Zaginął, wyszła z domu, znaki szczególne, miała na sobie – codziennie widujemy takie ogłoszenia.
Zwykle nie zwracamy na nie uwagi, bo przecież nie dotyczą nas. Jednak wystarczy chwila, by nasze spokojne dotąd życie nagle wywróciło się do góry nogami. Wydawałoby się, że w czasach wszechobecnego monitoringu i smartfonów tropionych przez stacje przekaźnikowe zjawisko zaginięć w ogólenie ma prawa bytu. A jednak z policyjnych danych wynika, że rocznie znika w Polsce około 20 tys. osób.
To także niewyobrażalna tragedia rodzin, które latami czekają na swoich najbliższych.
Bez jakiejkolwiek informacji.
Bez nadziei.
Pozostawione same sobie.
Niestety, sporo zaniedbań ma na swoim koncie policja, która często bagatelizuje problem. Najważniejszy jest tu czas. Nikt bowiem nie ginie bez śladu. Ślady są zawsze, tylko czasami gwałtownie się urywają…
Do lektury publikacji Urwane ślady zaprasza Wydawnictwo Harde. O poszukiwaniu zaginionych opowiedział nam w wywiadzie autor publikacji, Janusz Szostak. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowe fragmenty Urwanych śladów, poświęcone bardzo głośnej sprawie Ewy Tylman. Dziś czas na historię zaginionego dziecka mafii:
Mimo że przypadek siedmioletniej Kariny Surmacz opisałem już szczegółowo w książce Byłam dziewczyną mafii, zdecydowałem się powrócić do tej sprawy, gdyż pojawiły się nowe fakty i informacje. Ta historia mogłaby być polską wersją Leona zawodowca. Jej bohaterami są siedmioletnia wówczas Karina Surmacz oraz gangster Rafał Mikołajczyk pseudonim „Święty”, który ratuje życie dziewczynce, gdy jej matka z kochankiem padają ofiarą egzekucji. Mogłaby być, gdyby polscy Matylda i Leon żyli. Czy jest na to szansa? Właśnie to od 16 lat próbuje ustalić policja. Jednak wydaje się to mało prawdopodobne.
Było Boże Narodzenie 2002 roku. W drugi dzień świąt do mieszkania na parterze kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego zapukał niezapowiedziany gość. Lokal zajmowała Anna S. pseudonim „Andzia”. Co prawda, było to mieszkanie, które jej mąż Marcin odziedziczył po rodzicach, jednak półtora roku wcześniej „Andzia” wyrzuciła go do piwnicy. Tam też spędzał święta. Marcin był uzależniony od heroiny i regularnie okradał żonę z narkotyków, którymi handlowała dla „Mokotowa”. Sposób, w jaki się utrzymywała, dla nikogo nie był tajemnicą. Poza tym w życiu „Andzi” akurat pojawił się Piotr S. pseudonim „Świr”. Był to osobnik nieobliczalny, uchodzący za bezwzględnego, wzbudzający strach. Zapewne te cechy sprawiły, że jego domeną stało się egzekwowanie długów.
– Miała pod sobą kilkunastu dilerów, biegał dla niej także „Święty” – mówi jeden z ówczesnych mokotowskich policjantów.
– Jej terenem działania był Stary Mokotów. „Andzia” pięła się po szczeblach dilerskiej hierarchii „Mokotowa”, ale nie zaszła na tyle wysoko, by stawić czoła Arturowi N. pseudonim „Gruby”, któremu podlegał cały Górny Mokotów.
– „Gruby” był ponoć wściekły, że „Andzia” nie odpala mu doli za sprzedany towar. Zatem niewykluczone, że ją odpalił, a „Świr” zginął przy okazji – spekuluje były policjant. – Ale mogło być też tak, że celem był właśnie „Świr”, który na trzy dni przed śmiercią wyszedł z kryminału. Siedział za rozbój. Zanim tam trafił, też zajmował się handlem narkotykami. Gdy wyszedł na wolność, ponoć domagał się pieniędzy za okres odsiadki. Podpadł w ten sposób mokotowskim bossom i wydano na niego wyrok śmierci. Postawiono też hipotezę, według której miała to być zbrodnia w afekcie. „Andzia” była kiedyś w związku z Oskarem Z., pseudonim „Oskar”. Był on chorobliwie zazdrosny o Annę S. Jednak ona, gdy gangster został aresztowany, zapałała uczuciem do „Świra”. – „Oskar” bardzo zakochał się w tej „Andzi” i dawał jej dużo pieniędzy, ale potem poszedł siedzieć. Gdy wyszedł, ona była już z innym. Miał do niej o to żal. Był tak zły, że nie odpuścił – mówi mi Grzegorz K. „Ojciec” z gangu mokotowskiego.
– Gdy „Oskar” wyszedł z paki, „Świr” akurat siedział – mówi Arek związany w tym czasie z „Mokotowem”. – Po wyjściu „Oskar” zamierzał wrócić do „Andzi”, ale ona już go nie chciała.
Co znamienne, podczas przesłuchania „Oskar” zaprzeczył, by kiedykolwiek był partnerem „Andzi”. Czy zatem za śmiercią kobiety i jej partnera stoi odrzucony kochanek, czy jednak była to zemsta z powodów osobistych? Ta wersja wydaje się jednak najmniej prawdopodobna.
– Tu poszło o hajs, a nie uczucia – twierdzi Arek. – Mówiło się wówczas, że „Andzia” i „Świr” poczuli się na tyle mocni, że chcieli zmonopolizować handel prochami na Mokotowie. I tym samym wydali na siebie wyrok.
„Święty”, który pracował dla Anny S., był uzależniony od heroiny. Rozprowadzał narkotyki, by zarobić na swoją działkę. Jednak relacje tej dwójki nie ograniczały się wyłącznie do spraw zawodowych. „Święty” od wielu lat przyjaźnił się z „Andzią”. Jego córka, Karolina, chodziła do jednej klasy z Kariną. Rafał był chrzestnym Kariny, a „Andzia” chrzestną Karoliny. Karina często nocowała w mieszkaniu „Świętego”.
– Uważała go za wujka. Był bardzo dobrym chłopakiem. Nieraz wyciągał matkę tej dziewczynki z opresji – mówi Iza, znajoma Rafała Mikołajczyka.
Kobieta opowiada, że „Świr” nienawidził córki „Andzi”. – Miał podać jej dwa razy jakiś narkotyk i wtedy „Święty” zabrał małą na trochę do siebie. Nawet mimo nałogu chciał pomóc Ance. Mówił, że nie wie jak, ale skończy z nałogiem. A „Świr” chciał kilkakrotnie odstrzelić Ankę. Ona chciała od niego odejść, ale „Świr” groził, że wtedy zabije małą. I tak w kółko. Tak przynajmniej mówił mi Rafał. Raz przystawił małej broń do głowy i kazał Ance zlizywać z podłogi jego piwo, którego nieco się wylało. To dziecko było psychicznie uszkodzone. Zamknięte i małomówne. Zachowywała się jak dorosły człowiek, z tym że niewiele mówiła – dodaje Iza.
Jak zeznał jeden z krewnych zaginionej dziewczynki: „Karina jest bardzo inteligentna i sądzę, że ona bardzo dużo wie na temat życia Anny oraz jej znajomych”. 26 grudnia „Andzia”, „Świr” i Karina przebywali w mieszkaniu przy ulicy Dąbrowskiego. Dziewczynka bawiła się w swoim pokoju, a jej matka z kochankiem siedzieli przy stole, który jednak nie uginał się od świątecznych potraw. Stało na nim pudełko ptasiego mleczka, napoczęta coca-cola, fanta oraz dwie paczki papierosów. Gdy rozległo się pukanie, „Świr” podszedł do drzwi w korytarzu. Ledwie je uchylił, dostał trzy pociski w głowę. Zabójca oddał do niego jeszcze dwa strzały, gdy ten leżał już na podłodze. Wszystkie w głowę. Po chwili morderca wszedł do dużego pokoju, w którym była „Andzia”. Wycelował w jej głowę i trafił dwukrotnie.
Po czym sprawdził pozostałe pomieszczenia. Nigdzie nie było dziecka. Karina zapewne – słysząc strzały i krzyki – schowała się do szafy. Dopiero w sylwestra w mieszkaniu pojawiła się policja. O zbrodni zawiadomiła śledczych Małgorzata, siostra Anny. Zadzwoniła do niej koleżanka „Andzi” – Iwona, pseudonim „Brudna Stopa” – mówiąc, że w mieszkaniu przy Dąbrowskiego od kilku dni świecą się lampki na choince i ujada Kiara, amstaf Anny.
Policjanci nie mieli najmniejszych wątpliwości, że doszło do gangsterskiej egzekucji. Starszy sierżant Przemysław Stachura zapisał w notce służbowej: „Mężczyzna leżał w przedpokoju skulony, z głową w zaschniętej kałuży koloru czerwonego, natomiast kobieta leżała w pokoju po lewej stronie na łóżku, twarzą do podłogi”.
Niejasny pozostawał jednak motyw tej zbrodni. I do dziś nie jest on znany. Na miejscu nie natrafiono na żadne ślady, które można by przypisać do kogokolwiek, oprócz gospodarzy. Znaleziono jedynie kilka żółtych łusek po pociskach kalibru 9 mm wystrzelonych z pistoletu CZ. Badania balistyczne wykazały, że tej broni nigdy nie użyto do popełnienia przestępstwa na terenie Polski.
W domu nie było też Kariny. Zaczęły się poszukiwania. Nie natrafiono na żadne dowody, które świadczyłby o tym, że dziewczynka został zabita na miejscu. Nie było też śladów stosowania wobec niej przemocy. Wkrótce okazało się, że w dzień po wizycie kilera „Święty” zadzwonił do „Andzi”, ale jej telefon odebrała Karina. Dziewczynka spędziła zatem w mieszkaniu kilkanaście godzin ze zwłokami matki i jej partnera. Po krótkiej rozmowie z Kariną „Święty” powiedział swojej dziewczynie, że musi sprawdzić, co stało się u „Andzi”. Po jakimś czasie zadzwonił do partnerki.
– Nie mogę teraz rozmawiać, później ci wszystko wyjaśnię – powiedział wyraźnie przygnębiony.
Od tej pory Rafał Mikołajczyk już się nie odezwał. Natomiast, jak ustaliła policja, telefon „Andzi” łączył się jeszcze 27 grudnia z numerem Marcina S. „Mołka”, mokotowskiego gangstera. Było to po tym, jak „Święty” przyjechał do mieszkania przy Dąbrowskiego.
– „Święty” zadzwonił do „Mołka”, żeby mu pomógł ukryć dziecko – twierdzi inny mój rozmówca z gangu mokotowskiego. – Więc mu tak pomogli, że nie ma już ani jego, ani dzieciaka.
– Słyszałem, że „Świętego” torturowali przed śmiercią, żeby im powiedział, gdzie ukrył Karinę. Prawdopodobnie zdołał ją wywieźć do Krzyśka z Grodziska Mazowieckiego, o którym mówiło się, że jest biologicznym ojcem dziewczynki – uważa Janek „Majami” Fabiańczyk. – Krzyśkowi udało się gdzieś ukryć Karinkę. Ale „Święty” wygadał się mokotowskim, że potrzebuje pomocy, pieniędzy – i go dorwali. Jednak nie znaleźli małej i nie dorwali Krzyśka.
Odmiennego zdania jest jeden z byłych mokotowskich gangsterów. – Ponoć „Osama” pomagał im zakopać Karinkę. Był z tym spory problem, bo ziemia była zamarznięta. Zrobili to gdzieś w pobliżu Otwocka, zakopali ich ze „Świętym”. „Oskar” zamordował ich oboje, bo zakochał się w tej Ance. On był jebnięty, jak kogoś złapał, to mało nie udusił. Mówię mu: „Zostaw, bo go udusisz”. A on na to, że nikt mu nie mówił, że ma nie udusić. Zabijanie dzieci to kurewstwo. Gdy „Korek” [Andrzej K., boss gangu mokotowskiego – przyp. aut.] dowiedział się o tym, był mocno wkurwiony. Jednak było za późno, żeby to odkręcić. W każdym razie Rafał Mikołajczyk, pseudonim „Święty”, i jego chrześnica Karina Surmacz do dziś figurują w rejestrze osób zaginionych.
Warto wspomnieć, że Marcin S. pseudonim „Mołek” dostarczał „Andzi” narkotyki. Kilka lat później zasilił gang obcinaczy palców. W grudniu 2017 roku został prawomocnie skazany na 15 lat więzienia za próbę zabójstwa podczas napadu na konwojentów w Wólce Kosowskiej w 2013 roku. Bandyci zrabowali wtedy ponad 4 miliony złotych. Do konwojentów miał strzelać właśnie „Mołek”. „Mołek” przyznał śledczym, że telefonował do „Andzi”, bo chciał się skontaktować ze „Świrem”. Obaj mieli iść do pewnego adwokata. Jak twierdzi, nie mógł się jednak dodzwonić. Utrzymuje też, że nic nie wie na temat zabójstwa „Andzi” i „Świra”, a tym bardziej o losach Kariny i „Świętego”. Można jednak przypuszczać, że „Mołek” wie znacznie więcej, niż mówi. I raczej tą wiedza nie podzieli się ze śledczymi, którzy podejrzewają, że miał udział w zbrodni. Ponoć widziano go w tym czasie w pobliżu domu „Andzi”. Co zastanawiające, miał być w towarzystwie jej dawnego kochanka, „Oskara”. Jednak brakuje jakichkolwiek dowodów na udział w zbrodni tych dwóch członków gangu obcinaczy palców.
Przeczytaj kolejny fragment książki Urwane ślady. Publikację Janusza Szostaka można już kupić w popularnych księgarniach internetowych: