Żuliście kiedyś gumę Turbo? Katowaliście joysticki, grając na komputerze w River Raid? Kolekcjonowaliście plakaty z Bravo i Popcornu, a może polowaliście na kolejne części komiksowych serii, takich jak Kapitan Żbik czy Tytus, Romek i A'Tomek?
Jeśli przynajmniej na część z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to znak, że ta książka trafiła w odpowiednie ręce!
Na światopogląd ludzi urodzonych jeszcze za żelazną kurtyną znacząco wpłynęły lata osiemdziesiąte oraz pierwsza dekada po upadku systemu komunistycznego. Autorzy książki Żyło się, Wojciech Obremski i Daniel Koziarski, barwnie opisują, jak wyglądała rzeczywistość w tamtych czasach. Przy pomocy haseł przywołują wspomnienia: komiksów, filmów, seriali czy przedmiotów codziennego użytku.
Żyło się zabierze was w podróż do ery sklepowych kolejek, pamiętnych przełomów i rodzącego się w bólach kapitalizmu – tym razem jednak nie za sprawą historycznych faktów, ale przede wszystkim popkulturowych fenomenów i towarzyszących im osobistych wspomnień. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Żyło się. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
KOLEJKI I KARTKI (I PAPIER TOALETOWY)
Był rok 1980.
„Za czym kolejka ta stoi?
Po szarość, po szarość, po szarość Na co w kolejce tej czekasz?
Na starość, na starość, na starość Co kupisz, gdy dojdziesz?
Zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie Co przyniesiesz do domu?
Kamienne zwątpienie, zwątpienie (…)”.
Tekst Ernesta Bryla Krystyna Prońko zaśpiewała do muzyki Wojciecha Trzcińskiego (utwór „Psalm stojących w kolejce" wykonywany był w ramach musicalu „Kolęda nocka").
Co prawda kolejki nie zniknęły wraz z końcem PRL-u, do dzisiaj wzbudzają irytację i wystawiają naszą cierpliwość na najwyższą próbę, ale zmienił się jednak w istotny sposób ich kontekst polityczny, społeczny, socjologiczny i tak dalej. Dziś kolejki ustawiają się za wyczekiwanym najnowszym modelem jakiegoś gadżetu, a nie za papierem toaletowym. Za nowym rzutem ciuchów w ciucholandzie, a nie za kawą złej jakości wydawaną z blaszaka. Covidowa rzeczywistość przypomniała o czymś takim jak braki w zaopatrzeniu, o kupowaniu „na zapas”, ale ogólnie żyjemy raczej w czasach przesytu niż niedoboru. Kolejkowe frustracje wynikają co najwyżej z histerii, fanaberii bądź zbyt małej liczby kasjerów w hipermarkecie czy supermarkecie, a nie z konieczności wynikającej z warunków funkcjonowania w czasach braków i reglamentacji. W czasach, kiedy socjalistyczny raj zamienił się w obóz przetrwania.
Kartki na żywność pojawiły się już na początku PRL-u, po drugiej wojnie światowej. Zniesione na początku 1949 roku, powróciły jednak kilka miesięcy później. Przez kolejne lata pula towarów reglamentowanych się powiększała – były wśród nich zarówno podstawowe produkty spożywcze, jak i używki czy środki czyszczące. Kartki wpisały się w rzeczywistość kolejnych dekad PRL-u. Niektórzy wyróżniają trzy okresy kartkowe – powojenny jako pierwszy, ten z początku lat pięćdziesiątych jako drugi i ten zapoczątkowany wprowadzeniem kartek na cukier w 1976 roku i rozwinięty w 1981, jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego i już po nim – jako trzeci. Partyjny „kalkulator” wyliczył, ile czego potrzebuje statystyczny Kowalski (nic dziwnego – przecież wszyscy byli równi!). A że ludzie jednak mieli różne potrzeby, to kartki stały się przedmiotem handlu albo je odkupowano, albo wymieniano się nimi. Mimo że ostatni premier PRL-u Mieczysław Rakowski urynkowił jego gospodarkę (ustawa Wilczka dotycząca działalności gospodarczej z 1988 roku) i skończył z reglamentacją, system kartkowy przetrwał jeszcze do 1989 roku w postaci kartek na mięso funkcjonujących do lipca tego roku (choć już od kilku lat można było legalnie nabyć mięso z tak zwanego uboju gospodarczego).
Synonimem tamtych czasów było polowanie na papier toaletowy (marnej zresztą jakości, ale wtedy nikt nie wybrzydzał). Ogólnie problem z papierem toaletowym był częścią większego problemu z dostępnością papieru, który dotykał również inne sfery życia. Oczywiście nie był winny system czy władza, ale rzekomo spekulanci, którzy skupowali papier, by odsprzedać go z zyskiem, lub obywatele, którzy wykazywali się z jednej strony marnotrawstwem, z drugiej zaś niewystarczającym zaangażowaniem w zbieranie i oddawanie makulatury. W każdym razie obywatel PRL-u – zdobywca obwieszony rolkami papieru toaletowego – dumnie maszerował przez ulicę, okazując swoje szczęście czy zaradność i skupiając na sobie zazdrosne spojrzenia innych. A jeśli korzystało się z publicznej toalety, trzeba było liczyć się z wydzielaniem papieru toaletowego – niektórzy wspominają groteskowe pytanie „babć” klozetowych: „Czy na cienko, czy na grubo?”. Przypuszczano, że za jakiś czas nikt z przedstawicieli młodszych pokoleń nie uwierzy w opowieści o braku papieru toaletowego, dlatego na wszelki wypadek w muzeach czy na rozmaitych ekspozycjach poświęconych dawnemu systemowi prezentowano manekiny obwieszone wieńcami z rolek papieru toaletowego. To przypuszczenie skonfrontowane zostało z czasami pandemii COVID, kiedy ludzie w warunkach ograniczeń rzucili się na pewne produkty, w tym papier toaletowy, w taki sposób, że znowu, jak za dawnych lat, zaczęło ich brakować.
Kolejkowa rzeczywistość stanowiąca jeden z najbardziej charakterystycznych obrazków czy przejawów życia w PRL-u była przedmiotem drwin już w czasach poprzedniego systemu. Na przykład w filmach niezrównanego Stanisława Barei jest taki opis jednej z kolejek (przed pawilonem meblowym): „Członkowie tej kolejki są przygotowani na spędzenie nocy pod drzwiami. Mają termosy, składane krzesełka, śpiwory…”. Dzisiaj takie kolejki kojarzą się z fankami bądź fanami artystów koczującymi przed stadionami czy budynkami na kilka dni przed koncertem, żeby zdobyć miejsce bliżej sceny, a tym samym bliżej ukochanego idola.
Kolejki, chociaż frustrowały, uczyły naszych dziadków, rodziców i wreszcie nas – cierpliwości, ale i sprytu. Czasem pełniono dyżury, czasem dogadywano się z zajmującymi lepsze miejsce w kolejce, a nawet kogoś „wynajmowano”. Jeśli ktoś odpuszczał albo nie wykazywał się odpowiednią obrotnością, musiał później liczyć się z koniecznością kupowania deficytowych produktów z drugiej ręki za cenę znacząco wyższą. W ten sposób władza, walcząc ze spekulantami, sama ich tworzyła. Stanie w kolejce wiązało się ogólnie z marnowaniem czasu, który w normalnych warunkach można by przeznaczyć na coś innego, ale miało też swój wymiar społeczno-towarzyski. To tutaj zawiązywały się komitety kolejkowe, które prowadziły listy kolejkowiczów, sprawdzały obecność i ogólnie czuwały nad przestrzeganiem porządku. To tutaj spotykały się sąsiadki, przyjaciółki, a nawet zawiązywały się znajomości.
To tutaj ludzie połączeni w niedoli pustych półek i wiecznej walki o dobra mogli wspólnie pomstować na system czy też mniej ostentacyjnie – żartować z niego w poczuciu bezsilności i konieczności adaptacji. W kolejce obowiązywały uczciwość i solidarność, ale kombinatorów nie brakowało, co zresztą wykorzystał wspomniany Bareja w serialu „Alternatywy 4", w którym pokazano, jak można różnymi sposobami uniknąć kolejek („na wózek”, „na listonosza” czy „na robota”). Zwykle jednak cwaniaczków besztano słynnym wówczas okrzykiem: „Pan tu nie stał!”.
Biuro Edukacji Publicznej IPN opracowało grę „Kolejka", która w 2012 roku otrzymała branżowy tytuł Gry Roku. W jej opisie czytamy: „Czy masz odwagę zmierzyć się z rzeczywistością lat osiemdziesiątych? Kolejka jest grą planszową opowiadającą o realiach życia codziennego w latach schyłkowego komunizmu w Polsce. Zadanie graczy wydaje się proste – muszą wysłać swoją rodzinę do sklepów na planszy i kupić wszystkie towary z listy zakupów. Problem polega jednak na tym, że półki w pięciu osiedlowych sklepach są puste. W tej realistycznej grze planszowej trzeba nieźle kombinować, żeby zdobyć upragniony towar. Stań razem z rodziną w ogonku przed sklepem i przeżyj prawdziwe kolejkowe emocje!”. Dobrze przyjęto również odwołującą się do podobnego konceptu grę „Pan tu nie stał!" zaprojektowaną przez Reinera Knizię, a zilustrowaną przez znanego komiksowego rysownika Marka Szyszkę.
—
(DK) Żyłem w ostatniej dekadzie PRL-u, ale wystarczająco długo, żeby poznać smak tamtej rzeczywistości – również w wymiarze kolejkowania. Bo skoro „wszystkie ręce na pokład”, to i mnie nie ominął zaszczyt czy przyjemność stania w kolejce. Mimo młodego wieku nie podchodziłem do sprawy bezrefleksyjnie, bo akurat miałem okazję, dzięki pracy ojca na statku, poznać Zachód i zobaczyć, że tam nie ma problemu pustych półek czy niedoboru. Więc dlaczego u nas wszystkiego brakowało? Tak czy inaczej – kazali czy prosili, żebym stał, to stałem, między innymi za kawą. Ale miałem swoje oczekiwania – zwykle komiks czy książka z pobliskiej księgarni lub antykwariatu załatwiały sprawę, bo mogłem sobie poczytać, żeby się nie wynudzić. Pamiętam, że kolejki te były dość zdyscyplinowane – może miałem szczęście, że ominęły mnie dantejskie sceny, które ktoś porównał żartobliwie do chaosu bitewnego z okresów rycerstwa. Było to jakieś ćwiczenie cierpliwości, któremu towarzyszyła satysfakcja, kiedy wreszcie udało się osiągnąć zamierzony skutek. Ale w trakcie stania miało się jednak stres i obawę, że nagle pani z okienka oznajmi: „Skończyło się” (a potem zamknie, żeby uniknąć gniewu tłumu i zbędnych pytań) i całe to wyczekiwanie pójdzie na marne.
—
(WO) Jako rówieśnik Daniela również pamiętam kolejki. Kolejki w sklepie, kolejki przed sklepem, kolejki po mięso czy masło roślinne. Kolejki po wszystko. A jeśli kolejek nie było, to przeważnie oznaczało, że w na półkach nie ma towaru. Tak jak na przykład w księgarniach, chcąc zakupić któryś z tomów przygód Tomka Alfreda Szklarskiego, słyszało się, że nie można, chyba że na „subskrypcję” (rodzaj abonamentu, który opłacało się w księgarniach, deklarując jednocześnie, że zakupi się wszystkie tomy z danej serii – tak było między innymi z „Encyklopedią PWN", o którą ludzie prawie się zabijali).
Ale wracając do kolejek: z racji wieku na szczęście nie miałem zbyt wielu okazji do wątpliwej przyjemności bycia częścią większych ogonków, co nie znaczy, że było tak zawsze. O ile mama wysyłała mnie co sobotę do pobliskiego spożywczaka po podstawowe produkty typu chleb czy mleko, to już z mięsem radziła sobie sama. Nie dlatego, że kolejki do rzeźnika były znacznie dłuższe, ale dlatego, że mama panicznie się bała (nie bez racji), iż zgubię bezcenne kartki.
No i te sąsiadki! Kiedy na mojej ulicy gruchnęła wieść, że do pobliskiego sklepu rzucili kawę bez kartek, moi rodzice zachowali stoicki spokój, gdyż nie byli kawoszami. Nie można było tego jednak powiedzieć o sąsiadce, pani Irce, która spytała moją mamę, czy może mnie „wypożyczyć” na godzinkę (lub dwie, a może być, że więcej). Jako kilkulatek byłem przerażony, ale mama wytłumaczyła, że w sklepie nie muszę nic mówić, bo wszyscy i tak stoją po to samo. I rzeczywiście: kiedy nadeszła moja kolej, położyłem na ladzie „pieniążki”, a „pani” z miną bezdusznego robota – dwie paczki kawy, o nic nie pytając. Kiedy dumny zaniosłem pani Irce zdobycz, ta odwdzięczyła się paroma „nowotkami” (czyli dwudziestozłotowymi monetami z wizerunkiem Marcelego Nowotki). Moja radość była tym większa, że tego dnia przytuliłem dużo więcej PRL-owskiej mamony. Bo inna sąsiadka (imienia nie pamiętam), widząc, że pani Irka ma, a ona nie, z zaciętością na twarzy ruszyła do mojej mamy z prośbą, czy Wojtuś nie mógłby stanąć w kolejce jeszcze raz. I Wojtuś stanął. I Wojtuś zarobił.
Kończąc, nie mogę nie wspomnieć o historii, o której było głośno, nie tylko na mojej ulicy. Otóż stał tam typowy kiosk Ruchu, w którym mój tata, namiętny miłośnik popularnych, zaopatrywał się w papierosy, które w owym czasie również były na kartki. Pewnego dnia (prawdopodobnie z okazji jakiegoś święta) rząd postanowił zrobić rodakom prezent w postaci papierosów bez kartek. Przerażona kioskarka z trudem hamowała nacierający tłum palaczy. Niestety, wkrótce była zmuszona polec. A w zasadzie nie ona, tylko… jej kiosk, który pod naporem tłuszczy wywrócił się i widowiskowo potoczył po ulicy, z biedną kioskarką w środku (ponoć przeżyła). O tempora, o mores!
Książkę Żyło się kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,