Znała wiele odpowiedzi. Fragment książki „Szczęście rodziny Marsdenów"

Data: 2020-08-31 13:47:51 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Elenor, Clementine i Ginger, trzy siostry z maleńkiej, sennej miejscowości Conetoe, chcą rozwikłać zagadkę śmierci swojego wujka. Krewny zaginął niemal dwadzieścia lat wcześniej, a teraz w pobliskim lesie na torfowiskach zostaje odnalezione jego ciało. Czy dopadł go pech rodziny Marsdenów? Może uciekał od problemów i porwał go wiatr?

Obrazek w treści Znała wiele odpowiedzi. Fragment książki „Szczęście rodziny Marsdenów" [jpg]

Dziewczętom z pomocą rusza syn szeryfa, Dirk Brewer, skrycie marzący o tym, by doświadczyć czegoś niezwykłego i magicznego. Trop prowadzi do opuszczonego domu, który wypełniają dziwne malunki istoty o głowie w kształcie jeleniej czaszki i porożem porośniętym bluszczem... W Conetoe wszyscy uważają Marsdenów za pechowców. Czy dorastającym siostrom, zmagającym się z rodzinnymi kłopotami, uda się przerwać ten krąg niepowodzeń?

Czy rodzina Marsdenów zazna wreszcie spokoju i odrobiny szczęścia?

Do lektury powieści Karoliny Stępień Szczęście rodziny Marsdenów zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Szczęście rodziny Marsdenów. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

KSIĘGA PIERWSZA

ZANIM ODNALEZIONO CIAŁO WUJKA MATTIASA

ROK 1996

Rozdział 1

W Conetoe wszyscy uważali rodzinę Marsdenów za pechową. Clementine z całych sił temu zaprzeczała — jeśli nie słowami, to pięścią — w głębi ducha czuła jednak, że to prawda. Nie wiedziała natomiast, kiedy ów brak szczęścia w końcu ją dosięgnie.

Elenor pewnie znała odpowiedź — jej starsza siostra znała wiele odpowiedzi.

Właśnie nastało lato, parne i gorące, a w powietrzu niczym fatum wisiała burza. Clementine wyczuwała ją każdym fragmentem skóry, spoglądając w milczeniu na ciemnoniebieskie niebo, tak intensywne jak oczy ich ojca. Nie słyszała nic poza cykaniem świerszczy i dalekim, ledwie dosłyszalnym rechotem żab, a jej dusza rwała się do biegu.

Trzy siostry były bardzo podobne do siebie, a jednocześnie zupełnie inne. Wszystkie miały brunatnobrązowe włosy i takiego samego koloru oczy, upstrzone plamkami zieleni, oraz ciemne, ziemiste skóry, na których słońce namalowało piegi. Wyglądały zupełnie jakby wyrosły z ziemi za domem.

Wszystkie trzy siedziały właśnie na skraju drogi i w milczeniu czekały na ojca, dobrze ukryte w cieniu jesionu; otaczały je łąka usłana białymi i żółtymi kwiatkami, cykady i zapach suchej trawy.

Najstarsza z sióstr — Elenor — na ogół ponura i poważna, pragnęła wyrwać się z Conetoe i wyruszyć gdzieś w poszukiwaniu pomyślności; w jej oczach często gościł smutek, ale czasem o nim zapominała. Najmłodsza, choć urodzona w tym samym roku co Clementine — Ginger — była tą milczącą, niemal melancholijną, słuchającą tego, co mają jej do powiedzenia drzewa. Plotła wianki i dekorowała nimi głowę. Średnia siostra — Clementine — była dzika jak wiatr targający konarami, równie szybka i zwinna; jeśli ktoś coś przeskrobał, równie dobrze można było obwinić za to ją.

Żar nieprzerwanie lał się z nieba. To miały być jedne z najgorętszych ferii ostatnich lat, ale siostry jeszcze o tym nie wiedziały — nie odzywając się do siebie, siedziały pod jesionem i wsłuchiwały się w cykady, raz za razem spoglądając w stronę wschodu, gdzie jezdnia znikała między polami.

Wtedy zobaczyły zbliżającą się drogą furgonetkę o barwie spłowiałej żółci, z kilkoma ciemniejszymi plamami w miejscach, w których odprysnął lakier. Szybko podniosły się z ziemi i zbliżyły do jezdni, aby ojciec ich nie przegapił.

Zatrzymał się, a one bez słowa wdrapały się na tylne siedzenie. Nie zadawał pytań, bo już nieraz wychodziły po niego w ten sposób — nie była to tradycja, lecz sporadyczna próba odegnania w jakiś sposób nudy.

W samochodzie panował zaduch, pomimo otwartych okien. Mężczyzna siedzący za kierownicą był spracowany: miał spracowane dłonie, zmęczone oczy i zaciśnięte usta. Na ogół niewiele mówił i jeszcze rzadziej się uśmiechał, dziewczęta lubiły jednak jego towarzystwo, bo w przeciwieństwie do swojej siostry nigdy nie wymagał od nich, aby były kimś, kim nie są. Nikt nie nazwałby go przystojnym, skórę miał zniszczoną od słońca i brunatne, krótko ścięte włosy przypominające kolorem ziemię. Jego oczy lśniły jednak błękitem, tak czystym i głębokim, że swego czasu uwiódł kobietę i spłodził z nią troje dzieci.

Ginger pochyliła się i powiesiła na wstecznym lusterku wianek z kwiatów, który robiła, siedząc pod jesionem.

— Uschną i znowu zrobi się syf — mruknęła Elenor, choć być może wcale nie mówiła tego poważnie. — A ja będę go potem sprzątać.

Clementine prychnęła.

— Nieprawda. Tata otworzy drzwi i zmiecie je wiatr.

Ginger zachichotała.

— Będzie ładnie pachnieć.

Elenor pokręciła głową i zmrużyła oczy, kiedy w twarz zaświeciło jej zachodzące słońce. Niebo już zaczęło czerwienić się nad lasem oddzielającym dom Marsdenów od miasteczka.

Aż dostrzegli i sam dom.

Budynek był już stary, ale większość śladów świadczących o jego wieku zakrywał dziki bluszcz; dookoła rosły akacje, kolorowe kwiaty i krzewy — jeśli nie znało się Ginger, łatwo było przeoczyć w ogrodzie jej rękę, mimo że to właśnie za jej sprawą dom tonął w zieleni, szczególnie latem. Liczył dwa piętra, jeśli brało się pod uwagę strych, miał drewniane podłogi jęczące nocą, a w powietrzu unosił się zapach minionych lat, które Marsdenowie spędzili między jego murami. Wymagał remontu, ale nikt nie miał na niego pieniędzy.

Działkę otaczał drewniany płot z wiecznie otwartą bramą, a podjazd prowadzący pod same drzwi był tylko pasem wytartej z trawy ziemi. Za domem, w miejscu niewidocznym z drogi, stała szopa na narzędzia oraz stary volkswagen samba niezdatny do jazdy, bez kół, stojący na czterech cegłówkach, przerdzewiały i porośnięty akacją. A za nim, zaledwie kilka kroków dalej, wznosił się las — jako że w tym miejscu płot był zniszczony i tylko niewielki fragment pochylał się nad ziemią, las zdawał się być jeszcze bliżej; tylko kilka krzewów róż rosło na granicy. Wystarczyło jedynie wyciągnąć rękę.

I to właśnie dzięki niemu dziewczęta zapominały czasem, że pragnęły się stąd wyrwać.

W tej chwili nie myślały jednak o tym — wyskoczyły z samochodu i popędziły do środka, prześcigając się nawzajem, a ojciec powoli podążył za nimi. Powietrze było dziwnie nieruchome, duchota drażniła nozdrza. Mężczyzna zatrzymał się w połowie drogi i wzniósł oczy ku niebu, zupełnie jakby coś wyczuwał. Jakby coś się zbliżało.

Jego córki nie mogły jednak tego zobaczyć, bo właśnie wbiegły do holu, radośnie przeciskając się w progu i piskliwie obwieszczając reszcie domowników, że wróciły. Znalazły się w niewielkim pomieszczeniu wyłożonym boazerią, z którego wychodziło się do pozostałych części domu, w tym na wąską klatkę schodową z drewnianymi stopniami skrzypiącymi pod stopami. Zamiast jednak skierować się w jej stronę, a dalej do swojego pokoju mieszczącego się na piętrze, ruszyły do kuchni, gdzie zajrzały do garnka stojącego na kamiennej kuchni i z rozkoszą wciągnęły w płuca zapach zupy.

Clementine sięgnęła po miskę i napełniła ją po brzegi. — Nie jest ciepła — mruknęła Elenor, dotykając dłonią garnka.

— A chce ci się grzać?

Jej starsza siostra już miała coś powiedzieć, gdy usłyszały jeszcze jeden głos należący do ich ciotki.

— Znowu się wymknęła i musiał przywozić ją ktoś z miasteczka — mówiła, a jej słowa były nieco zniekształcone z powodu oddzielającej ich ściany.

Dziewczyny znieruchomiały, nasłuchując.

— Było mi tak głupio…

— No to oddaj ją do domu opieki — mruknął ich ojciec i chwilę potem rozległ się stukot zrzucanych butów.

— Potrafię zająć się własną matką! — obruszyła się jego siostra.

Clementine bez trudu wyobraziła sobie zmarszczkę między jej brwiami i zadarty podbródek.

— A co mnie to interesuje? Ja bym się jej pozbył. Siostry wymieniły spojrzenia.

— Ja nie jestem tobą — odparła ze złością ciotka. Jej głos zdawał się jeszcze bardziej przytłumiony, zupełnie jakby oddalała się od dziewcząt.

— No to gratuluję — warknął jej brat i wszedł do kuchni.

Jego córek już tu jednak nie było. Zabrały miski z chłodną zupą i ruszyły zjeść do volkswagena stojącego w ogrodzie.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Szczęście rodziny Marsdenów. Powieść Karoliny Stępień kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Szczęście rodziny Marsdenów
Karolina Stępień0
Okładka książki - Szczęście rodziny Marsdenów

Elenor, Clementine i Ginger, trzy siostry z maleńkiej, sennej miejscowości Conetoe, chcą rozwikłać zagadkę śmierci swojego wujka. Krewny zaginął niemal...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje