Książka Wszyscy kumple posła Krudy Krystiana Piwowarskiego to opowieść o kreaturach i kobietach. Gdy zejdziesz pod powierzchnię, pod bruk chodników i asfalt ulic, gdy zstąpisz na samo dno, tam, gdzie w mroku mieszka Bestia, ujrzysz zbiorowisko amoralnych kreatur siedzących po szyję w czymś gęstym o brzydkim kolorze, czymś, co powstało ze zmieszania płynnego kłamstwa z pianą obłudy i stężałym cynizmem.
Opowieść o kobietach jest inna. Dzieje się w świetle dnia, w pełnym blasku prawdy. Jest tragiczna, złożona z aktu desperacji, uwięzienia, milczącego marszu, zamachu bombowego i przemiany Loli. Kim jest Lola? Jest kobietą, która otworzyła oczy; kobietą dającą nam wszystkim nadzieję. Lola zabije Bestię. Brzmi to jak jedna z tych fantastycznych przepowiedni, ale zapewniam – spełni się.
„Wszyscy kumple posła" Krudy to wstrząsające studium władzy, a także opis tego, w jaki sposób uprawia się politykę w Polsce. To książka tym bardziej przerażająca, gdy uświadomimy sobie, że odbicie znajdują w niej autentyczne postaci i wydarzenia z życia politycznego w naszym kraju.
- recenzja książki Wszyscy kumple posła Krudy
Do lektury powieści Krystiana Piwowarskiego zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Wszyscy kumple posła Krudy. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
Miłosierdzie
Mówiono o nim powszechnie Niepokalanek. Był młodym i wysportowanym mężczyzną o ujmującym, pokornym, jakby nieco zawstydzonym uśmiechu. Grał na gitarze i śpiewał ciepłym tenorem. Znał wiele pieśni religijnych i popularnych piosenek. Inteligentny, skromny i wielce utalentowany. A przy tym łatwo się wzruszał. Nie wstydził się łez. Powiadał: dobry człowiek płacze, podczas gdy zły ma suche oczy, wyniosłe spojrzenie, gładkie czoło i wiele fałszywych słów, które wytrząsa z rękawa jak szuler lewe karty. Ponad wszystko Niepokalanek kochał dzieci i wszystko by im oddał. Nie miał dużo, więc oddawał głównie swoją miłość. Żywy święty. Wielu mogło poświadczyć, że ślad, jaki pozostawiał ksiądz Kazimierz, był mokrym śladem. Chodzi o łzy. Zbierał jedzenie po sklepach i przygotowywał paczki z kaszą, makaronem i mydłem dla dzieci z byłych pegeerów, dla tych najbiedniejszych z biednych ofiar neoliberalnej polityki gospodarczej spod znaku wyznawców amerykańskiego Żyda Friedmana. Sam te paczki zawoził własnym gruchotem. Mówił, że uśmiech na buzi brudnego wiejskiego dziecka jest dla niego najlepszą zapłatą. I od razu kazał matce szykować balię, to umyje dziecko.
Humanitarna działalność zawiodła Kazimierza do pałacu biskupa Łupiny. Przyszedł prosić o datek. Gorącokrwisty, owładnięty szlachetną ideą miłosierdzia, młody intelektualista i artysta, wpadł biskupowi w oko. Zaprosił Kazimierza do stołu. Akurat jadł obiad. Coś z mięs. Żuł i mruczał z wielkiego ukontentowania. Zapytał, czy Kazimierz myśli o karierze.
— To zależy, księże biskupie — odrzekł młodzieniec.
— Od czego?
— Od przychylności pewnej osoby.
— Której to?
— Księdza biskupa, ekscelencjo.
— Dyplomata z ciebie, Kazimierzu — oznajmił biskup. — Ileż talentów w jednym ciele!
Kazimierz spuścił duże, przepastne oczy. A rzęsy miał długie, dziewczęce. Oczy Kazimierza wydały się biskupowi jak jeziora pośród tataraku. Tak to ujął. Kazimierz podziękował.
— Przyglądam ci się — przemówił biskup — i widzę, że masz zapał, energię, jesteś bystry. Szkoda by cię było na probostwo w jakiejś dziurze. A nawet i w mieście.
— Nie staram się o probostwo. To by mnie krępowało.
— I słusznie. Zostawmy durniom użeranie się z głupimi ludźmi. Co byś powiedział na pracę u mnie? Asystent, kierowca, sekretarz, czy jak byśmy to nazwali. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. Powiem ci w sekrecie, choć to pewnie żaden sekret, że otaczają mnie ludzie niepewni. I wariaci.
— Propozycja księdza biskupa jest, doprawdy, jak głos z nieba. Nie spodziewałem się. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę, nie jestem godzien służyć księdzu biskupowi. Któż ja jestem, ja lubię dzieci. Bardzo je lubię.
— Wiem. Wszyscy lubimy dzieci, mój drogi.
— Dzieci to moje powołanie. Nie mogę z niego zrezygnować. Nie chcę. Bóg tak zrządził, że kocham dzieci.
— Jakoś temu zaradzimy. Mamy pod naszą kuratelą wiele sierocińców. Są tam ładne dziewczynki. Zostaniesz wizytatorem kościelnych placówek opiekuńczych. Na pewno znajdziesz coś dla siebie.
— O, mój Boże! — Kazimierz złożył dłonie. — Jakie dziewczynki?
Biskup odłożył widelec. Otarł usta serwetą. Łyknął czerwonego wina. Wstał od stołu.
— Nie unoś się, mój drogi — powiedział. — Wiem dobrze o twojej słabości. Może Bóg w istocie maczał w tym palce, a może nie. Może to defekt genetyczny, a na to nie ma rady. Zresztą także z woli Boga te rozmaite defekty. Nie możemy się sprzeciwiać. Medycyna grzebie w ludzkich genach. I po co? Widać, Bóg ma w tym jakiś zamiar, żeby ludzie rodzili się kalekami, żeby cierpieli. Co? Jak myślisz? Och, jak ślicznie spąsowiałeś! Bardzo ci do twarzy z tym uroczym zmieszaniem. No, no, nie płacz. Chodź, przytulę cię.
Kazimierz utonął w obfitych ramionach biskupa. Wstrzymał oddech.
Buuurrrp!
Biskupowi odbiło się gęsim tłuszczem. Woń trafiła w ucho Kazimierza.
— Przepraszam — rzekł biskup.
— Nie szkodzi, księże biskupie.
— A możeś ty głodny? Co?
— Nie. Jadłem.
— Co?
— Jajka.
— Chudyś.
— W sam raz.
— Chudyś. Trzeba cię będzie podkarmić.
– Przypuszczam, że prawda o wielu osobach realnie działających w polskiej polityce mogłaby przyćmić najbardziej nawet wydumaną literacką fikcję
- wywiad z Krystianem Piwowarskim
Negr
Józef spał snem przerywanym, niespokojnym, snem dziwacznym, nieprzyjemnym. Walczył w tym śnie i przegrywał. Nie zdarzyło się, żeby kiedykolwiek wygrał, choć niemal zawsze chodziło o życie. Zadzwonił telefon. Józef rozkleił wargi, poluzował zaciśnięte w gniewie szczęki.
— Co jest, szefie?
— Przyjeżdżaj. Natychmiast.
— Gdzie pan jest?
— W domu.
— Okej — powiedział Józef.
— Czarnuch — szeptał Toni. — Czarnuch. Za dużo tego.
To bolesne i tkliwe, z niedowierzaniem rzucone czarnuch brzmiało jak wstęp do dłuższej opowieści o rozczarowaniu. Józef wskoczył w spodnie, na grzbiet naciągnął polo. Jeździł brudnym terenowym roverem w kolorze błota. Przecisnął się przez miasto zastygłe w brudnym śnie o brudnej walce, która się nie kończy. Niedaleko mu do przebudzenia się, ale brudne będzie nadal i na zawsze.
Toni chlał przy barku. Jedną ręką uczepił się niklowanej poręczy, drugą przeznaczył na pracę z butelką. Miał spocone oczy. A może to były łzy. Mało prawdopodobne, uważał Józef.
— Idź do juniora — powiedział Toni.
— Co się stało?
— Idź. Zobaczysz.
Józef poszedł na górę.
Chłopak był nagi, leżał na tapczanie, z podciągniętymi nogami. Miał naprężone przyrodzenie. Na skraju tapczanu siedziała Lola i paliła. Podawała juniorowi skręta ze słowami: teraz synuś, a kiedy sama ciągnęła, mówiła: a teraz mamusia.
Józef zapytał, co tym razem mały zmalował.
— Zabił kogoś — odparła Lola. — Podobno.
— Kogo?
— Nie wiem. Nie powiedział.
Książkę Wszyscy kumple posła Krudy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: