W ostatnim czasie na polskim rynku książki znacznie przybyło dobrych kryminałów, ciągle jest dużo średniej jakości książek obyczajowych i zdecydowanie zbyt wiele przeciętnych romansów. Z tych popularnych gatunków chyba najmniej mamy powieści grozy, przyzwoitych horrorów czy thrillerów. Artur Urbanowicz wypełnia jedno z wolnych miejsc swoim debiutem – „Gałęzistym”.
Będący od kilku lat w związku studenci, Karolina i Tomek, wybierają się na świąteczną (Wielkanoc) wyprawę na Suwalszczyznę. Te wspólne kilka dni sam na sam z przyrodą mają poprawić ich relację. Para przeżywa bowiem lekki kryzys, być może wynikający z coraz większych różnic między nimi. Ona jest symbolem czystości, niewinności i wrażliwości, on zaś jej całkowitym przeciwieństwem. Podczas gdy Karolina jest odpowiedzialna i troskliwa, Tomek woli korzystać żyć tu i teraz. Największą zadrą jednak jest ich podejście do świata w ogóle, szczególnie do religii. Studentka psychologii jest katoliczką respektującą wszelkie zasady wiary, przyszły matematyk z kolei deklaruje ateizm. Zresztą jego niechęć możemy dostrzec już w warstwie językowej.
Od początku podróż pełna jest niebezpiecznych przygód. Gdy udaje im się szczęśliwie dotrzeć do celu, okazuje się, że muszą szukać zastępczego miejsca na nocleg. Trafiają pod dach ponętnej Natalii i jej babci, której właśnie zmarł mąż. W domu Prusów bohaterowie czują się nieswojo, co rusz nawiedzają ich złe sny, doznają omamów, przeczuwają czyjąś obecność, przeżywają zdarzenia z pogranicza rzeczywistości i wyobraźni. Te niezwykłe doznania potęguje wszechobecny, złowrogi i surowy las. Karolina i Tomek zwiedzają głównie miejscowe pomniki natury, rezerwaty przyrody nieświadomi, że naruszają czyjąś przestrzeń i są bacznie obserwowani.
Świetnym pomysłem jest stopniowe zawężanie miejsca akcji, uwięzienie postaci w mrocznym i nieprzewidywalnym lesie, który upomina się o swoje i pochłania ofiary. Karolina i Tomek spotykają tu innych bohaterów, m.in. Annę Żukowską, od kilkunastu dni błąkającą się, nieskutecznie próbującą opuścić złowrogie miejsce. Kobieta jest na skraju wycieńczenia, głównie psychicznego. Ale poza fizycznymi istotami są tu jeszcze inne byty. Czy można wygrać z potęgą natury? Czy możliwe jest unicestwienie demona? A co jeśli to my nosimy w sobie zło?
Urbanowicz jest niesamowity w budowaniu napięcia. Z wyczuciem mistrza, stopniowo i konsekwentnie, realizuje swój plan. Ukazuje rozmaite sytuacje, w których główną rolę grają celowe niedopowiedzenia. Gdy wyobraźnia czytelnika zostaje pobudzona, autor ucina spekulacje – rzeczowo wyjaśnia sytuacje, a więc uspokaja akcję (odbiorca wtedy wypuszcza oddech i czuje się już komfortowo). I dopiero wtedy należy się bać, bo to tylko pozorne wyciszenie. Kolejne sceny potwierdzają już, że pisarz maksymalnie potęguje niepokój, uderza w nas ze zdwojoną siłą. Szczególnie podoba mi się fakt, że w tej fabule najbardziej przerażające jest to, czego nie ma. Postacie boją się, gdy zobaczą kogoś (coś) obcego i nienaturalnego, ale w panikę wpadają dopiero, gdy dany obiekt nagle znika z ich pola widzenia.
Ta fantastyczna atmosfera to również niezwykła sceneria. Akcja osadzona została w budzącym grozę lesie, mamy tu cmentarzysko, stare domostwa, zapomniane zakątki, tajemnicze jezioro – już same te miejsca przyprawiają o gęsią skórkę. Również postacie przyczyniają się do zintensyfikowania odpowiednich wrażeń – np. tajemnicza Natalia, milcząca babcia, pan Andrzej. Ich zachowanie każe trzymać się na dystans i uważnie przyglądać się rozwojowi sytuacji. Irytująca jest jedynie para głównych bohaterów – przy czym w finale Tomek nieco się rehabilituje za nijakość przez większość fabuły.
Jestem pod wrażeniem zamysłu autora i ambicji stworzenia powieści wielopłaszczyznowej. Opowieść grozy, niebezpieczne przygody to jedna warstwa. Drugą jest historia i geografia, a więc wszelkie wzmianki o Suwalszczyźnie i jej bogactwie oraz dziedzictwie. Odkrywanie skarbów natury wraz z bohaterami, wędrówka w głąb historii Jaćwingów, a także miejscowe legendy, mitologia słowiańska. Dostrzegam także trzecią – to swoista gra z czytelnikiem, zabawa konwencjami, korzystanie ze skrótów myślowych, aluzji i subtelnych metafor. Jakby Urbanowicz między wierszami mówił „zobacz, ile tu ukryłem, podejmiesz wyzwanie?”. Być może to tylko moje czytelnicze drążenie w powieści i odurzenie intertekstualnością, ale zauważam w „Gałęzistym” dystans pisarza i pewną przekorę. Świadczą o tym choćby wszelkie odwołania do książek, filmów, religii, świata sportu, reklam oraz baśni (np. motywy z utworów baśni Grimm – np. z „Czerwonego Kapturka”, „Kopciuszka czy „Jasia i Małgosi”).
Równie fascynujące od tego, o czym pisze Urbanowicz jest to jak pisze. Nie mam tu na myśli tego zbyt współczesnego, nieco irytującego slangu młodzieżowego, zdrobnień czy wulgaryzmów, ale świadomość językową autora. Może i jego pióro nie jest jeszcze do końca wyrobione, ale pisarz doskonale zdaje sobie sprawę, że w tej materii można naprawdę wiele zdziałać. Sporo informacji uzyskujemy właśnie dzięki narracji (by coś lub kogoś scharakteryzować albo uwypuklić daną cechę wcale nie trzeba posiłkować się nudnymi opisami lub sztucznymi dialogami).
Artur Urbanowicz pokazał się z bardzo dobrej strony. Jako debiutant udowodnił, że chce podbić literacki rynek pozycjami ciekawymi, oryginalnymi, w których stawia na rodzimą historię oraz związki wyobraźni z rzeczywistością, człowieka z przyrodą, jawy i snu, elementów nadprzyrodzonych z prawami natury, wiary z pogańskimi zwyczajami. Polecam odkrywanie bogactwa „Gałęzistego” i baczne śledzenie dalszych pisarskich poczynań autora.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2015-12-07
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 462
Dodał/a opinię:
Kinga Młynarska
Nowa powieść autora bestsellerowego „Inkuba”! Mistrzowski thriller psychologiczny z elementami horroru i science-fiction. Jak sądzisz? Czy...
Zastanawiałeś się kiedykolwiek, co wydarzyłoby się, gdyby w trakcie opętania to człowiek kontrolował demona, a nie odwrotnie…? A nade wszystko –...