Nakładem Wydawnictwa Debit ukazała się właśnie powieść Zaklinaczka. Ta, która powraca. To już ostatni tom sagi o Clarze, jej walki o przetrwanie w zaklętym świecie, w którym czary bardzo różnią się od tego, co znamy z bajek dla dzieci.
Krwawa Pieśniarka wróciła i znów stanowi poważne niebezpieczeństwo dla świata żywych. Jedynym ratunkiem są Clara i zaklinaczki z jej kręgu, ale żeby pokonać Brawitę, jedna z nich poświęci życie.
Przeczytajcie fragmenty powieści Lene Kaaberbøl:
Leżałam na piasku i patrzyłam w górę na zamglone błękitne niebo. Był ranek. Papugi na drzewach wrzeszczały jak dzieciarnia na szkolnym podwórku przed pierwszym dzwonkiem. Wiedziałam, że powinnam wstać. Że muszę wstać – i to już zaraz, za chwileczkę. Ale póki co tak przyjemnie było po prostu leżeć. Dać odpocząć rękom i nogom, posiniaczonym i poobijanym od wspinaczki, skoków, przedzierania się, czołgania i walki. Nie mieć w głowie nic poza piaskiem, słońcem i błękitem nieba.
Wtedy się pojawił. Ptak o skrzydłach tak wielkich, że wyglądających jak latające drzwi. Wolno przeciął nieboskłon, unosząc się z wiatrem, stopniowo obniżał lot i swą imponującą objętością skrzydeł sprawiał, że papugi wyglądały jak stado pstrokatych wróbli.
Czy to orzeł? Nie miałam pojęcia, jakich gatunków ptaków możemy się spodziewać na wyspie Kahli.
Ale nie, okazało się, że to nie orzeł. Miał za długą szyję. Zmrużyłam oczy pod słońce, żeby lepiej widzieć. Olbrzymi ptak zniżył lot o kolejne kilka metrów i teraz był już tak blisko, że trochę się zaniepokoiłam. Był naprawdę duży…
Wiedziałam, że drapieżne ptaki rzadko atakują ludzi, ale jednak…
Jeden z młodych kruków wydał z siebie przerażone kra. Nie potrafiłam rozróżnić, czy skrzeczała zaklęta przyjaciółka Arkusa Erija czy ten drugi, mały kruczy samiec, usłyszałam tylko, jak Arkus mruczy coś do nich obojga uspokajającym głosem.
Właśnie siadałam, gdy ptak zapikował. Wylądował tuż przede mną i zrobił kilka pośpiesznych, nieporadnych kroków w moją stronę. Był dziwnie pomarszczony i miał różowe kręgi wokół oczu. I pomijając gruby żółty dziób, wyglądał trochę jak zrzędliwy staruszek. Jego przekrwione oczy lśniły złośliwie, a większość piór na głowie posklejała się zaschniętą krwią. Najwięcej było jej wokół żółtego dziobu.
– Idź precz! – wrzasnęłam odruchowo i uniosłam dłoń, by zasłonić twarz, ale w tej samej chwili moje przedramię przeszył ostry ból. W nozdrza uderzył mnie słodkawy odór zgnilizny dochodzący od ptaka, a po chwili oberwałam potężnym skrzydłem, którym zamachał parę razy, by jak najszybciej wzbić się i odlecieć ponad taflą morza.
– Aua!
Tuż pod łokciem miałam dziurę. Głęboką, taką, że zmieściłby się w niej palec. Ale nie chciałam tego sprawdzać. Z początku siedziałam tylko i gapiłam się na nią jak głupia. Lecz po chwili poczułam rwący ból, a krew zbierająca się w ranie zaczęła się wylewać i spływać po mojej ręce.
– O nie – jęknęła przerażona Nico. – Co się stało?
Kahla wstała.
– To był sęp – oznajmiła. – Sęp płowy, jak sądzę.
O fuj. Już i tak niezbyt fajnie było zostać dziobniętym przez coś, co uważałam za orła, ale sęp… Padlinożerca, który tym samym dziobem grzebał w rozkładających się wnętrznościach… Brrrrrrrrrr.
– On… mnie dziobnął – powiedziałam.
Oscar z zafascynowaniem i spokojem – który był tu moim zdaniem nie na miejscu – przyglądał się krwawiącej ranie.
– Strasznie głęboka – ocenił. – Widać ścięgna i inne takie…
Teraz naprawdę zaczęło mnie boleć.
– Kahla – poprosiłam – nie mogłabyś… – Rety, teraz w dodatku kręciło mi się w głowie. Sęp. Fuj!
Kahla wzięła mnie za nadgarstek i zaczęła śpiewać. Wydawało mi się wręcz, że czułam, jak krew płynie wolniej i krzepnie. Rana trochę się zasklepiła, ale nie do końca.
To pewnie spore wyzwanie nawet dla tak zdolnej zaklinaczki jak Kahla.
– Przemyj to – powiedziała i wskazała na fale bijące o brzeg plaży.
– W słonej wodzie? Będzie szczypać jak jasna…
– Słona woda powstrzyma zakażenie – przerwała mi. – Rób, co mówię!
Weszłam parę metrów do wody i niepewnie zanurzyłam ramię w toni. Rzeczywiście szczypało jak jasna cholera, musiałam się więc ze wszystkich sił skupić na tych strasznych zarazkach, które woda właśnie przepędzała.
– Myślałem, że sępy nie atakują ludzi – zauważył Oscar. – Może myślał, że nie żyjesz? Leżałaś nieruchomo…
– Przecież usiadłam! Więc chyba nie mógł mnie wziąć za padlinę.
– Sępy płowe nie lubią latać nad wodą – dziwiła się z kolei Kahla. – A ten, uciekając, poleciał prosto w stronę morza. Do tego… one przecież najczęściej żyją w górach. Coś tutaj nie gra…
– Myślisz, że mógł być zwierzęciem użytkowym? – Albo ptakiem użytkowym, bo chyba tak by się to nazywało. Istotą pozbawioną własnej woli przy pomocy zaklęcia. Tak jak węże, które podporządkowała sobie matka Kahli – przynajmniej do czasu, gdy się nie zbuntowały i jej nie zabiły.
– Możliwe.
Ale kto miałby to zrobić? Skoro Lamia nie żyła, do głowy przychodziła mi tylko jedna zaklinaczka, która byłaby do tego zdolna.
– Brawita Krwawa Pieśniarka?
– A skąd mam wiedzieć? – Kahla była wyraźnie rozdrażniona. – Nie wiem, co porabiają wszystkie żyjące na świecie złe zaklinaczki. Tylko dlatego, że moja mama była… że moja mama była… – zacięła się w pół zdania. Jej ramiona drgnęły i wiedziałam już, że próbuje się nie rozpłakać.
– Przecież nie to miałam na myśli – powiedziałam cicho. – Spytałam, bo jesteś… bo jesteś w tym o wiele lepsza od nas. A w każdym razie ode mnie. Wiesz o wiele więcej niż ja.
Jej ramiona się uspokoiły i Kahla zdobyła się nawet na słaby, przygaszony uśmiech.
– Boli cię jeszcze? – spytała.
Bolało, ale słona woda już nie piekła i przynajmniej nie czułam się już taka brudna.
– Nie jest tak źle – odparłam. – Ale muszę znaleźć coś, żeby owinąć tę rękę.
Kahla bez słowa podała mi jedną ze srebrnych apaszek, element jej „stroju księżniczki”, w którym zgodnie z życzeniem swojej mamy miała chodzić.
– Sępy mają bardzo wyostrzony węch – powiedziała z namysłem. – Potrafią rozróżnić świeżą padlinę od rozkładających się zwłok i wytropić jedno i drugie z odległości wielu kilometrów.
– Hej, ja to wiedziałem! – ucieszył się nagle Oscar. – Gdzieniegdzie wykorzystuje się je do namierzania przecieków w tych długich transkontynentalnych gazociągach.
Śmiesznie było słyszeć dorosłe słowo typu transkontynentalny w jego ustach, ale Oscar czasem potrafił błysnąć najbardziej zaskakującą wiedzą.
– Skąd to wiesz? – spytałam. – I jak to się robi?
– Wpuszcza się do instalacji domieszkę gazu o zapachu padliny. A potem obserwuje, gdzie zaczną krążyć sępy. Widziałem to w jednym programie o zwierzętach, które wykonują dziwne prace. Wiedziałaś, że do przeciągania kabli pod boiskami piłkarskimi i tym podobnymi używa się fretek?
– Nie – przyznałam zamyślona – ale dlaczego to ważne? Nie to o fretkach, ale to o sępach i ich węchu? – Moim zdaniem było to dość zaskakujące. Ptaki raczej nie są pierwszymi zwierzętami, o których się myśli w kontekście węchu. Przecież nawet nie mają nosów, tylko jakieś dzioby.
Kahla patrzyła na morze. Sęp oczywiście już dawno zniknął, ale najwyraźniej to jego wyglądała.
– A gdybyś potrzebowała psa tropiciela – zaczęła – takiego, który będzie w stanie przeszukać ogromny obszar w jak najkrótszym czasie…
– Właśnie dlatego używają ich przy tych rurociągach – dorzucił Oscar, którego umysł geeka wciąż pracował na pełnych obrotach.
– Sęp tropiciel? – spytałam i aż przeszły mnie ciarki, z całą pewnością niezwiązane z temperaturą, bo było co najmniej trzydzieści stopni.
– O nie – przeraziła się Nico. – Ktoś nas szuka. – Spojrzała na moją rękę i jedwabny opatrunek, na którym już pojawiła się krwawa plama. – I to nie jest ktoś, kto nas lubi!
Arkus dotąd nie odezwał się ani słowem. Często zdarzało mu się milczeć tak skutecznie, że człowiek zapominał o jego obecności. Teraz jednak wstał i powiedział:
– Musimy zanieść kruki z powrotem do Kruczego Kotła. Tu nie są bezpieczne.
Ostrożnie złapałam się za ramię i pomyślałam, że my także nie jesteśmy.
Jeśli zainteresowała Was ta historia, Zaklinaczkę możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: