Jak często chcemy zrobić coś naprawdę ważnego, lecz wystarczy jedna drobna zmiana i wszystko idzie witać się z innymi obowiązkami w kącie „odkładania danych spraw na bok”? Przypuszczam, że wiele razy. I panna Lasting, w tej kwestii niczym się od nas nie różni.
Violet wraz z innymi odbitymi niewolnicami arystokratek z rozwagą opracowuje plan mogący zlikwidować raz na zawsze rządy zepsutych bogaczy zamieszkujących Klejnot. Prawie wszystko zostaje już zapięte na ostatni guzik, kiedy do dziewczyny docierają informacje o porwanej siostrze, której miejsce przetrzymywania w domu Diuszeszy Jeziora (a tym samym jej stan fizyczny i psychiczny) nie są nikomu znane. Nie zważając na protesty towarzyszy, postanawia opuścić Białą Różę i pod przebraniem dwórki zamierza odnaleźć swoją siostrę i odbić ją z rąk niezrównoważonej kobiety. Niestety to nie jest takie łatwe, jak przewidywała. Przez cały czas musi się mieć na baczności, by poznani wcześniej ludzie nie odkryli prawdy o jej fałszywej tożsamości. Wystarczy tylko chwila nieuwagi, a może zniszczyć wszystko, w czym pokładano nadzieje.
W międzyczasie trwają przygotowania do kolejnej Aukcji, która ma być jeszcze bardziej wyjątkowa od poprzednich. Zamężne kobiety z Klejnotu oraz Banku wręcz nie mogą się doczekać odkrycia tego arcyważnego wydarzenia, spekulując nad mgłą tajemnicy, jaką jest ono spowite. Jedyne co jest w stanie oderwać ich od tych spekulacji to nasilające się ataki Czarnego klucza, którego występki zbierają potworne żniwo. A ludzie zamieszkujący wyższe sfery jeszcze nie wiedzą, że to dopiero przedsmak prawdziwej zabawy, jaką mogą zagwarantować poniżani przez lata mieszkańcy biedniejszych okręgów.
Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy Czarny klucz utrze nosa arystokracji i raz na zawsze ukróci ich samowolkę? A może Violet zepsuje wszystko, przez co szanse na wolność odejdą w zapomnienie?
Czasami wystarczy jeden zły ruch, aby poukładane klocki z domina zdołały się posypać.
Przedłużałam ten moment najbardziej, jak tylko mogłam. Spoglądałam chciwym wzrokiem na [Czarny klucz], ale nim moja ręka zdołała ściągnąć tę książkę z półki, zawsze zdołałam ją poprowadzić w innym kierunku, sięgając po coś innego. Jednakże ta zabawa nie mogła trwać już dłużej. Zakończyłam ją bez chwili wahania. Tylko czy postąpiłam słusznie? Dobrze było przerwać tę głupotę i przeżyć ten ostatni raz przygodę w Samotnym Mieście? A może chciałam w trakcie czytania wyrzucić tę powieść przez okno, próbując o niej zapomnieć?
Dość często przy ostatnich tomach serii nastawiam się na wbijającą w fotel niesamowitą akcję, której zakończenie ma mnie wręcz zatkać z wrażenia. Niekiedy wychodzi mi to na plus, ale czasami wyobrażam sobie zbyt wiele, przez co spotykam się z rozczarowaniem i niesmakiem. Zamiast próby złapania oddechu po ekscytującej czytelniczej przejażdżce mam to odczucie, lecz jest ono ściśle powiązane z moim gniewem. Dlatego też do lektury [Czarnego klucza] zasiadłam z metaforyczną czystą kartą. I jestem z tego powodu szczęśliwa, bo dzięki temu drobnemu zabiegowi odczuwałam wszystko ze zdwojoną siłą. A działo się w tej książce sporo, oj sporo...
Bardzo żałowałam, że Biała Róża poszła nieco w odstawkę. Było to spowodowane gwałtowną zmianą planów Violet, która nie mogła znieść myśli, że jej młodsza siostra jest przetrzymywana przez Diuszeszę Jeziora, co miało być karą za występek głównej bohaterki. Tym samym, z żalem, opuściłam oazę Sil i ponownie powróciłam do, z pozoru, najpiękniejszego kręgu, czyli Klejnotu. Znacznie obawiałam się powtórki z rozrywki, bo przecież domostwo byłej właścicielki dziewczyny zdawałoby się nie mieć już przede mną żadnych tajemnic, kiedy prawda była znacznie inna. Wraz z nową rolą Violet poznawała kolejne zakamarki miejsca kojarzącego jej się z upokorzeniem, ale również miała większą możliwość przebicia się wśród ludzi pracujących dla arystokracji. Podobała mi się ta idea, bo doskonale łączyła się z innymi planami związanymi z tym kręgiem, ale i tak cały czas obawiałam się o jej życie. Przecież w każdym momencie ktoś mógł ją rozpoznać! Wręcz obgryzałam paznokcie (obrzydliwy nałóg – nie polecam), kiedy to na własne życzenie wpychała się w gniazdo szerszeni, próbując skontaktować się z ukrytą w głębi pałacu siostrą, czy też nawiązując nowe sojusze. W kulminacyjnym momencie już niczego nie przeżuwałam, bo szeroko otwarte usta by mi na to nie pozwoliły. Przez cały czas czuło się ten pęd, ale pod sam koniec to już człowiek naprawdę dostawał zadyszki, a jego oczy wychodziły z orbit. Tylko do teraz nie wiem, jak mam ocenić ostatnie dwadzieścia stron książki. Z jednej strony odpowiadała mi taka wersja i przyswajałam ją, kiedy z drugiej czegoś tam brakowało. Może było to spowodowane ostudzeniem emocji i wyprowadzenie mnie z rozżarzonych węgli na zwyczajną drogę? Może kiedyś znajdę odpowiedzi na te pytania, ale tymczasowo zostawiam przy nich puste pole.
„Zawsze myślałam, że czynienie dobra to prosta sprawa. A jeśli nawet nie samo czynienie to określenie, co jest dobre, a co złe. Ale teraz chcę odrzucić wszystko nad czym pracowałam, żeby uczynić coś nieprzemyślanego i groźnego. Nawet nie wyglądam już jak ja.”
Nareszcie doczekałam się tego momentu, kiedy to wyidealizowana Violet popełnia błędy niosące ze sobą poważne konsekwencje! Może w tej chwili jestem wredna, ale miło było mi zobaczyć ją z całkiem innej strony, tej bardziej ludzkiej. To było moim marzeniem, dlatego też śmiało wykrzyczę: marzenia się spełniają! Przez pewien czas mogłam ją śmiało porównać do Tris z trylogii {Niezgodna} ze względu na podobieństwo charakterów. Obydwie panie wierzyły jedynie w swoje umiejętności i za nic w świecie nie umiały przyjąć do wiadomości, że ktoś może im pomóc, co ani odrobinę nie zaszkodzi w wypełnianiu misji. Na całe szczęście panna Lasting poszła po rozum do głowy i czym prędzej zrozumiała swój błąd, za który pragnęła odpokutować. Podobała mi się w niej ta postawa, dzięki czemu, już definitywnie mogę powiedzieć jedno – naprawdę ją polubiłam. Niestety ta sympatia nie jest w stanie wymazać niewybaczalnego błędu dziewczyny, który niósł ze sobą katastrofalne skutki. Aż mam łzy w oczach, gdy tylko o nim myślę. I pomyśleć, że zazwyczaj pozuję na twardą i niewzruszoną na cierpienia dziewuchę!
Amy Ewing nie zaniedbała również pozostałych bohaterów, dzięki czemu miałam styczność z ludźmi, których pokochałam lub znienawidziłam całym sercem. Może zmniejszono mi kontakt z Ashem, Sil czy też Raven, ale za to zyskałam dostęp do Garneta, który od pierwszego tomu przeszedł chyba największą przemianę pośród postaci. Z pijącego do oporu imprezowicza, przeistoczył się w godnego naśladowania młodego mężczyznę. Podobało mi się jego nastawienie do żony, której nie kochał, lecz akceptował jej dziwactwa i szanował. Niestety i tak było mi przykro, że musi tkwić w tym małżeństwie, kiedy tak naprawdę darzył uczuciem inną dziewczynę.
Dobrze, zwrócę się teraz ku innym postaciom. Oczywistym jest to, że przyszło mi poznać nowe twarze i ocenić, czy aby na pewno są warte uwagi. Może kilka dodatkowych osób nie wnosiło niczego sensownego do fabuły, ale pozostali mieli dla niej ogromne znaczenie i utrata wielu z nich bolała mnie równie mocno, jak i tych znanych z wcześniejszych części. Nigdy nie znosiłam tak okrutnych rozstań, chociaż powinnam już być przyzwyczajona do tego, że autorzy zawsze odbierają czytelnikom bohaterów, których ci pokochają. Przecież nigdzie nie może być wyjątków od tej przykrej reguły...
„Nie zawsze to, co wybieramy, daje efekty, których byśmy chcieli albo których byśmy się spodziewali.”
Może styl pisania Amy Ewing od momentu napisania [Białej Róży] poprawił się tylko odrobinę, lecz już wtedy wszedł on na wyższy poziom. Dzięki temu tej książki się nie czyta – przez nią się wręcz płynie! Największe zmiany można zauważyć przy kreacji bohaterów, którzy – w końcu – zyskali człowieczeństwo i nie przypominają mi doskonałych maszyn. Przyznam szczerze, że tak naprawdę obawiałam się o opisy scen walki (bo tego nie może zabraknąć w tomach kończących serie), ale z tym również sobie poradziła. Może nie były one idealne, ale autorka nie przyczyniła się do słownej katastrofy, dzięki czemu wszystko wyglądało naturalnie. Odwzorowała bitwę najlepiej jak potrafiła, za co ma ode mnie wielkiego plusa. Ale i tak nie podaruję jej zabawy w Ponurego Żniwiarza!
Niekiedy jesteśmy w stanie rzucić wszystko i czym prędzej pobiec z pomocą najbliższej nam osobie. Nasz altruizm przysłania inne, zazwyczaj poważniejsze sprawy, byle tylko być pod wpływem jego działania. Tym samym zaniedbujemy siebie, narażając się na przykre konsekwencje. Tak było w przypadku Violet, która w [Czarnym kluczu] porzuciła swoje towarzyszki i popędziła ratować siostrę. Można jej wybaczyć troskę o rodzinę, ale tym występkiem mogła popsuć coś, nad czym pracowała z innymi uciekinierkami z Klejnotu od dłuższego czasu. Czasami lepiej po prostu dać ochłonąć emocjom i na spokojnie zaplanować kolejne ruchy, by później niczego nie żałować.
Podsumowując:
Naprawdę ciężko mi zaakceptować fakt, że [Czarny klucz] jest zakończeniem przygód zbuntowanej Violet i jej świty. Chociaż pierwszy tom nie zapowiadał tego, ale naprawdę przywiązałam się do wykreowanego przez autorkę świata oraz pokochałam jej wyobraźnię i bohaterów przeniesionych z niej na papier. Tym bardziej nie umiem się pożegnać z tą serią, gdyż ten tom wniósł jeszcze więcej intryg oraz zawiłych spraw mających zaskakujące rozwiązania. Jeżeli więc zakończyłeś czytanie tej serii na pierwszej części lub w ogóle nie znasz panny Lasting to musicie to koniecznie zmienić. Warto!
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 2016-11-02
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 320
Tytuł oryginału: The Black Key
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Iwona Wasilewska
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Otoczone dzikim oceanem Samotne Miasto podzielone jest na pięć położonych koncentrycznie dzielnic. Najbiedniejszy, zewnętrzny krąg to Bagno. Centralny...
Violet ucieka. Po tym, jak Diuszesa przyłapała ją z Ashem, dziewczyna nie ma innego wyjścia, jak uchodzić z Klejnotu, inaczej i ją i jej ukochanego czeka...