Wszystko płynie, ale grzech pozostaje na zawsze.
Detektyw Leon Brodzki odchodzi na zasłużoną emeryturę. Nie oznacza to jednak, że od tej pory czeka go spokojne, sielankowe życie. Przeciwnie – męczą go koszmarne sny, od których Brodzki pragnie za wszelką cenę się uwolnić. Wkrótce otrzymuje polecenie powrotu na służbę i od tej chwili jego codzienność zaczyna przypominać koszmar śniony na jawie.
Odcięty palec, czerwony płaszcz przeciwdeszczowy i noworodek ze wstrząsającym tatuażem znaleziony pod zwłokami młodej matki – to dopiero początek serii coraz bardziej przerażających wydarzeń. Aby dotrzeć do ich źródła, detektyw będzie musiał wrócić do sprawy sprzed lat i stanąć twarzą w twarz z popełnionymi przez siebie błędami…
– Bohater „Powtórki", Leon Brodzki, jest połączeniem moich wyobrażeń o detektywach z hollywoodzkich filmów i typowego, polskiego gliny.
- wywiad z autorem książki, Marcelem Woźniakiem.
Do lektury powieści Powtórka Marcela Woźniaka zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś w naszym serwisie prezentujemy premierowy fragment książki:
1.
Chyba jestem już martwa… – pomyślała ze strachem Laura. – Chyba…
Takie myśli nie rodzą się bez powodu.
Kiedy uświadomiła sobie, jak trafna jest ta konstatacja, na jej twarzy, poza grymasem bólu, pojawiło się przerażenie. Przez ciało, podwieszone za skrępowane ręce, przebiegł gwałtowny skurcz.
Stojący obok człowiek spojrzał spokojnie na zegarek i wyszeptał z drwiną:
– Czas jest jak rzeka. Twój za chwilę upłynie i spadniesz w otchłań. Ale jeszcze możesz się uratować. Życie za życie. Tak jak zaplanowałem. Wybór pozostawiam tobie.
2.
Wisła była czerwona od krwi. Pieniła się przy przęsłach dwóch mostów, a panorama gotyckiego miasta odbijała się w rwącej topieli. W tym rubinowym lustrze Toruń wyglądał tak, jakby krwawił ze wszystkich baszt i bram. Jakby coś bardzo złego działo się za jego murami. Detektyw Leon Brodzki biegł betonowym nabrzeżem bulwaru Filadelfijskiego, wzdłuż czerwonej rzeki, której nurt przyspieszał coraz bardziej, unosząc tonącą dziewczynę.
– Tato! Tato, ratunku! – krzyczała, a jej przestraszony głos niósł się po gładkiej tafli. – Tat…
– Już biegnę! Utrzymaj się na powierzchni! – krzyczał, lecz jego głos zlewał się dudnieniem wagonów jadących po moście kolejowym.
Tu-tu, tu-tu! Tu-tu, tu-tu! – stukotał tabor. I po chwili znów, i znów. Nurt znosił dziewczynę w stronę Martwej Wisły. Ta nazwa nie wróżyła nic dobrego.
– Sara! Sara! – krzyczał Leon, starając się dotrzymać kroku córce niesionej przez rzekę.
Punkt na wodzie stawał się coraz mniej widoczny. Brodzki minął w biegu swojego ojca. Mężczyzna stał na wysokości nabrzeżnej stacji pomiarowej i zdaje się, że wskazywał palcem w niebo. Leon popędził dalej nabrzeżem, wyprzedził Sarę i gdy był kilkanaście metrów przed nią, skoczył do Wisły.
Poziom wody był wysoki, rzeka przelewała się przez nabrzeże jak kielich goryczy. Usta Brodzkiego łapczywie łapały powietrze, gdy płynął ostrym kraulem w stronę małego, ruchomego punkciku. Im szybciej płynął, tym bardziej ciało Sary zdawało się oddalać. Tego dnia powierzchnia rzeki nie była gładka niczym pamięć lustra. Czerwień wody przeszła w głębokie odcienie. Promienie słońca zasunęła kotara z grubych chmur, które nachodziły na siebie warstwami i rzucały mroczny cień na miasto. Po chwili poszycie nieba było jak zacementowane, a cumulusy przybrały kolor czarnej membrany, straszącej złowieszczą ciszą.
A wtedy czerwień wody także przeszła w czerń. Jak krew na starych, czarno-białych filmach.
– Sara! – krzyknął raz jeszcze Brodzki, gdy w końcu dosięgnął opuszkami palców jej kurtki.
Ale ciało zniknęło.
– Nie, nie, nie! – Obracał się rozpaczliwie, ściskając ubranie. – Gdzie jesteś?! To nie może być prawda! To nie może być prawda!
Poziom czerniejącej rzeki wciąż się podnosił, woda dochodziła już do murów. Odbicie gotyckiej panoramy malowało się w lustrze Wisły coraz mroczniej. Na jej środku, dokładnie pomiędzy mostem kolejowym imienia Ernesta Malinowskiego a mostem drogowym imienia Józefa Piłsudskiego, unosił się detektyw Leon Brodzki.
Dryfował na powierzchni, zawieszony wśród gwiazd wyłaniających się z ciemności nieba. Miasto Kopernika oddychało miarowo w ich poświacie, a razem z miastem miarowo oddychał Leon Brodzki. Miał zamknięte oczy i mokrą twarz. Niebo gwiaździste nad sobą i prawo moralne w sobie.
I stało się tak, że jego ciało, zawieszone między miastem a jego odbiciem, niczym w ciemnej pierzynie, zaczęło się powoli zapadać.
– Sara!
3.
– Jaka znowu Sara? – spytała młoda blondynka.
Brodzki gwałtownie otworzył oczy. Miał wciąż przed nimi tysiące gwiazd, ale ustępowały one stopniowo miejsca diodom wiszącym pod sufitem. Był piątek, 2 września 2016 roku, kiedy wrócił z koszmaru i obudził się w rubinowej pościeli, w swoim mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy, na rogu ulic Konopnickiej i Mickiewicza w Toruniu.
Cały i zdrów. Przynajmniej jeśli chodzi o ciało – pomyślał powoli. Odruchowo sięgnął pod poduszkę. Broni tam jednak nie znalazł.
Oczywiście, że jej tu nie ma – westchnął.
– Jaka znowu Sara? – powtórzyła naga dziewczyna leżąca na jego torsie. Miała długie blond loki w srebrzystym odcieniu i szerokie ramiona.
Brodzki zsunął ją z siebie i jakby odzyskał oddech.
– Daj spokój, aż taka ciężka nie jestem – powiedziała i położyła się na nim z powrotem. – Dyszałeś przez sen jak lokomotywa. Mój stary też to miał, a potem dostał zawału i ledwo przeżył. Może powinieneś się zbadać? Masz prawie tyle lat co on.
– Aż taki stary nie jestem, Marto.
– Masz tyle, że wczoraj przeszedłeś na emeryturę.
– Mundurowi krócej żyją, to i krócej pracują. – Spojrzał na zegar na ścianie. Dochodziło południe. – Miałem potworny koszmar.
– Kim jest Sara?
– To moja córka – westchnął. – Ciągle się o nią martwię, ale ona tę troskę odrzuca.
– Co ci się śniło?
– Że nie mogę jej uratować… – Zawiesił głos. – Ale nie chcę o tym rozmawiać.
– Jeśli chcesz grać nieprzystępnego, w porządku.
– Nie miałaś wracać na noc do siebie?
– W jakim jest wieku? – Marta poderwała się jak zaciekawione dziecko, ignorując jego pytanie. – Nie mówiłeś, że masz córkę, a znamy się przecież tyle lat.
– Jakich znowu lat? Raptem kilka miesięcy. Nie będę z tobą o tym rozmawiać.
– Pewnie. Ja jestem tylko od bzykania. Tak jak wszystkie dziewczyny w mundurach, które przewinęły się przez ten barłóg. Ewentualnie chcesz się wygadać, a ja mam ci wszystko mądrze wytłumaczyć jako prywatny psycholog. – Spojrzała na niego poważnie, po czym złapała go za nos. – Ale nam to nie przeszkadza, prawda? Przyznaj się, lubisz grać dobrego wujka.
– Sam nie wierzę, że się z tobą spotykam – rzucił, odsuwając jej rękę z twarzy.
Dłoń Marty zacisnęła się na jego kciuku.
– Wiara to dość drażliwy temat. Zostańmy może przy twardych… faktach. – Uśmiechnęła się zalotnie. – Jesteśmy dorośli. Ty trochę bardziej. Ja mniej.
– Zastanawiam się czasem, jak to jest z tą dorosłością. Tarzamy się w tej pościeli jak szczeniaki – westchnął. – Tak, spotykamy się, Marto.
Dziewczyna myślami była już za oknem, przez które pobłyskiwały promienie słońca. Przeskakiwanie z tematu na temat przychodziło jej równie łatwo jak zmiana pozycji w łóżku.
– A w ogóle to dziś będzie piękny dzień. Właściwie już jest. Kiedy się skończyło wczoraj, a zaczęło dzisiaj? – spytała, przekręcając się na brzuch i machając nogami w powietrzu. Kiedy skończyła się noc, a zaczął dzień?
– Dziś nie było nocy. Był dzień… a potem kolejny.
– Z przerwą na mały koszmarek, co? Ty już lepiej nic więcej nie mów, Leon. Bo to, co mówisz, jest słabe. – Przytuliła go. – Słyszę bicie twojego serca. Wielkie je masz. Dwa razy większe od mojego, co?
– Nie wiem, czy dwa razy. To się chyba tak nie przekłada. Może dwadzieścia procent, trzydzieści, ludzkie organy…
– I na chuj się mądrzysz, jak nie wiesz, o czym mówisz? Przecież słyszę, że jest większe.
– Doprawdy, nie wiem, jakim cudem zatrudnili cię jako policyjnego psychologa. Twoja znajomość zakamarków ludzkiej duszy jest wprost porażająca. Marnujesz się w tej pracy. Powinnaś mieć jakiś program w telewizji.
– Pewnie, że powinnam. Ale wtedy już byś mnie nie miał dla siebie – skwitowała i zaczęła się ubierać.
Zamilkł. Choć droczyli się ze sobą bez końca i do niego należało ostatnie słowo, wiedział, że to ona jest młoda, a nie on, że to przed nią jest całe życie zawodowe i życiowe potyczki, a nie przed nim. Im człowiek starszy, tym bardziej pragnie przeżyć wszystko jeszcze raz. Jak powtórkę teleturnieju w telewizji, kiedy zna już odpowiedzi na wszystkie pytania.
Dwudziestosiedmioletnia Marta była uosobieniem tego pragnienia. Życiodajnym ogrodem, do którego mógł wejść raz na jakiś czas.
Książkę Powtórka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: