aby niejedno wyjaśnić.
Łukasz pokręcił głową.