Uprawiała prawie wszystkie dyscypliny lekkoatletyczne, w których występowały kobiety, i jeszcze biła wszelkie możliwe rekordy. Pisano o niej: „złota dama polskiego sportu”, „złota dziewczyna”. Albo „campionissima”. Albo jeszcze inaczej: „współczesna Diana". Do lektury książki Agnieszki Metelskiej Złota, opowiadającej o Halinie Konopackiej, pierwszej polskiej złotej medalistce olimpijskiej, zaprasza Wydawnictwo Czarne. W naszej redakcyjnej recenzji zwracamy uwagę na fakt, że to publikacja świetnie napisana, ukazująca historię głównej bohaterki, ale też w sposób przystępny przybliżająca czasy, w których żyła Konopacka. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowe fragmenty publikacji. Dziś czas na kolejną część tej historii:
Kiepura pyskiem – Konopacka dyskiem!
W taki sposób lubiący dosadne określenia warszawiacy przyrównywali amsterdamskie zwycięstwo Haliny Konopackiej do tryumfów śpiewaka Jana Kiepury w Operze Wiedeńskiej.
Złota medalistka dorównała sławą chłopakowi z Sosnowca, który swoim tenorem rozsławiał Polskę w świecie! Jej popularność nie miała granic. W niektórych domach wisiały obok siebie na ścianie wycięte z gazety dwa zdjęcia: Piłsudskiego i Konopackiej.
Rubryki sportowe w dziennikach stały się najpoczytniejszymi stronami. Nawet socjalistyczny „Robotnik” cytował lewicowy dziennik „Głos Prawdy”, który: „[…] oczyma duszy pieści p. Konopacką na stadionie amsterdamskim, upaja się radością życia poezji sportowej Wierzyńskiego i pełen ekstazy składa te wszystkie cuda pod stopy Belwederowi, skąd – jak twierdzi – wyszły”.
Wieść niosła, że pewien zakochany w sportsmence arystokrata spod Poznania zatrzymał pociąg, którym Konopacka wracała z igrzysk, i zaprosił całe towarzystwo mistrzyni na całonocny bankiet.
Dochodziło i do zabawnych incydentów. Już w Polsce olimpijczycy zatrzymali się po drodze w jednym z prowincjonalnych hoteli. Kucharz, który podróżował z ekipą, po bardzo uroczystej kolacji postanowił uczcić szczególnie dziejową chwilę polskiego sportu. W białym fartuchu i wielkiej kucharskiej czapie wszedł na salę, aby olimpijskiej mistrzyni złożyć gratulacje. Chciał chyba zaśpiewać Sto lat, ale ze wzruszenia pomylił się i zaintonował: „Używajmy życia póki czas, bo za sto lat nie będzie nas”. Obecni zawtórowali skwapliwie.
Na warszawskim dworcu na złotą Halinę czekały tłumy z kwiatami.
Niemal wprost z peronu olimpijscy zwycięzcy z medalami na szyjach udali się do Belwederu, gdzie na audiencji przyjął ich marszałek Jozef Piłsudski. Do Haliny Konopackiej skierował słowa:
– Ach, to pani gdzieś tam w Amsterdamie zdobyła dla nas złoty medal! To dobrze! To służy Polsce!
I dodał, że wolałby, żeby młodzi ludzie, zamiast bić rekordy, ćwiczyli na wszystkich boiskach Polski, bo chciałby swoją młodzież widzieć piękną i zdrową.
Konopacka dopiero w 1975 roku, podczas spotkania w Klubie Olimpijczyka, przyzna, co poczuła wtedy w Belwederze: „Dreszcz buntu przeleciał mi po grzbiecie, chciałam powiedzieć, że nie ma zwycięstwa bez zmagania, […] wysiłku bez rozkoszy pokonania siebie, warunków, przeciwnika”.
W 1928 roku stara się unieść ciężar sławy. Rozpoznawana jest w każdym miejscu, w którym się pojawia, mimo że to czasy bez telewizji. Wieść niosła, że po zakończonym przedstawieniu w teatrze Morskie Oko publiczność zgotowała jej owację, a dyrekcja ofiarowała wiązankę kwiatow.
Kazimierz Rudzki, znany aktor, zapytany, jak przeżywał tę polską chwilę, przypominał czasy, kiedy biegało się po „Przegląd Sportowy”. Nie, nie miał radia, o żadnych transmisjach nie było mowy. I nagle Konopacka, złoty medal olimpijski. Wierzyński, złoty medal olimpijski. Po raz pierwszy w dziejach usłyszano „Jeszcze Polska nie zginęła” na największej arenie sportowej świata.
„Ilustrowany Kurier Codzienny” w dodatku „Kurier Sportowy” z 7 sierpnia 1928 roku, w tekście zatytułowanym Dla nas to sprawa narodowa, stwierdzał: „Przez wiele lat zaprzeczano nam prawa do równego rozwoju z naszymi sąsiadami. Wykazywano nam z matematyczną pewnością, że nie potrafimy osiągnąć takiego poziomu kultury, choćby fizycznej, co inni. Że jesteśmy skazani na naśladowanie cudzych wzorów. […] Tymczasem mimo wszelkich braków i niedomagań, jakie nasz sport jeszcze przeżywa, potrafiliśmy zadokumentować w najoficjalniejszy sposób, że sport jest u nas w pełni rozwoju”.
Złoto Haliny Konopackiej leczyło polskie kompleksy.
„Stadion” zadedykował Halinie uroczystą okładkę. Uśmiechnięta twarz mistrzyni, polski orzeł, po bokach kwiaty i napis: „Amsterdam. 31 VII 1928”. A nad tym konterfektem pięć kół olimpijskich.
Złota medalistka pojawiła się wśród kwiatów także na okładce trzydziestego piątego numeru „Przeglądu Sportowego”, z podpisem „Nasza chluba olimpijska wróciła 8 sierpnia do Warszawy. Proponują jej szereg startów za granicą”.
Zofia Trzcińska-Kamińska, słynna rzeźbiarka i medalierka, zaprosiła Halinę do pracowni. Odlała z brązu popiersie Konopackiej. To samo, które ocaleje podczas wojny, ukryte pod zwałami węgla.
Jeśli chcecie poznać całą historię Haliny Konopackiej, sięgnijcie po książkę Złota. Możecie ją kupić w popularnych księgarniach internetowych: