Zbrodnia. Fragment książki „Wampir z Warszawy"

Data: 2020-12-07 11:04:00 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wampir z Warszawy to makabryczna historia pierwszego seryjnego zabójcy w powojennej Warszawie!

Jarosław Molenda przeprowadza swojego rodzaju dziennikarskie śledztwo, tworząc kryminalny reportaż – z drastycznymi opisami zbrodni, z zachowanym językiem milicyjnych raportów, z realiami Warszawy wczesnej Polski Ludowej w tle.

Autor przewertował akta IPN, notki milicyjne, protokoły przesłuchań, a także literaturę fachową dotyczącą przestępstw na tle seksualnym. Dzięki temu powstał przerażający portret seryjnego zabójcy. Nie miał on tylu ofiar na sumieniu, co późniejsi bandyci określani tym mianem, ale dokonane przez niego zbrodnie wystarczyły, by na dobre przerazić warszawianki, które przeżyły 60 dni terroru. W tle Targówek, Gocławek, Grochów i Anin lat pięćdziesiątych, gdzie grasował Wampir z Warszawy.

Obrazek w treści Zbrodnia. Fragment książki „Wampir z Warszawy" [jpg]

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Wampir z Warszawy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Narodziny bestii

„[…] bliżej mi do seryjnego gwałciciela niż seryjnego mordercy. A tak naprawdę jestem seryjnym porywaczem. Śmierć pojawia się, że tak powiem, jako naturalna konsekwencja, ponieważ muszę ukryć przestępstwo. […] Naturalnie takie działania nie są społecznie akceptowane, ale mój występek polega głównie na tym, że łamię pewne konwencje. […] Najbardziej fascynujące jest ich rozczarowanie. […] Myślą, że przeżyją, jeżeli tylko będą robić wszystko zgodnie z moją wolą. [… ] Rozczarowanie pojawia się wtedy, gdy nagle odkrywają, że zostały oszukane”.

Stieg Larsson, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", przeł. Beata Walczak-Larsson

ROZDZIAŁ I

„Obok głowy leżał kamień wielkości małej główki kapusty poplamiony krwią”

„Rok 1950 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia” — tak można by strawestować z sienkiewiczowska fakt szybkiego ujęcia mordercy i równie krótkiego procesu rok później z wydanym wyrokiem śmierci na psychopacie, który zyskał przydomek Wampira z Warszawy.

Stolicę pokrywało akurat wiosenne błoto, takie, z jakim nie może się równać żadne błoto na świecie: oklejało całe miasto smutną i odrażającą mazią, wywołując otępienie, skorupiejąc na obuwiu. Bard warszawskiego półświatka tak to opisywał: „Wiosna ma to do siebie, że wszędzie jest śliczna i każde miejsce w świecie barwi w sposób jedyny i niepowtarzalny. […] Natomiast wiosna roku 50., piąta wiosna po wojnie, przynosi pewne zniecierpliwienia i niechęci. Przyczyną tych kontrastujących z wiosną odczuć jest kurz. Kurz, brud i inercja na tym odcinku”.

Pewien warszawski lekarz obliczył, że mieszkaniec stolicy wdycha rocznie jedną cegłę. Zapytany, czy cegła ta pochodzi z tumanów pyłu unoszących się przy rozbiórce ruin, lekarz ów odparł, że na to źródło przypada circa 10 procent rzeczonej cegły, natomiast prawie 90 procent pochodzi z pokładów brudnego, zastarzałego kurzu, tkwiącego w szczelinach nigdy niesprzątanego bruku. A bruk taki pokrywa z kolei niemal 90 procent nawierzchni ulic stolicy (ba, wiele lat po wojnie na ul. Trębackiej czy Śniadeckich wciąż leżała kostka… drewniana). I tak zmęczeni, zmordowani, zagonieni i bezradni warszawiacy tysiącami pędzili przez zabłocone zimą, a zapylone latem ulice.

Nie inaczej było na Grochowie 7 kwietnia 1950 roku. Był Wielki Piątek, dwa dni do Wielkanocy. Około godziny 6.30 zgłosił się do XVII Komisariatu MO m.st. Warszawy Henryk J., szczęśliwy posiadacz roweru — i legitymacji członka ORMO — składając meldunek, że jadąc o godzinie 6.05 do pracy ul. Podskarbińską w stronę ul. Grochowskiej, zauważył zbiegowisko dziesięciu ludzi.

Gdy podjechał bliżej, dostrzegł pod częściowo rozwalonym (lub celowo rozebranym) murkiem, w odległości około dziesięciu metrów od ulicy, leżącą w nienaturalnej pozie kobietę. Niestety początkowo nikt nie był w stanie jej zidentyfikować, ponieważ przy zamordowanej nie znaleziono żadnych dokumentów, a oprawca nie miał dla niej litości: dotkliwie ją pobił, masakrując twarz. Wiadomo było czym — obok ciała leżał spory kamień wielkości główki kapusty. Był cały we krwi, do której przylepiły się kosmyki włosów ofiary.

Dyżurny komisariatu natychmiast wysłał na miejsce przestępstwa wywiadowcę służby kryminalno-śledczej oraz zaalarmował telefonicznie Komendę MO m.st. Warszawy, prosząc o niezwłoczne przysłanie psa tropiącego oraz funkcjonariuszy, którzy zajęliby się stroną techniczno-śledczą oględzin. O znalezieniu zwłok powiadomiono również właściwego prokuratora, ale czas i tak pracował w tym przypadku na korzyść przestępcy.

Lekarz określił czas zgonu na 12-16 godzin przed znalezieniem zwłok. Na szyi widniały liczne otarcia i sińce. Inne części ciała też były odsłonięte. Sukienka i bielizna podarte. Pod pośladkami podłożony był kamień. Na ziemi widoczne były ślady wleczenia ciała, co świadczyło o tym, że kobietę pozbawiono przytomności gdzie indziej, a potem porzucono w miejscu odkrycia zwłok. Niedaleko znaleziono czarny pas skórzany z klamrą, na którym ledwo widoczny był spiłowany napis „Gott mit uns”. Oględziny wykazały, że pas był w dobrym stanie, więc raczej nikt go nie wyrzucił. Milicjanci przyjęli, że najprawdopodobniej został pozostawiony przypadkowo przez sprawcę.

Dopiero dzięki rozpytaniu okolicznych mieszkańców ustalono, że ofiarą była Waleria Ł., mieszkająca przy ul. Ks. Anny. Miała czterdzieści lat, ale mówiono, że czuła się, jakby przeżyła ponad sto. Wojna dała się jej we znaki, a i czas po niej nie był dla pani Walerii łaskawy. Musiała sama dbać o wyżywienie dwójki nieletnich córek. Nie była wykształcona, więc nie miała dużego pola manewru. Najmowała się u ludzi jako pomoc domowa, dodatkowo prała bieliznę sąsiadom i znajomym.

Zarabiała jednak niewiele. Latem było nieco łatwiej, bo dorabiała jeszcze u podmiejskich rolników i ogrodników. Marzyła, aby choć dzieci odchować, a potem samej jakoś będzie lżej. Ci, co ją znali, byli dla niej pełni podziwu. Całym życiem były dla niej tylko praca i dzieci. 6 kwietnia 1950 roku, gdy — jak to ładnie ujął Julian Przyboś — „zmrok łagodnie przemienia przestrzenie”, opuściła mieszkanie swojej chlebodawczyni.

Była zmęczona po trudach całego dnia, więc ledwo powłóczyła nogami. Bolał ją krzyż i piekły ręce. Na szczęście robota była na Pradze — niedaleko miejsca, gdzie mieszkała. Miała nadzieję, że spacer postawi ją na nogi, bo dla niej obowiązki tego dnia jeszcze się nie skończyły. W domu czekało jeszcze pranie i przygotowanie jakiegoś posiłku dla dzieci. Czuła każdy krok, cieszył kolejny przebyty metr. Jeszcze tylko przejść przez tory i wreszcie przytuli córeczki.

Była już na ul. Podskarbińskiej. Zawsze bała się tego miejsca. Światło lamp tu nie docierało. Znała jednak tu wszystkie zakamarki. To dodawało jej odwagi. Z dala dochodził huk przetaczanych wagonów. Szła pustą ulicą, gdy usłyszała za sobą kroki i odruchowo mocniej zacisnęła dłoń na pasku torebki. Ciągle bała się, że ktoś ją jej wyrwie. Nigdy nie miała przy sobie znacznej gotówki, bo i skąd, ale dla niej liczył się każdy grosz. Truchlała na samą myśl, że mogłaby stracić całodzienny zarobek. Tego dnia Waleria Ł. straciła jednak coś znacznie cenniejszego…

Niespodziewanie ktoś ją dogonił. Był to mężczyzna, ale nie widziała twarzy. Słyszała tylko słowa. Coś mówił, mamrotał. Zrozumiała nawoływanie: „chodź ze mną”. Odburknęła coś niechętnie. Wtedy napastnik objął ją wpół. Chciała się wyrwać. Kopała, prężyła wątłe ciało, przeraźliwie krzyczała. Widać rozzłościła go. Wpadł w furię. Kilka ciosów wylądowało na jej głowie. Jeden trafił w usta. Tracąc przytomność, zrozumiała, że przegrała.

W naszym serwisie kupicie już kolejny fragment książki Wampir z Warszawy. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Wampir z Warszawy
Jarosław Molenda0
Okładka książki - Wampir z Warszawy

Makabryczna historia pierwszego seryjnego zabójcy w powojennej Warszawie! Jarosław Molenda przeprowadza swojego rodzaju dziennikarskie śledztwo...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje