Jest pani beznadziejną menadżerką. "Zasypani zakochani"

Data: 2021-10-15 07:00:02 | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Takiej śnieżycy w Szczawnie-Zdroju nie widziano już dawno. Tak niedobranej pary jak Anastazja i Hubert także nie. Ale święta to przecież czas cudów.

Kłopoty, z których na pierwszy rzut oka nie sposób się wykaraskać, to dla Anastazji po prostu codzienność. Nie sprawdziła się jako policjantka, więc propozycja babci, właścicielki małego pensjonatu na odludziu, spadła jej jak z nieba. Szkoda tylko, że seniorka zadurzyła się w jakimś Włochu i zostawiła wnuczkę samą na gospodarstwie. Anastazja uwija się jak może, by pensjonat funkcjonował. Tymczasem do zdroju przyjeżdża niejaki Hubert Zapałka, stały klient o ujmującej powierzchowności... i niebotycznych wymaganiach. Między roztrzepaną, porywczą Anastazją a zarozumiałym, trudnym w obyciu facetem mocno zaiskrzy.

Kobieta zaczytuje się kryminałami, więc kiedy śnieżyca odetnie pensjonat od świata, po głowie zaczną jej chodzić różne pomysły. Kim tak naprawdę jest Hubert Zapałka? Jaką skrywa tajemnicę? Czy w tym wszystkim znajdzie się miejsce na miłość?

Obrazek w treści Jest pani beznadziejną menadżerką. "Zasypani zakochani" [jpg]

Dilerka Emocji powraca z kolejną wciągającą historią, która aż skrzy się od humoru. Agnieszka Lingas-Łoniewska bawi, wzrusza i wciąga czytelniczki w urokliwą historię miłosną. Do lektury pierwszego rozdziału książki Zasypani zakochani zapraszamy wraz z wydawnictwem Słowne z uczuciem.

Rozdział 1

Depeche Mode, Enjoy the Silence

Wszystko zaczęło się od tego, że moja babcia się zakochała. Tym samym utarła mi nosa, bo okazała się lepsza w tym temacie niż ja. Była wdową od szesnastu lat i zawsze była po prostu babcią Netką. Miała na imię Aneta, ale od dzieciństwa mówiłyśmy na nią Netka. Prowadziła mały, przytulny pensjonat za Szczawnem-Zdrojem, umiejscowiony w środku lasu, na sporym wzniesieniu. Od zeszłego roku zaczęłam jej pomagać w tym biznesie. Tymczasem babcia postanowiła się odstresować i wykupiła sobie rejs po Morzu Śródziemnym. W sumie od początku to pochwalałam, należało się babci! Lecz nikt z nas nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że babcia pozna tam pół Włocha, pół Polaka młodszego od niej o siedem lat i wyruszy z nim w nieco dłuższy rejs. A potem wyprowadzi się do Toskanii i zacznie uprawiać winogrona.

Tak więc w pensjonacie Zdrój pod Lasem rozpoczął się kolejny sezon, a ja zostałam całkowicie sama. Po tym, co mi się przydarzyło, odeszłam z policji, zaszyłam się w pensjonacie babci i poczułam, że to będzie miejsce, w którym nie tylko odpocznę, lecz także zacznę życie od nowa. Tutaj czasami odnosiłam wrażenie, że tak właśnie jest. Przez pierwsze tygodnie zjeżdżałam codziennie w dół do Szczawna-Zdroju i spacerowałam, czerpiąc siły z tego dawniej tak bardzo modnego miejsca wypoczynku. Gdy chodziłam po Parku Zdrojowym ze świadomością, że bywali tutaj Wieniawski, Krasiński, Winston Churchill czy nawet car Mikołaj I, odczuwałam dziwny, nieokreślony spokój duszy.

Uświadamiałam sobie, że nic nie jest wieczne, że wszystko przemija, więc także moja zła passa, gnębiące mnie osobiste lęki i uczucie porażki kiedyś miną. Lubiłam siadać na ławeczce naprzeciwko Domu Zdrojowego, pić wodę ze źródełka Mieszko i napawać się spokojem tego miasteczka.

Ale to nie znaczy, że byłam gotowa na samodzielne prowadzenie pensjonatu!

Oczywiście miałam do pomocy kucharza Allana i uśmiechniętą piegowatą Miśkę, czyli Michalinę, która mieszkała w Szczawnie i pracowała w Zdroju od czterech lat. Miśka była kelnerką, ale pomagała także recepcjonistce Joasi, która z kolei robiła maślane oczy do Allana. Pan Stefan, złota rączka, zajmował się zaopatrzeniem. Moja babcia Netka miała jednak wszystko poukładane, była świetną organizatorką. Tymczasem ja, Anastazja Klops, często działałam chaotycznie i powodowało to najdziwniejsze perturbacje. Mimo to obiecałam babci, że w kolejne święta Bożego Narodzenia i sylwestra przypilnuję pensjonatu i że nie będziemy odwoływać rezerwacji. Zresztą oprócz jednego gościa miał tutaj przyjechać mój dawny kumpel z policji Michał z żoną Lilianą i synkiem Wojtkiem oraz ich przyjaciele z małą córeczką.

Dzisiaj, trzeciego dnia miesiąca, miał pojawić się ten tajemniczy, jedyny gość. Zrobił rezerwację już miesiąc temu, prosił o pokój z widokiem na las, śniadania zamawiał do pokoju, obiadów nie chciał, tylko gorącą kolację, którą także zamierzał jeść u siebie. Zapłacił za cały grudzień z góry. Niejaki Hubert Zapałka. Śmiałam się trochę z tego nazwiska, chociaż moje wcale nie było lepsze. Obawiałam się nieco tego faceta, babcia poinformowała mnie, że on przyjeżdża w każde święta, siedzi równy miesiąc, od początku grudnia do początku stycznia, nie lubi ludzi, ceni samotność i dyskrecję. Okej, okej.

– A więc to dzisiaj przyjeżdża pan Zapalniczka – mruknęłam pod nosem, sprawdzając rezerwacje.

Mieliśmy w sumie pięć pokoi, w te święta zajęte miały być trzy. No cóż, nie było na co narzekać. Cud, że jakoś się utrzymaliśmy po pandemii i kolejnych lockdownach, teraz musiało być tylko lepiej! Ja odeszłam z resortu prawie dwa lata temu, po piętnastu latach służby. Miałam za sobą nieudane małżeństwo, niezbyt sympatyczną pracę w wydziale do walki z narkotykami, a przecież zawsze chciałam mieszkać wśród lasów i malować. Kiedy nie miałam pojęcia, co mam dalej zrobić ze swoim życiem, odezwała się babcia Netka, która spojrzała na mnie krytycznie i powiedziała:

– Wyglądasz jak stary pieróg. Weź się spakuj i przyjeżdżaj. Poprowadzisz ze mną Zdrój.

Potem się zakochała, wyjechała, a ja zostałam sama na mój pierwszy zimowy sezon. W dodatku z jakimś zwariowanym i wymagającym klientem. No tak. Niezły klops!

– Anastazja, przyjechała dostawa. – Z zamyślenia wytrącił mnie głos Miśki. Skończyłam wystawiać faktury, z rozmachem przybijając pieczątki i tym samym rozpraszając własną obawę co do tego, czy przeżyję te święta, podczas których mam sama zarządzać pensjonatem.

– Okej, już lecę. – Machnęłam ręką, związałam gumką moje ciemnobrązowe włosy, potarłam czoło i ruszyłam w kierunku podjazdu.

Tam czekał na mnie Karolek z dostawą pieczywa, masła i serów. Pokręciłam głową i przewróciłam oczami, bo odkąd pojawiłam się w Szczawnie, nieustępliwy Karolek, syn właściciela piekarni i sklepu spożywczego, usiłował zaprosić mnie na randkę.

– Dzień dobry, Ana. – Wyszczerzył się, odsłaniając ułamane przednie zęby. Podobno kiedyś stanął w obronie napadniętej kobiety, ale z tego, co powiedziała mi babcia, po prostu wywalił się na łyżwach i przejechał po tafli lodu nie tylko jedynkami. Trzeba przyznać, że jego wersja historii na pewno była atrakcyjniejsza.

– Cześć, Karol – mruknęłam i wzięłam od niego faktury.

– Jesteś jak Ana z tego filmu, no wiesz. – Mrugnął znacząco.

Tak, Karolek był wielbicielem Pięćdziesięciu twarzy Greya, których bohaterka miała na imię tak jak ja i była nazywana Aną. Nie widziałam tego dzieła kinematografii, ale Lilka wszystko mi opowiedziała. Skoro Karolek tak się pasjonował tym filmem i moim imieniem… o nie, nie idźmy tą drogą! Nie chciałam nawet przez ułamek sekundy wyobrażać sobie, co robił w samotności.

– Wszystko się zgadza, wypakuj tam. – Wskazałam mu małą rampę na tyłach pensjonatu.

– Mogę nawet wnieść.

– Nie, dziękuję. Poradzimy sobie. – Odsunęłam się, bo Karolek notorycznie naruszał moją strefę komfortu.

Kiedy skończył wyładowywać towar, a ja oddałam mu podpisaną fakturę i chciałam odejść, stanął przy mnie i uśmiechnął się lekko.

– A co robisz na sylwka? Ana?

– Karol, co to za pytanie? Co ja mogę robić? Przecież mam gości. – Teraz naprawdę przewróciłam oczami.

– To niesprawiedliwe, żebyś musiała pracować w taką noc. Ale mogę przyjechać ci pomóc.

– Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję, ale muszę już…

– Ana, a może jakieś kino? Pojedziemy do Wałbrzycha, zrobię rezerw…

– Dzięki, Karol. Praca na mnie czeka…

– Masz takie zmęczone oczy… – Próbował dotknąć mojego policzka. Uchyliłam się i już chciałam powiedzieć mu coś obcesowego, ale zza domu wyszedł jakiś wysoki mężczyzna z ładnie przystrzyżoną brodą. Wyglądał jak drwal, który właśnie wrócił z wycinki. Dżinsy, koszula w kratę, skórzany kożuszek, wysokie buty w kolorze kawy z mlekiem. Miał przenikliwe niebieskie oczy, w których dostrzegłam irytację. Chciał coś powiedzieć, ale ja nagle odsunęłam się od namolnego Karolka i podbiegłam do niego.

– No, kochanie, wreszcie jesteś! – Prawie go przewróciłam, ale przytrzymał mnie za ramiona. Stanęłam na palcach i pocałowałam go szybko w usta. – A już myślałam, że nie

przyjedziesz.

– Ja… – Brodacz chciał coś powiedzieć, ale pociągnęłam go w stronę wejścia do budynku.

– Tak, wiem, tęskniłeś. Ja też! – dodałam radośnie i złapałam mężczyznę za rękę. Była duża, twarda i ciepła.

Czułam, że wpatruje się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Zerknęłam w nie i dostrzegłam w nich coś innego niż irytację. Nagle poczułam, że mam problem z zaczerpnięciem oddechu. Karolek stał z otwartymi ustami. – Do następnej dostawy, Karol! – krzyknęłam, wciągnęłam wielkoluda na zaplecze pensjonatu i zatrzasnęłam drzwi.

Przez okienko w drzwiach obserwowałam, co robi upierdliwy Karolek. Pokręcił głową, westchnął dramatycznie, wsiadł do busa dostawczego, wykręcił i odjechał.

– Ja pierdolę… – mruknęłam pod nosem. Niemal zapomniałam, że jakieś dwa kroki ode mnie stał nieznajomy facet, który skrzyżował ramiona na piersi i gapił się na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Gdzie jest pani Aneta? – spytał. Miał niski, chropawy głos, w rodzaju tych, które powodują ciary tu i ówdzie.

Odwróciłam się i spojrzałam na przybysza.

– Babcia jest na wakacjach. Teraz ja prowadzę Zdrój.

– To kiepsko to pani wychodzi – burknął.

– Słucham?

– Przyjeżdżam, nikt na mnie nie czeka, a pani gzi się na zapleczu z jakimś chłopaczkiem. – Jego głos był przyjemny dla ucha, ale słowa sprawiły, że to ja poczułam irytację.

– Z nikim się nie…

– Nieważne. – Wielkolud machnął łapą. Pomyślałam, że nie miałby problemów, aby zacisnąć tę grabę na mojej szyi i… Jasna cholera, powinnam przestać czytać kryminały! Autorzy kryminałów, coście mi uczynili? A szczególnie jeden autor!

– Romanse zacznę czytać, przysięgam! – mruknęłam pod nosem.

– Co pani tam mamrocze? Nieważne, i tak mnie to nie obchodzi. Mam tylko pytanie, czy zawsze rzuca się pani na nieznajomych mężczyzn i ich całuje? – Gbur wbił we mnie swoje niebieskie gały i miałam wrażenie, że wysyła do mnie jakieś mordercze fluidy. No nie! Znowu!

– Proszę pana, nie chciałam pana urazić. Po prostu musiałam… – Zbierałam myśli, nie mając pojęcia, jak powinnam wytłumaczyć się z tego idiotycznego zachowania.

Ale gbur odezwał się niskim głosem:

– Tak, tak, rozumiem. Nie obchodzi mnie, że nie potrafi sobie pani poradzić z niechcianymi zalotami. Nie dotyczy mnie to i nie zamierzam brać w tym udziału, proszę więcej się na mnie nie rzucać i, tym bardziej, nie całować.

– Oczywiście. Przepraszam za to zajście. Nigdy więcej do tego nie dojdzie. – Odchrząknęłam, aby ukryć zmieszanie. – W czym mogę panu pomóc? Przepraszam, nie przedstawiłam się. – Wyciągnęłam do niego rękę. – Nazywam się Anastazja Klops i jestem szefową tego pensjonatu.

Mężczyzna wpatrywał się we mnie, a ja w ogóle nie mogłam wywnioskować, co chodzi mu po głowie. Po chwili niewygodnego milczenia spojrzał na moją dłoń i poczułam silne palce ściskające moje.

– Hubert Zapałka. Jestem tutaj stałym gościem, o czym powinna pani wiedzieć. I mam nadzieję, że pani Aneta przekazała moje wymogi co do pobytu. A jeszcze większą nadzieję mam, że zrozumiała pani to, co na pewno zostało przekazane. A wreszcie kolejną, że dostosuje się pani do moich zaleceń. Chyba to potrafi pani zrozumieć? Czy tylko w całowaniu jest pani mistrzynią?

Wpatrywała się we mnie wzrokiem, który powinien mnie powalić. Ale takie rzeczy zdarzają się tylko w marnych hollywoodzkich filmach, na szczęście. To było irytujące. Nie lubiłem, gdy coś nie szło wedle ustalonego przeze mnie planu. Byłem niezwykle poukładany i wybicie mnie ze stałego rytmu sprawiało, że czułem złość i niepewność.

Do tego ostatniego oczywiście się nie przyznawałem. Pani Aneta doskonale znała moje dziwactwa i nie robiła z tego żadnego problemu. Miałem wrażenie, że nawet się jej podobają te moje niegroźne przypadłości, jak je nazywała. 

Tymczasem Anetki nie było, a zamiast niej pojawiła się ta irytująca kobieta o bezczelnym spojrzeniu. Ciekawe, czy te długie, lśniące, brązowe włosy były tak miłe w dotyku, na jakie wyglądały. A jakby tak złapać za ten długi koński ogon, okręcić go wokół szyi i… Uśmiechnąłem się. Może ten wyjazd okaże się jednak całkiem udany?

– Pana pokój jest gotowy, jak pan sobie życzył. – Kobiecy głos przywołał mnie do porządku. Zdążyliśmy wejść do recepcji, ciemnowłosa przesunęła po drewnianym blacie klucz z zawieszonym drewnianym breloczkiem i numerem osiem. – O której pan sobie życzy śniadanie? I obiadokolację?

Spojrzałem na tę całą Anastazję. Była uprzejma, ale dostrzegałem w jej oczach wkurzenie i niechęć. Nie wiedzieć czemu, rozbawiło mnie to.

– Dziewiąta i osiemnasta – odparłem sucho.

– Jeśli w międzyczasie pan zgłodnieje… – Chciała jeszcze coś dodać, ale potrząsnąłem głową.

– Nie będzie takiej sytuacji. Idę po bagaże. Moje miejsce parkingowe jest zajęte i zaparkowałem pod jodłą, prosiłbym, żeby ten ktoś odjechał.

Panna, a może pani Klops zmrużyła oczy.

– Czerwona skoda?

– Właśnie – odpowiedziałem, łapiąc za klamkę od drzwi prowadzących do wiatrołapu.

– To moje auto. Zawsze tam parkuję.

– Być może, ale nie od dzisiaj. To moje miejsce – poinformowałem tonem, którego używałem, gdy nie miałem ochoty z kimś rozmawiać.

Anastazja Klops podrapała się po głowie, minęła recepcję, mnie i podbiegła do dużej szafy stojącej z boku. Otworzyła ją i zaczęła z wielkim zainteresowaniem wpatrywać się w jej wnętrze. Nie wytrzymałem.

– Co pani robi? Zobaczyła tam pani coś ciekawego? – Byłem zarówno zniecierpliwiony, jak i rozbawiony, ale umiejętnie to skrywałem. Ludzie rzadko mnie bawili, raczej irytowali. To nieustające rozbawienie, które czułem przy (oby) pannie Klaps czy tam Klops, było czymś nowym.

– Szukam.

– Raczej stoi pani i się gapi – sarknąłem.

– Szukam odpowiedzi. Na przykład na pytanie, dlaczego uzurpuje sobie pan prawo do MOJEGO miejsca parkingowego. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z naszych gości wykupował miejsce dla samochodu.

– Ależ jest pani beznadziejną menadżerką. – Pokręciłem głową i wszedłem do wiatrołapu. Nie wiem, czy dobrze usłyszałem, ale byłem pewien, że Anastazja kaszlnęła i dobiegło mnie słowo: „dupek!”. 

Wyszedłem na zewnątrz i pozwoliłem, by lekko zadrżał mi kącik ust. Niedoczekanie! Na pewno nie będę się uśmiechał przez niewychowaną, bezczelną i cholernie ładną… O nie!

Zanim zdążyłem się przerazić własnymi myślami, uderzył mnie zimny podmuch wiatru. Grudzień zaczął się śnieżycą i mrozami. Na dzisiaj i najbliższe dni zapowiadano po minus dwadzieścia stopni. Nie miałem zamiaru już wychodzić, chciałem zaszyć się w swoim pokoju, zająć obowiązkami i nie widzieć nikogo. Tymczasem w pensjonacie zmienił się zarząd, jeśli można tak powiedzieć, i trochę mnie to wytrąciło z równowagi. Nie lubiłem zmian. Każda powodowała, że czułem się, jakbym balansował nad brzegiem przepaści. Poza tym takie sytuacje sprawiały, że ogarniały mnie uczucia i emocje. To było groźne. Nie chciałem niczego analizować, nad niczym się zastanawiać. Szczególnie nad własnymi odczuciami. Najlepiej było nie czuć nic. To było bezpieczne. A ja ceniłem bezpieczeństwo i spokój. Ten ostatni był mi teraz bardzo potrzebny.

Miałem nadzieję, że panna Anastazja to zrozumie i uszanuje, bo nie chciałbym pokazać jej swojej mniej przyjemnej strony osobowości. Miałem cieszyć się tutaj ciszą, do jasnej cholery!

Książkę Zasypani zakochani kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Zasypani zakochani
Agnieszka Lingas-Łoniewska8
Okładka książki - Zasypani zakochani

Takiej śnieżycy w Szczawnie-Zdroju nie widziano już dawno. Tak niedobranej pary jak Anastazja i Hubert także nie. Ale święta to przecież czas cudów. Dilerka...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje