Londyn, początek XX wieku. Lady Eleanor Hardinge, młoda arystokratka, wdowa i matka dwuletniego Williama, powraca z Indii, żeby zacząć życie od nowa. Tymczasem czeka ją konflikt o spadek z bratem zmarłego męża – w testamencie znajduje się bowiem pewien kłopotliwy dla Nory zapis. Młoda wdowa, chcąc osiągnąć swoje cele, staje się gwiazdą na firmamencie londyńskiej socjety.
Zawierając nowe przyjaźnie i oczarowując kolejnych lordów krok po kroku zmierza do zrealizowania swojego planu. Nie jest to jednak łatwe, gdyż każdego dnia dopadają ją koszmary z przeszłości. Kiedy na jednym z balów poznaje Cilliana Shawa, skrytego Irlandczyka, nawet nie przypuszcza, jaką tajemnicę skrywa mężczyzna i jakie ma wobec niej plany.
Intrygi, skandale i zakazana miłość… Czym może grozić łamanie konwenansów na edwardiańskich salonach? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w powieści Moniki Godlewskiej Dama Kier, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy oraz drugi fragment książki, tymczasem już dziś zachęcamy Was do lektury ostatniej jego części.
Przez wiele dni Londyn jawił się Norze jako migotliwa fatamorgana, podczas gdy dzieliła swój czas między wysyłanie listów a zakupy. Napisała więc do Emily Montague, swej serdecznej przyjaciółki jeszcze ze szkoły, która korespondowała z nią od czasu do czasu, a niecały rok temu przyjęła oświadczyny starszego syna pewnego hrabiego z Północy; do Claire Herbert, która dawniej była Claire Whare, obecnie zaś miała nudnego męża i ładną podmiejską posiadłość, a raz była u niej z wizytą w Indiach; do Frances Grange, najstarszej córki lorda Grange’a, którą zaprosiła do siebie na herbatę, koniecznie wraz z jej młodszym o rok bratem George’em; do Prudence Hathaway, z którą przyjaźniła się serdecznie jeszcze w Kalkucie, ale ta niespodziewanie wyjechała do Londynu. Wreszcie ostatni swój list skierowała do Harriett Pigley, która co prawda w szkole była okropną jędzą, lecz obecna sytuacja Nory nie pozwalała na wybrzydzanie. Musiała wyraźnie zaznaczyć swą obecność na towarzyskim firmamencie stolicy.
W kilka dni zdołała zjeździć West End wzdłuż i wszerz, mając za całe towarzystwo jedynie panią Valancy, lecz determinacja Eleanor nie znała ani granic, ani nasycenia. Odwiedziła dom towarowy nieopodal Fleet Street, pojawiała się w kawiarniach, by nad ciastkiem i herbatą zwrócono na nią uwagę. Zwracano; rudowłosa piękność w wyrazistych strojach musiała rzucać się w oczy. Eleanor była rada z tej atencji. Pozdrawiała innych przechodniów z jej sfery dostojnym skinieniem głowy i zaklinała ich w duchu, by raczyli sobie przypomnieć o pewnej uroczej damie, gdy przyjdzie do zapraszania gości na raut czy proszoną herbatę.
W miarę upływu dni Nora była rozpoznawana przez większą liczbę osób i miała już swoje małe zwycięstwa — lady Bathurst zaprosiła ją do swojego stolika podczas kolacji, a następnego popołudnia na krótki spacer po Hyde Parku; hrabina Corville gościła w swoim salonie, a państwo Lowder zabrali na koncert młodego pianisty będącego aktualnym faworytem londyńskiego towarzystwa. Można było więc powiedzieć, że Eleanor powinna być szczęśliwa. I pozornie taka się wydawała — wiecznie uśmiechnięta, prowadząca żywą salonową dyskusję po angielsku i w wytwornej francuszczyźnie. Czasami pozwalała sobie na delikatny flirt z dżentelmenami, na tyle łagodny, by nie gorszyć, lecz wystarczająco odważny, by o nim pamiętano.
Niemniej jednak szczęśliwa nie była. Mimo pozornej beztroski, jej głowę zajmowało wiele spraw, z czego większość nie przyprawiała o uśmiech.
Myśli Nory krążyły wciąż wokół Indii, tych wydarzeń, których wspomnienia nachodziły ją w snach. Nieustannie widywała w nich obydwu braci Hardinge’ów — swego męża Henry’ego, chorobliwie bladego i wychudzonego oraz jego młodszego o dwa lata brata, rówieśnika Nory. Roderick Hardinge stanowił zaprzeczenie Henry’ego — żywy, jasnowłosy i krzepki. Z równą pasją podchodził zarówno do polowań, jak i do bankietów. Nic dziwnego, że ją uwiódł, samotną szwagierkę nieszczęśliwą w małżeństwie. Był wytchnieniem Nory, ziszczeniem nastoletnich marzeń o romantycznym kochanku. Potrafili ze sobą rozmawiać, w lot chwytali swoje żarty. Zainteresowania także mieli podobne i tak samo kochali brylować w towarzystwie. Dla indyjskiej socjety Nora i Roderick wyglądali na dwójkę doskonale dobranych przyjaciół; zresztą obydwoje starali się utrzymywać pozory. Czas, w którym kochała Rodericka, jawił się Eleanor jak żywa baśń. Później jednak wszystko legło w gruzach, a on porzucił ją i pozostawił samą w Indiach na łasce Henry’ego.
Kiedy pojawił się na pogrzebie brata, już go nie kochała lub usilnie starała się to sobie wmówić. Roderick zaś nie miał wobec dawnej kochanki dobrych zamiarów. Pamiętała to jak przez mgłę, choć od tamtego dnia minęło zaledwie pół roku.
W jej wspomnieniach było duszno, a woalka kleiła się do wilgotnej skóry. Listopadowe słońce zmierzało ku ziemi, lecz jego promienie przebijały się pomiędzy gałęziami cmentarnych drzew. Długie cienie nagrobków opadały na trawę. Pastor zaordynował pieśń, której słów Nora nie dała rady rozróżnić. Jej umysł pozostawał zmącony od kilku dni, od chwili, gdy mąż nagle zapadł na zdrowiu. Żyła, lecz była wytrącona z równowagi. Stała ramię w ramię ze swą teściową, lady Josephine Hardinge, jednak starsza dama nie zwracała na nią najmniejszej uwagi. Nigdy nie uważała jej za godną poślubienia Henry’ego, a teraz winiła za śmierć syna. Na pogrzebie należało udawać zgodę, żeby towarzystwo nie miało o czym gadać. Dlatego Nora tkwiła w milczeniu u boku lady Josephine, obie wyglądały jak dwa smukłe duchy w żałobnej bieli. Oddzielały grób od tłumu żałobników. Starsza lady Hardinge wbijała wzrok w nagrobek, podczas gdy młodsza rozglądała się ukradkiem po cmentarzu.
Kilka miesięcy przed śmiercią Henry’ego przyszło Norze pogrzebać ojca. Została na świecie całkowicie sama, nie licząc syna. Coś musiało się wydarzyć, czuła to w kościach. Budziła się w środku nocy, nasłuchując cichego stąpania po korytarzu. Świadomość nieuchronnej zmiany napawała ją lękiem. W powietrzu unosiło się uporczywe brzęczenie cykad; a może były to złe słowa? Jakieś fałszywe nuty mąciły czysty ton żałobnej pieśni.
Zdawała sobie sprawę, że ludzie za jej plecami nazywają ją szeptem „biedną Norą”. To określenie wywoływało w niej dreszcz obrzydzenia. Nie znosiła litości. Nie chciała jej. Zadygotała, a dłonie mimowolnie zacisnęła w pięści. Nigdy nie umiała być wystarczająco godna, nie potrafiła powściągnąć emocji. Być soplem lodu, tak jak lady Josephine stojąca po jej prawicy. Nora ukradkiem oblizała usta i poczuła słony smak potu na języku. Z pobliskich drzew zerwało się nagle stado ptaków i odfrunęło w dal, skrzecząc; podążyła za nimi wzrokiem. Kiedy śpiew żałobników ustał, a szepty nie, pojęła, że coś jest nie tak. Choć nie powinna tego robić, obejrzała się za siebie. Przestraszyła się stojącego za nią Rodericka. Ubrał się na biało, jak należało, jakby spodziewał się trafić na pogrzeb. Spoglądał wprost na nią, mrużąc powieki. Dostrzegła, że jego wąski podbródek drżał nieznacznie — jak zawsze, gdy Hardinge próbował ukryć swe prawdziwe uczucia. Nigdy nie był dobrym kłamcą i Nora zauważyła złość w jego spojrzeniu. Przez jakiś czas mierzyli się wzrokiem. Roderick, otrząsnąwszy się szybko, podszedł do matki złożyć kondolencje. Później skierował swe kroki ku szwagierce i na użytek żałobników uścisnął ją poufale. Jego usta przelotnie musnęły ucho Nory, gdy wyszeptał:
— Zapłacisz za to, co zrobiłaś. Ty i twój bękart.
Odsunął się, skinął głową. Zajął miejsce obok matki, która z ulgą wsparła się na jego ramieniu. Do końca ceremonii ani razu nie spojrzał w kierunku Nory.
Książkę Dama Kier w dobrej cenie kupić można poniżej: