Zbliża się czas trudnych wyborów. „Dom sekretów" Natalii Bieniek

Data: 2020-08-19 14:22:42 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet
News - Zbliża się czas trudnych wyborów. „Dom sekretów

Dawne, od lat skrzętnie zatajane sprawy wychodzą na światło dzienne...

Stara kamienica w centrum Łodzi skrywa niejedną tajemnicę. Przekonują się o tym jej lokatorzy, kiedy podczas prowadzonego przez Filipa - właściciela odziedziczonego po ciotce mieszkania - remontu dochodzi do niesamowitego odkrycia. Dorota, młoda absolwentka wydziału historii łódzkiego uniwersytetu, próbuje wyjaśnić zagadkę porażającego znaleziska za ścianą. Powracają wspomnienia o ludziach, którzy tu niegdyś żyli, odżywają dramatyczne wydarzenia sprzed wielu lat.

Przenosimy się do Łodzi lat trzydziestych ubiegłego wieku, poznajemy dawnych mieszkańców kamienicy, jej właścicieli Sarę i Samuela Goldmanów, dumną córkę fabrykanta Annę Wilhelminę, dawnego carskiego żołnierza Siergieja oraz wróżkę Jadwigę Królową, zwaną Królową Żabą, a także wiele innych osób. Wszyscy oni spotykali się na jednym podwórku, kochali się i nienawidzili, kłócili i godzili.

Przyszedł czas trudnych wyborów. Ktoś musiał zapłacić najwyższą cenę, by ktoś inny mógł żyć. Czy warto teraz, po tylu latach, powracać do tamtych spraw? Czy należy zakończyć zmowę milczenia? Może dzięki temu bohaterom uda się zrozumieć, co jest naprawdę cenne, i w końcu zdołają ułożyć sobie życie?

Do lektury powieści Natalii Bieniek Dom sekretów zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Dziś w naszym serwisie prezentujemy premierowy fragment książki:

Ogień strawił secesyjne meble, młodopolskie obrazy, futra i drogie suknie. Książki rozsypały się w proch. Zeszyty szkolne Róży przeszły do historii. Białe dziewczęce fartuszki paliły się ogniem powolnym, spokojnym, dystyngowanym. Balowe suknie Anny Wilhelminy jaśniały blaskiem jak pochodnie, nagle rozpalone, w ułamkach sekundy zmieniały się w czarny proch. Ogień pochłonął dziewczęcy świat Róży, strawił jej marzenia i raz na zawsze pozbawił ją namiastki bezpieczeństwa zamkniętego w grubych, zimnych murach rodzinnego domu. 

Dziewczynka zobaczyła ogień, kiedy wraz z matką wybierały kapelusz na popołudniową herbatkę u pani B. Matka stała na stanowisku, że Róża posiada dostatecznie dużo kapeluszy jak na swój wiek (słownie: dwie sztuki – jeden letni, drugi zimowy). Róża zaś uważała, iż matka posiada ich co najmniej o jakiś tuzin za wiele (trudno byłoby je policzyć tak szybko). 

Wybierały zatem kapelusz dla matki, gdyż decyzja w kwestii nakrycia głowy dla córki okazała się banalnie prosta. (Zimowy, a jakże, zimowy kapelusz, chociaż ładniejsze kolory miał ten letni). Wydawało się, że wybór kapelusza dla matki dobiegł końca, na głowie Anny Wilhelminy spoczęła bowiem pokaźna konstrukcja w kolorze granatowym, ozdobiona pawimi piórami. Anna Wilhelmina zdążyła nawet rzucić niedbałe spojrzenie na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju, a Róża wygłosiła oczekiwany przez nią komentarz: „W tym ci bardzo do twarzy, mamo”. 

Wtedy dał się słyszeć huk. Eksplodowała nafta w kuchni. Lustro w holu pękło w drobny mak. Wielki kapelusz być może uratował Annie Wilhelminie twarz. W dosłownym sensie. Gdyby nie on, ostre odłamki mogłyby się wbić w jej skórę i poharatać to piękne lico. Anna Wilhelmina nie straciła jednak twarzy. Co więcej – nie straciła też rozsądku. Natychmiast wypchnęła córkę za drzwi. To było pierwsze, co zrobiła. „Uciekaj jak najdalej!” – krzyknęła. 

Zaraz potem zawalił się strop. Nie dało się już przejść w głąb mieszkania. Może i dobrze, bo dzięki temu Annie Wilhelminie został oszczędzony widok ciała jej męża. Nie spodziewała się go w salonie. Zupełnie nieświadoma obecności małżonka w domu, instynktownie pomyślała coś w rodzaju: Dobrze, że ten stary zbereźnik gra teraz w kanastę. 

Miała może pół minuty, by zabrać z mieszkania najcenniejsze rzeczy. Z sekretnej skrytki w ścianie w przedpokoju wydobyła skrzyneczkę z kosztownościami. Pochwaliła w myślach samą siebie, że właśnie tam ukryła swój skarb. Pod ręką. 

Następnie wybiegła z domu, dziękując Opatrzności, że wszystko, co najważniejsze, cało i bezpiecznie wyszło z pożaru.

*

Tymczasem Róża doznała dziwnego uczucia. Przez ten ułamek sekundy, krótszy niż uderzenie ludzkiego serca, poczuła jakby ukłucia miliona drobnych igiełek w całym ciele. Zimne spiczaste ostrza przeszyły ją od stóp do głów. Wydało jej się, że wieje w jej stronę silny wiatr, niczym tornado, które wciąga ją i wsysa. Spojrzała na swoje dłonie. Były nietknięte. Dotknęła twarzy. Jej skóra okazała się gładka i zimna jak bryła lodu. Jakaś inna niż dotychczas. Bez zarysowania czy też najdrobniejszej skazy. 

Ostrożnie wzięła głęboki oddech. Miała wrażenie, że ściany, drzwi, chodnik, drzewa i budynki gotowe są runąć przy najdrobniejszym podmuchu. Że wystarczy mocniejszy oddech, a wszystko wokół zawali się niczym źle ustawiona teatralna dekoracja. Ogarnięci paniką przechodnie biegali w prawo i lewo bez ładu i składu, na oślep, jak kurczaki w kojcu czekające na rzeź. 

Róża stała nieruchomo na ulicy przed domem, czy raczej tam, gdzie przed chwilą był jej dom. W rękach ściskała letni kapelusik w kwiatowy wzór, ten drugi, który nie pasował ani do pogody, ani do okoliczności. Grzeczna panienka w wyblakłym paltociku, spod którego wystawał marynarski kołnierzyk sukienki, do tego grube pończochy i czarne ciężkie buty – niczym na fotografii w sepii. Albo na starej pocztówce. Później ludzie obejrzą fotografię na wystawie i niejeden się zastanowi, kim była ta drobna osóbka potrącana przez uciekające w popłochu postacie. Wokół panika, biegający strażacy, konie stające dęba. A ta dziewczynka patrzy wprost w obiektyw. Spojrzeniem ostrym i zimnym jak stal. 

*

- Jak to, mój mąż nie zostawił majątku?! Co też pan opowiada! – krzyczała Anna Wilhelmina do adwokata. – Jest pan naszym prawnikiem od lat, panie Rudnicki! Pan wie, że mąż miał majątek. 

Chodziła nerwowo po gabinecie prawnika. W pogniecionej sukni i wciąż tym samym granatowym kapeluszu, jedynym uratowanym z pożaru. Spod kapelusza sterczały sztywne, potargane włosy. Fryzura i w ogóle cały strój pani pułkownikowej były trochę nieświeże i niedopracowane. 

Róża czekała na zewnątrz, pod drzwiami, jak jej kazała matka. Trudno jednak było nie słyszeć podniesionego głosu Anny Wilhelminy. 

- Przykro mi – odparł mecenas Rudnicki. – Ale taka jest prawda. Dom był jego jedynym majątkiem. 

- To niemożliwe! – upierała się wdowa. – Kiedy za niego wychodziłam, był człowiekiem majętnym. A mój fundusz? Pan pamięta… Miałam fundusz na drobne wydatki. Takie tam, reprezentacyjne… Życie towarzyskie… Skąd były te pieniądze?

Mecenas Rudnicki uśmiechnął się z kiepsko skrywaną ironią. Pamiętał narzekania własnej żony: „Pułkownikowa ciągle w nowej sukni, a ja chodzę jak kocmołuch!”. 

- Te pieniądze, droga pani, już się skończyły – oznajmił autorytarnie. 

- Jak to?

- Normalnie. Wydała je pani – odparł nie bez satysfakcji. – To nie był worek bez dna. 

- Ale przecież mój mąż miał regularne dochody, i to niemałe. Co się stało z tymi pieniędzmi?

Mecenas Rudnicki powoli zapalił cygaro. Ach, te kobiety, jakże są naiwne, pomyślał. Zajęte sobą do tego stopnia, że nie widzą, co się wokół nich dzieje. Pół miasta wie, pół miasta o tym mówi, a one dowiadują się ostatnie. 

- Oboje państwo nie żyli zbyt oszczędnie… – Postanowił dozować złe wiadomości. 

- Co pan ma na myśli? Mój mąż niewiele na siebie wydawał… 

- Pani małżonek grał w karty, droga pani. 

- To co, że grał?!

- Ujmę rzecz inaczej. Pani mąż przegrywał w karty pieniądze. 

Anna Wilhelmina przystanęła osłupiała.

- Pan raczy żartować! To jakieś bzdury. 

A szeptem dodała, ledwie zrozumiale nawet dla siebie samej, z niejaką dozą zażenowania: „Ja zwariuję przez te karty!”. 

Tymczasem mecenas taktownie milczał. 

- Nie będę tego słuchać – kontynuowała zapalczywym tonem. – Chodź, Różo, idziemy! – W podnieceniu zapomniała, że córka stoi za drzwiami, a nie obok niej. – Nie damy szargać imienia naszego męża i ojca, przedwcześnie zmarłego! Idziemy! 

- A można wiedzieć dokąd? Dokąd panie pójdą? – spytał Rudnicki. 

Spojrzał na głęboki dekolt wdowy po byłym kliencie, której piersi falowały w uniesieniu w sposób nadzwyczaj ponętny. 

- Dom spłonął doszczętnie – zauważył rzeczowo. 

- Nie pana interes, dokąd pójdziemy! – Anna Wilhelmina przechwyciła lubieżne spojrzenie prawnika. 

- Radziłbym być grzeczniejszą, madame. Mogę paniom jeszcze pomóc – oświadczył na pożegnanie Rudnicki. – Albo zaszkodzić – dodał już ciszej, do siebie. 

Miał co do nich obu pewien plan. Pomysłów na życie mu nie brakowało. 

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dom sekretów. Powieść Natalii Bieniek kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Dom sekretów
Natalia Bieniek3
Okładka książki - Dom sekretów

Dawne, od lat skrzętnie zatajane sprawy wychodzą na światło dzienne... Stara kamienica w centrum Łodzi skrywa niejedną tajemnicę. Przekonują się o tym...

dodaj do biblioteczki