Gdy wojna przetacza się nad głowami Zabierzyńskich, wydaje się, że limit nieszczęść został już wyczerpany. Tymczasem niespodziewanie okazuje się, że uciekając, można wpaść w jeszcze większe kłopoty, i że zamiast rodzinie trzeba zaufać obcym.
Jaką cenę zapłaci Marysia za ukrywanie Żydówki? Czy przetrwa Powstanie Warszawskie i odnajdzie drogę do domu? Czy Wiktoria, ocalona z pogromu wołyńskiego, zatopi się w nowej miłości do synka? Czy ciężarna Zosia ucieczką uratuje życie sobie i ukochanemu Luce, który jako esesman stacjonuje w dworze w Koszutach?
Jak po wojennej traumie ułożyć sobie życie na nowo? Jak sobie zaufać i nie zatracić tego co najważniejsze – rodzinnej bliskości? O tym właśnie pisze Nina Majewska-Brown w powieści Rodzinne sekrety. 1943-1945 – trzecim tomie cyklu Zakładnicy wolności.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Świat Książki. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Zakładnicy wolności. Rodzinne sekrety. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zofia
9 września 1943 roku, pochmurna sobota
Zakochałam się. Nie mam wątpliwości, że trzepotliwe, ulotne uczucie przeszywające ciało dreszczem jest tym, o czym czyta się z wypiekami w powieściach zakazanych dla panien z dobrego domu. O czym szepczą sobie przyjaciółki i wreszcie o czym śni się i marzy.
Ale dopiero gdy sama tego doświadczam, gdy motyle w moim brzuchu szaleją i odbijają się od ścian żołądka, nieśmiało pojmuję, o czym mówiły. To tak cudowny stan, że nie chciałabym uronić z niego ani chwilki.
Każdy dzień jest napięty jak struna.
Żyję w ciągłym oczekiwaniu, nadziei, niepewności, zastanawiając się, czy on czuje to samo. Czy nie zmienił zdania? Wreszcie, czy mi się to wszystko aby tylko nie przywidziało? Dręczona wątpliwościami, czy mój ukochany się pojawi, czy odwiedzi mnie choć na krótko, nieustannie spoglądam w kierunku bramy. Potem pojawia się lęk. Czy jest bezpieczny i nic mu nie zagraża? Czy nie dostał nowego rozkazu i nie wyjechał? Czy nie został ranny?
Tak bardzo go kocham.
Jego ciepłe, czułe, nieco chropowate dłonie. Otulający go zapach papierosów i skropionego wodą kolońską munduru. Ciemnoniebieskie oczy w oprawie jasnych rzęs, które spoglądają na mnie z czułością, zaciekawieniem, podziwem. A gdy zapewnia, że jestem spełnieniem jego marzeń, czuję się najszczęśliwsza na świecie.
Ze zdumieniem odkrywam, że przy naszej rodzącej się miłości cały świat pięknieje, trawa jest jakby bardziej zielona, kwiaty wonniejsze i bardziej kolorowe, że jest jakoś milej, łatwiej uśmiechać się do ludzi. Nawet irytująca Wanda jawi się mniej złośliwa niż zazwyczaj. Może Amor założył mi właśnie na nos różowe okulary i nie powinnam poddawać się aż takiej ekscytacji, ale cieszę się i napawam każdą chwilą.
Nie wszystko jednak układa się po mojej myśli i nie wszyscy są zadowoleni z mojego miłosnego odurzenia, w którym snuję się po obejściu.
Dziś rano zaraz po śniadaniu odbyłam z mamą kolejną nieprzyjemną rozmowę.
Jest pełna niepokoju i jak nigdy odwołuje się do swojego doświadczenia i złych przeczuć. Chce mnie ochronić. Tylko nie wiem przed czym albo przed kim.
Nie mam siły jej tłumaczyć, że nasza miłość jest prawdziwa, trwała, że nie ma takiej siły, która by nas rozdzieliła. Mama upiera się przy swoim, powtarzając co rusz to samo:
– Bądź ostrożna.
– Mamo, jestem – burczę nadąsana.
– Tak ci się tylko wydaje. Ludzka ciekawość może cię zgubić. – Zagniata ciasto na chleb, pozornie skupiona na stolnicy, ale wiem doskonale, że po prostu nie chce spojrzeć mi w oczy.
Zupełnie nie pojmuję, dlaczego ma do mnie tak niewielkie zaufanie.
- Jestem bardzo ciekawa, czy gdyby dziadkowie nie akceptowali ojca, tak łatwo by odpuściła. Poza tym w żadnym małżeństwie nie ma gwarancji, że będzie szczęśliwe do grobowej deski. Więc po co zadręczać się na zapas?
– Mamuś, wiem, uważamy.
– Rozumiem, że pod pretekstem odwiedzania naszej Erny, która jest siostrą jego znajomego, daje sobie prawo bywania w majątku. Robi to zbyt często, a tym samym, nie daj Boże, kogoś może to zainteresować.
– Wiemy, co robimy – mówię stanowczo.
– A ja jestem przekonana, że popełniasz wielki błąd. Zauroczenie to jeszcze nie zakochanie, a zakochanie to nie miłość. Zobaczysz: zabawi się tobą, znudzi i porzuci przy pierwszej okazji.
– On taki nie jest! – wołam oburzona, sięgając do kosza po jabłko.
– Skąd ta pewność?
– Mamo, czy ty musisz widzieć wszystko w czarnych barwach i zakładać najgorsze?
– Przynajmniej życie mnie nie rozczarowuje, a im mniej od niego oczekuję, tym bardziej zaskakuje mnie dobrymi rzeczami.
– Choć raz uwierz i mi zaufaj. Czuję całą sobą, że to mężczyzna mojego życia.
– Ciekawe, czy on czuje to samo.
– Tak.
– Drogie dziecko, jesteś naiwna.
Nienawidzę, jak mówi do mnie „drogie dziecko”, i odruchowo najeżam się.
– Może tak, a może nie. Jeszcze się przekonasz, że to ja mam rację.
– A nie przeszkadza ci to, że jest Niemcem?
– Nikt nie wybiera, gdzie się urodzi. I nie, nie przeszkadza mi, że jest Niemcem.
– I właśnie tego obawiam się najbardziej.
– A czy to jego wina, że wybuchła wojna? Że powołali go do wojska? Chyba wiesz, że nie miał wyjścia? Ale nikogo nie zabił i gdyby mógł, wróciłby do siebie! My też nie zakładaliśmy, że zamieszkamy kątem we własnym domu! Zrozum wreszcie, mamo, że to nie był jego wybór.
– Tak się mówi, ale Niemcy jakoś ulegli czarowi Hitlera i szybko uwierzyli, że są lepsi od innych.
– Nie wszyscy!
Złoszczę się coraz bardziej i uświadamiam sobie, że niestety nie przekonam jej do swoich racji. Że ona nie zrozumie, ba, nawet nie podejmie próby zrozumienia sytuacji, w której się znalazłam. Że miłość nie dość, że nie wybiera, to w dodatku może mieć różne smaki i odcienie.
A jeśli sądzi, że nie wolałabym, aby Luca był Polakiem, to się myli. Tak nie jest, trzeba to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć.
Jak zwykle w sobotę po południu pieczemy keks według przepisu Erny, który ponoć odziedziczyła po matce. Pełen cynamonu i bakalii.
Jestem wdzięczna, że Erna pozwala upiec blaszkę słodkiego przysmaku również dla nas.
W sumie jak na Niemkę nie jest najgorsza, choć oczywiście miewa też muchy w nosie. Wtedy staje się opryskliwa i traktuje nas z góry, ale na szczęście zdarza jej się to bardzo rzadko. Poza tym jest złowrogo pedantyczna.
Mogłaby całymi dniami pucować dom i podwórze. Układa wszystko starannie w kosteczkę albo pod rząd w szufladach i na półkach, co rusz sprawdzając, czy ktoś jej ładu nie zburzył. I to jedna z niewielu rzeczy, która tak wyprowadza ją z równowagi, że jest w stanie ścierką zdzielić intruza. Lepiej wtedy schodzić jej z drogi. Jej zamiłowanie do porządku przekłada się na to, że wiecznie chodzi za mną i sprawdza, czy doczyściłam wszystkie zakamarki i dopełniłam swoich obowiązków z pełnym zaangażowaniem i starannością, co doprowadza mnie do szału, bo nienawidzę być kontrolowana.
Z drugiej strony nie pojmuję, jak to możliwe, że tak dbając o dom, zupełnie nie dba o siebie. Z tego, co zaobserwowałam, rodzina, mimo że ma do dyspozycji wygodną łazienkę, kąpie się tylko raz w tygodniu, a obłok specyficznego smrodku z wiodącą nutą potu unosi się nad nimi. Swoje sporadycznie myte i tym samym tłuste włosy Erna co rano upina w sztywny precel na karku, a pranie robi od wielkiego dzwonu, wychodząc z założenia, że jeśli człowiek uważa, to nie brudzi się zbytnio. A prane zbyt często rzeczy niszczą się za szybko, więc wrodzona oszczędność i gospodarność nie pozwalają jej niepotrzebnie trzeć odzieży na tarze w balii pełnej mydlin.
– On taki nie jest! – powtarzam z uporem.
– Oni wszyscy są tacy sami! Dziecko, co ty w ogóle o nim wiesz?
– Powiedział…
– Powiedział! – prycha lekceważąco – Wiesz tylko tyle, ile ci powiedział! A mógł naopowiadać niestworzonych rzeczy. Jaką masz gwarancję, że gdzieś tam, w tej całej Rzeszy, nie czekają na niego żona z dzieckiem na ręku? No, jaką?
– Luca nie jest taki. – Jej słowa budzą niepokój, ale idę w zaparte, odnotowując z tyłu głowy, że na wszelki wypadek powinnam go o to zapytać.
– Dziewczyno, obyś się nie sparzyła, nie rozczarowała!
– Mamo, przecież on nawet o was się troszczy. – Zmieniam tok rozmowy. – Nie pamiętasz, jak ostatnio przyniósł woreczek prawdziwej kawy, a wcześniej kiełbaski? Zresztą powiedział, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, to mamy mu dać znać. To cię nie przekonuje? Sama powiedz!
– Nie ma znaczenia, kto z darami przychodzi…
– Błagam cię, jak zwykle trywializujesz!
Schylam się po kilka kandyzowanych skórek pomarańczy, które nie wiedzieć kiedy wylądowały na kuchennej wypucowanej do granic możliwości podłodze, i przy okazji ukradkiem wkładam jedną do ust.
– Bo w przeciwieństwie do ciebie znam życie!
– Mamo, to pozwól i mnie je poznać! – Wywlekam najcięższe działa.
– Zrobi wszystko, żeby cię zbałamucić!
– Jak możesz tak mówić? Nie jestem pierwsza lepsza i potrafię o siebie zadbać! Nie musisz się martwić.
– Oby, moje dziecko, oby. Ufam ci, ale z mężczyznami różnie bywa. Proszę, bądź ostrożna. Im tylko jedno w głowie. To mówiąc, cienką warstwą masła smaruje dokładnie blachę i oprósza ją mąką, by za chwilę przełożyć do niej ciasto.
– Dobrze. – Przewracam oczami, marząc, aby wreszcie skończyła tę pogadankę.
– Z ojcem jesteśmy zdania, że przez wzgląd na bezpieczeństwo swoje i rodziny rzecz jasna powinnaś jak najszybciej zakończyć tę znajomość. – Zamaszyście dorzuca do ciasta rodzynki. – Masz pojęcie, że jeśli was przyłapią, grozi mu stryczek, a tobie śmierć pewnie przez publiczne rozstrzelanie? Nie przeżyłabym czegoś takiego! Wystarczy, że Wiktoria przeszła przez niewyobrażalne piekło, nie mogę cię stracić!
– Widzisz, mamo, tak na marginesie: z tatkiem pozwoliliście Wiki związać się z dopiero co poznanym mężczyzną, wyjechać na drugi koniec Polski, zaufaliście jej i nie stawaliście na drodze ich miłości. A mnie robisz uwagi.
– To była zupełnie inna sytuacja! I Janek nie był Niemcem!
– Miłość nie wybiera!
– Może i nie wybiera, ale niekiedy też najwyraźniej zaślepia. – Spogląda na mnie z politowaniem. – Poza tym Konstanty zna ojca Janka. Hubert jest jego przyjacielem i Kostek wie, że to porządna rodzina. Janowi i Wiktorii za ich związek nie groziła śmierć! Choć nie ukrywam, że wszystko wydarzyło się zbyt szybko, pewnie w innych okolicznościach zażądalibyśmy dłuższego okresu narzeczeństwa i wyprawili wesele z prawdziwego zdarzenia…
– Mamo, czy ty się słyszysz? Miało być tak dobrze, bezpiecznie, i się skończyło? Wielkim dramatem.
– Tego nikt nie mógł przewidzieć!
– Oczywiście. Tak samo nie jesteś w stanie przewidzieć, co mnie spotka – wołam tryumfująco. – Może będę miała więcej szczęścia? Kto wie?
– O czym wy w ogóle rozmawiacie? Słucham od jakiegoś czasu i niczego nie rozumiem! O miłości? – Wanda jak zwykle pojawia się znikąd.
Smarkula najwyraźniej musiała podsłuchiwać pod drzwiami, bo teraz patrzy na nas wyzywająco, domagając się wtajemniczenia w temat dyskusji.
– O niczym! Nie twoja sprawa! – warczę wściekła, bo jak zwykle nie dokończę pogawędki z mamą i nie przekonam jej do swoich racji.
– Zosiu, bądź milsza dla siostry! – Mama spogląda na mnie z przyganą, otrzepując ręce z mąki.
– Nie zamierzam!
– Zofia, przywołuję cię do porządku.
– Zakochałaś się? – dopytuje bezczelnie Wanda.
W ostatnich tygodniach, wykorzystując słabość mamy i to, że zamartwia się o Wiktorię, zrobiła się jeszcze bardziej dociekliwa i wredna. Przyłapałam ją też, jak o czymś szeptała z Erną. Mam nieodparte przeczucie graniczące z pewnością, że gdyby tylko mogła, podzieliłaby się z Niemką naszymi największymi tajemnicami, chcąc zaskarbić sobie jej sympatię.
Tylko dlaczego? Co w Ernie tak pociąga siostrę? Ta obca kobieta, ku zaskoczeniu wszystkich, stała się jej mentorką i powierniczką. Czym jej tak imponuje? Przecież to się kupy nie trzyma!
– Nie twój interes, a jeśli już jesteś tak bardzo ciekawa, to powiedz mi, w kim niby mogłabym się zakochać? No w kim?
– W Hansie Müllerze? Musisz przyznać, że mąż Erny jest…
– Zupełnie ci odbiło? – Nie pojmuję, jak taki absurd mógł wpaść jej do głowy.
– Bo ja wiem? – Wanda wygląda, jakby pospiesznie analizowała wszelkie za i przeciw takiemu romansowi.
Uświadamiam sobie, że gdyby tylko wiedziała o wybranku mojego serca, byłaby pierwsza do ogłoszenia nowiny całemu światu.
– Mówiłyśmy o tym, jak bardzo nasza Wiktoria przeżywa stratę – mama przychodzi mi z odsieczą – i jak nam przykro, że jej małżeństwo z Janem zakończyło się taką tragedią. Właśnie zastanawia…
– Na pewno? – Wanda wbija wzrok w matkę, a ta pod ciężarem jej spojrzenia mimowolnie odwraca się ku stolnicy i z zaciekłością , jakiej dotychczas u niej nie widziałam, wyżywa się na Bogu ducha winnym cieście.
– Dziecko, przestań marudzić! Nie masz czegoś pożytecznego do zrobienia? Jeśli nie, możesz nam pomóc i masłem wysmarować małą blaszkę.
– E, nie, to ja już sobie pójdę. Potem ma się takie tłuste ręce i nie daje się ich domyć. – Ostentacyjnie odwraca się na pięcie.
– Dobrze, idź, ale zastanów się, jak możemy sprawić, żeby Wiki choć trochę zapomniała o bolesnych przeżyciach. Właśnie zastanawiałyśmy się z Zosią , co możemy dla niej zrobić, aby otrząsnęła się z ponurych myśli.
– Ja tam nie wiem. – Wanda wzrusza lekceważąco ramionami, zupełnie jakby jej nie zależało na dobrostanie najstarszej siostry. – Ja się na takich rzeczach nie znam. Zresztą umówiłam się z Erną , że posegregujemy ręczniki. I bezceremonialnie wymaszerowuje z kuchni, przy okazji podprowadzając kilka orzechów.
– Wanda, oddawaj! – wołam za nią wściekła!
Zamiast odpowiedzieć, Wanda odwraca się tak, żeby matka nie mogła niczego dostrzec, i pokazawszy mi długi, czerwony język, znika w sieni, a potem głośno trzaskając drzwiami, wychodzi na dwór.
Nucąc i podskakując na jednej nodze, przecina podwórko i znika w kurniku, do którego przed chwilą weszła Niemka.
Jej zachowanie, a w zasadzie jej zmienny charakter mnie zatrważają. Wielokrotnie zastanawiałyśmy się z Marią, moją ukochaną bliźniaczką , czy ona jest wredna i złośliwa, czy może po prostu głupia i pozbawiona hamulców.
Tak czy inaczej, stanowi największe zagrożenie dla mnie i Lucasa i musimy się jej wystrzegać jak ognia.
Książkę Rodzinne sekrety kupicie w popularnych księgarniach internetowych: