Znaliśmy niemal ich wszystkich. Niektórych lepiej, niektórych gorzej, do niektórych odnosiliśmy się z większą życzliwością, innych potępialiśmy w czambuł. Z niektórymi spotkaliśmy się bezpośrednio, innych znaliśmy tylko z rzeczywistości wirtualnej czy medialnej. Dziś - niezależnie od tego, czy jesteśmy zadeklarowanymi prawicowcami, liberałami czy socjalistami - pozostajemy w poczuciu głębokiej straty. Straty tym głębszej, że i znaliśmy ich, i - w większości przypadków - dzieliliśmy głęboką wiarę w to, że potrafią zmienić Polskę. Potrafią - tym samym - zmienić nasze życie.
Ta wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba - choć może to sformułowanie w tych dniach nie jest najbardziej odpowiednie. Spotkała nas w domach, sklepach, w pracy, na uczelni. Oderwała nas od życia i sprawiła, że ostatnie 24 godziny spędziliśmy w poczuciu pewnej nierzeczywistości. Może nawet trochę nie wierzyliśmy w to, co się stało. Myśleliśmy, że to jakiś czarny żart historii, jakiś sen, koszmar, który wkrótce przeminie. Sam jeszcze rano rozmawiałem z rodziną na temat Lecha Kaczyńskiego, trochę pół-żartem, pół-serio. Nigdy bym nie pomyślał, że godzinę później rozmawiać tak lekko już nie będzie można.
Strata. To słowo bardzo dobrze ukazuje charakter tragedii, która wczoraj nastąpiła. Strata dla sportu, dla gospodarki, dla polityki, dziennikarstwa i kultury. Strata dla Polski, strata dla nas wszystkich. Dziś trudno rozpatrywać, jaki będzie wymiar tego, co się stało. Trudno domniemywać, jak po najbliższym tygodniu wyglądać będzie nasz kraj, jak wyglądać będzie nasze życie, co czeka nas w najbliższych tygodniach. Nie wierzę, że nagle wszyscy zaczną kierować się zasadą chrześcijańskiego miłosierdzia. Mam jednak nadzieję, że spróbujemy pamiętać, iż w obliczu śmierci, w ostatecznym wymiarze, wszyscy jesteśmy i będziemy równi. Niezależnie od przynależności partyjnej, redakcyjnej, czy od poglądów na sprawy ostateczne, spróbujemy czasem własne słowa pohamować. By w pewnym momencie nie okazało się, że na ich wycofanie jest już zbyt późno.
REKLAMA