Dlaczego
- Tak jadę. Ale w poniedziałek, dopiero wpłacę pieniądze. Jest mi przykro, że ty nie możesz pojechać.
- Rodzice nie chcą słyszeć o żadnej wycieczce. Kiedy byłam ostatni raz pod namiotem, zachorowałam na nerki. Jednak, gdybyś czegoś potrzebował, chętnie ci pożyczę.
- Dzięki, ale chyba wszystko mam.
- Sądzę, że swój instrument muzyczny, tez zabierzesz?
- Ma się rozumieć, przecież bez gitary nigdzie się nie ruszam. Stara, bo stara, ale dla mnie wystarczy.
Koleżanka wychodząc z mieszkania rzuciła okiem na drzwi.
- Nie macie wizytówki. Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Moje nazwisko składa się z dwóch pospolitych wyrazów kot i osa – odpowiedział. - Teraz wiesz, jak się nazywam?
- Teraz wiem – przytaknęła i ruszyła w kierunku schodów.
Po wyjściu Agnieszki, zabrał gitarę i zaczął delikatnie dotykać strun. Marzył, żeby zostać muzykiem, jednak zdawał sobie sprawę, że jego marzenia są nierealne. – Chociaż są nierealne, ale nic nie kosztują. Więc dlaczego nie marzyć? – pocieszył się w myślach.
Wreszcie nadszedł dzień upragnionego wyjazdu. Mama zabrała sobie dzień wolnego, żeby wyposażyć syna. Powkładała mu do plecaka. Różne sery, jakieś puszki, błyskawiczne zupki w paczkach oraz trochę ciastek i landrynek. Dała mu również, pięćdziesiąt złotych kieszonkowego, odprowadziła go do szkolnego autokaru i prosiła, aby codziennie dzwonił. Łukasz był podekscytowany, to jego pierwsza wycieczka, może zarazem ostatnia. Kiedy dojechali na miejsce, młodzież podzieliła się na dwie drużyny; palących i niepalących. Łukasz znalazł się w tej drugiej, nigdy nie pociągały go papierosy oraz duszący dymek. Wychowawcy obozowiska nie traktowali ich jakby byli dziećmi, traktowali ich prawie jak dorosłych. Oczywiście, za uzgodnieniem z wychowawcą mogli poruszać się po mieście, nawet niekiedy wyjechać autobusem. Gdy Łukasz, zaproponował kolegom wypad do Piły, nawet przez chwilę nie pomyślał, jak ten wyjazd odmieni jego życie. Kiedy przechodzili obok niedużego sklepu, nagle poczuł straszne pragnienie i niespotykaną suchość w ustach.
Wchodząc do sklepu, ukłonił się sprzedawczyni. Była w wieku jego matki, może nawet młodsza. Jednak jej twarzy nie zdobił makijaż: była naturalna i świeża.
- Puszkę coli proszę – odezwał się z wyszukaną grzecznością, wyjmując z kieszeni bilon. – Przepraszam, za drobne, ale to już reszta. Jeszcze poproszę pudełko zapałek – powiedział z uśmiechem, podając odliczoną kwotę samych drobnych.
Sprzedawczyni utkwiła swój nieruchomy wzrok w jego niebieskich oczach. – Niemożliwe, żebym się pomyliła – szepnęła w myślach. Jednak by ukryć zaskoczenie – uśmiechnęła się do niego.
- Popala się? – spytała nie przestając mu się przyglądać.
- Nie, nie popalam. Zapałki są niezbędne do rozniecenia ogniska. Jednak nie zaprzeczam, bym nie próbował zapalić, ale szybko stwierdziłem, że nie dla mnie nikotynowy dymek.
- To znaczy, że jesteś tu na obozie?
- Niezupełnie. Szkoła na zakończenie gimnazjum, zorganizowała pięciodniowy biwak.
- Tu w Pile?
- Skądże. Na polu namiotowym, pod Chodzieżą.
- Wiem, gdzie jest pole namiotowe. Bardzo blisko jeziora, prawda?
- Zgadza się, tylko ja jestem na następnym polu, tuż pod lasem.
- Dużo jest krwiopijców?
- Są chmary. Sądzę, że to przez powódź, która nas nawiedziła.
- Wszystko możliwe – przytaknęła.