Przytulne schronisko, turystyczne klimaty... nic z tych rzeczy. W Beskidach też może powiać grozą. Sięgnij po Schronisko dla ludzi – najnowszy thriller psychologiczny Wojciecha Szlęzaka!
Schronisko górskie w Beskidzie Żywieckim. W ciągu pięciu zimowych dni spotka się tutaj sześć przypadkowych osób, z których każda ma swoje problemy i swoje sekrety. Pod dachem górskiej chaty schronienie znajdują rozrywkowa dziewczyna podróżująca stopem, zadłużony hazardzista, pyszałkowaty dyrektor, zdominowana przez męża despotę kobieta i były nauczyciel historii, alkoholik. A wśród nich Tomek, szukający własnego miejsca w życiu tymczasowy gospodarz schroniska. Pozornie nic ich nie łączy... ale pozory często mylą. Między bohaterami narasta konflikt i wymyka się spod kontroli...
Wojciech Szlęzak elementy kryminalne traktuje pretekstowo, by opowiedzieć o ważnych problemach sprawach społecznych. Jego powieść ma jednak ciekawą, a jednocześnie złożoną konstrukcję fabularną. Mnogość wątków nie stanowi dla autora problemu, Szlęzak sprawnie je splata, by ostatecznie doprowadzić do rozwiązania akcji.
- recenzja książki Schronisko dla ludzi
Do lektury powieści Wojciecha Szlęzaka zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:
Droga wiodła doliną i nawet nie kluczyła. Rafał dotąd wyobrażał sobie, że na koniec świata muszą prowadzić niezliczone serpentyny. Wioska nie była typową ulicówką jak te, przez które przejeżdżał wcześniej, jeszcze na płaskim terenie. Tutaj próżno doszukiwać się symetrii czy reguły. Domy stały porozrzucane po kotlinie, a niektóre wznosiły się na stokach szczytów zamykających horyzont po obu stronach drogi. Rafał zaparkował na placu między szkołą, remizą strażacką a sklepem i wyjął mapę. Znalazł się w jednej z tych miejscowości, będących w każdym zakątku: w górach, nad morzem lub na pojezierzu, i z których można tylko wracać. Żółta linia szosy urywała się tuż za wioską. Długie przerywane kreski na mapie, odwzorowujące linię granicy ze Słowacją, przebiegały trzy centymetry poniżej nazwy miejscowości. Rafała bardziej interesowały jednak te cieńsze i krótsze, na legendzie określone jako „inna droga, ścieżka, przecinka”.
Nie bał się zostawić auta, jego ford fiesta miał ponad dwadzieścia lat. W sklepie zaopatrzył się w chleb, konserwy i butelkę wódki. Koło kościoła skręcił w las i minął cmentarz, położony nieco wyżej, na zboczu. Stwierdził, że dawniej nie mieli łatwo: musieli wnosić trumnę pod stromiznę, zwłaszcza kiedy było ślisko jak dzisiaj. A zaraz jego myśli uciekły do tego, o czym niemal bezustannie myślał od kilku dni. Momentalnie zacisnął dłonie w pięści. „To nigdy nie miało dotyczyć kogokolwiek innego. A teraz? Nie dość, że zaprowadziłem ich do Krzyśka, to jeszcze ten pieprzony laptop”. Kopnął jeden z kamieni leżących na drodze. „Święty nie jestem, ale żebym miał zostać zwykłym złodziejem?”.
Był przekonany, że to mogło się udać. Druga w nocy. Zanim zaparkował samochód, kilka razy objechał osiedle, wypatrując znajomego mercedesa. W mieszkaniu nie włączył lampy. Zaciągnął zasłony, odpalił latarkę. Nie posiadał wiele dobytku — nie miałoby to sensu przy jego niemal nomadycznym trybie życia. Spakowanie się zajęło mu trzy godziny. Wyszło wszystkiego dwie torby, turystyczny plecak oraz skrzynia z garnkami, patelniami i kuchennymi akcesoriami. Zabrał, ile zdołał udźwignąć, i zniósł do auta. Rozejrzał się kolejny raz. Na osiedlowym placu nie było żywego ducha, jedynie w kilku oknach bloku paliło się światło. Od strony trasy dobiegał cichy szum porannego ruchu. Dopiero po chwili Rafał się zorientował, czemu wokół panują głębokie ciemności. Rząd latarni naprzeciwko był wyłączony. Nie miał jednak zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. Wrócił po skrzynię. Klucze chciał wrzucić do skrzynki pocztowej i poinformować właściciela telefonicznie; nie powinien mieć pretensji. Przynajmniej z nim był rozliczony na czysto.
Upewnił się, czy wszystko spakował. Zerknął jeszcze raz do kuchni i łazienki. Uchylił drzwi, by wynieść skrzynię na klatkę. Przez szparę w wejściu dostrzegł, że na schodach dalej pali się światło. Kiedy wszedł do budynku, fotokomórka wychwyciła ruch i oświetliła właściwą część pionu. „Nie powinno już zgasnąć? Chyba że któryś z sąsiadów pracuje na pierwszą zmianę”. Schylił się po skrzynię. Nim zdążył pojąć, co się dzieje, leżał obok niej, wyciągnięty jak długi.
Wstał z ziemi, głośno przeklinając. Bezskutecznie próbował otrzepać ubrudzone nogawki. Na ścieżce leżały zbutwiałe liście, a spod nich w miejscu, gdzie się pośliznął, wyzierało brunatne błocko. Dróżka prowadziła na polankę, skąd otwierał się widok na wioskę w dole i obłe wzniesienia otaczające ją niemal dookoła. Rafał zdziwił się, że jest już tak wysoko. Do tej pory maszerował lasem, który zasłaniał pejzaż. Na łące miejscami leżały zwały śniegu. U szczytu polany droga się rozwidlała, więc znowu wyjął mapę. Na ścieżkę, którą miał zamiar się kierować, niemal nachodziła błękitna wstęga potoku. Ruszył, trzymając się wąwozu po prawej stronie drogi, a dołem leniwie płynął wąski strumień.
— Wybierasz się gdzieś, przyjacielu? — Usłyszał znajomy głos.
Chciał wstać, ale gdy tylko spróbował się podnieść, otrzymał kolejny cios. Czubek glana trafił prosto w podbrzusze. Rafał zwinął się z bólu.
— Nie sądzisz, że to nieelegancko wyjeżdżać bez pożegnania? — Napastnik poprawił z drugiej strony. — Nie piszesz, nie dzwonisz, a ja się zamartwiam.
— Wybacz, Stasiński — wycharczał Rafał. — Nie grasz w mojej lidze. Umawiam się tylko z takimi, którzy mają wszystkie zęby na przodzie.
Stasiński się roześmiał.
— Cholera, chyba mam do ciebie słabość. Cztery dni odmrażam sobie dupsko, szukając cię po mieście, i wyobrażam sobie, jak się odwdzięczę, a ty wszystko psujesz.
— Potraktuję to jako komplement. — Rafał wreszcie się obrócił, by spojrzeć na twarz oprawcy. — Nie lubię, gdy ktoś patrzy na mnie z góry. Pozwolisz tym razem, że…
— Nie pozwolę! — Stasiński przygwoździł podeszwą klatkę piersiową Rafała do ziemi. — Nie przeciągaj, przyjacielu.
— Cholera — wysapał Rafał, z trudem łapiąc oddech. — Cały rok łazisz w tych buciskach?
— Cały. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. — Zasadził kolejnego kopniaka w żebra.
Serce Rafała waliło jak oszalałe. Łapczywie wciągał powietrze nosem i ustami. Krótkie, szarpane wdechy i wydechy. „Widać za dużo lakieru, a za mało ruchu ostatnio, tylko ten rower od święta. No właśnie, jak można było zapomnieć o rowerze w piwnicy, wartym kilka kawałków, a wracać się po pieprzone garnki?”. Zboczył na moment ze ścieżki, by spośród niezliczonych patyków wybrać odpowiednio gruby i zdrowy, a przy tym nie za ciężki. Podpierając się kosturem, szedł nieco lżej. Tutaj śnieg leżał już niemal wszędzie. Nagą ściółkę można było wypatrzeć jedynie pod rozłożystymi świerkami. W dodatku zaczęło prószyć. Po pewnym czasie Rafał zatrzymał się na karczowisku, by odsapnąć. Miał wrażenie, że szczyt, na który się wspina, dzieli świat na pół. Na prawo wszystkie góry i doliny miały kolor bieli, na lewo — zgniłej żółci i zieleni. Granica oddzielająca jesień od zimy.
Powieść Schronisko dla ludzi kupicie w popularnych księgarniach internetowych: