Wszystkie drogi prowadzą do ciebie. Fragment ksiażki „Rozdarcie"

Data: 2022-10-06 08:51:52 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Rok 2056. Europa po stanie wojennym przeszła rewolucję. Od lat trzydziestych XXI wieku kontynent oplata cyfrowa sieć systemu bezpieczeństwa (SLAS - Safe Life Activity System), który nadzoruje życie obywateli i narzuca im normy zachowań. Polityka, religia i sztuka zostały uznane za zjawiska szkodliwe i zakazane. Po blisko dwudziestu latach funkcjonowania SLAS wydaje się, że nowa ideologia bliska jest zakorzenienia się. Tymczasem kilka miesięcy przed osiągnięciem pełnego sukcesu najzdolniejszy agent śledczy Futury Arts namierza groźną i dobrze zorganizowaną grupę buntowników. Rozpoczyna drobiazgowe, odważne śledztwo, by dotrzeć do źródeł buntu i rozwiązać problem zagrażający nowemu porządkowi Europy. Efekty śledztwa okażą się dalece odmienne od oczekiwanych. Zamiast prostych odpowiedzi, zrodzą się coraz trudniejsze pytania. I wątpliwości.

Obrazek w treści Wszystkie drogi prowadzą do ciebie. Fragment ksiażki „Rozdarcie" [jpg]

Rozdarcie tylko pozornie jest zimną i brutalną dystopią. To w istocie powieść pełna troski o przyszłość człowieka, o jego wrażliwość, ukazująca wielkie znaczenie kultury i sztuki oraz wszelkich przejawów twórczości artystycznej jako najważniejszego języka komunikacji emocjonalnej.

– Czy sztuka może uratować świat przed totalitaryzmem? Czy człowiek wybierze bezpieczeństwo kosztem własnej indywidualności? Powieść Rozdarcie prezentuje świat tylko pozornie odległy, a problemy w niej zasygnalizowane zdają się już czekać za rogiem. Polecam Państwu książkę Maurycego Nowakowskiego – Witold Gadowski.

– Czy zastanawiałeś się kiedyś, jaki byłby świat bez niepokojących wpływów polityki, religii czy sztuki? W Rozdarciu Maurycy Nowakowski kreuje przerażająco wiarygodną przyszłość, w której wszelka wiara, kontrowersje czy kreatywność zostały wyeliminowane, aby każdy mógł żyć w doskonałej harmonii. Nawet ty, czytelniku, zaczniesz wierzyć, że może to być idealny świat, dopóki bohater Futury Arts nie zacznie odkrywać, co tak naprawdę znaczy sztuka dla ludzkiego ducha. Mrożąca krew w żyłach dystopia, której nie zapomnisz – Graham Masterton.

W swojej najnowszej powieści Maurycy Nowakowski, pisarz i dziennikarz, stawia pytanie o granice pomiędzy wolnością i przyzwoleniem na zniewolenie. 

- recenzja książki „Rozdarcie"

W ubiegłym tygodniu na łamach naszego serwisu mogliście przeczytać premierowy fragment książki Rozdarcie. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

W Berlinie nikt się mnie nie spodziewa. Zamierzam skorzystać z efektu zaskoczenia, dlatego nie anonsuję swojego przybycia do ośrodka eksperymentalnego. Ląduję o czwartej piętnaście. Spod lotniska zabiera mnie miejski s-travel, który rezerwuję jeszcze przed wylotem. Do centrum dojeżdżam na piątą, ulice i place rozświetlają jeszcze światła masztów meteoscreenów. Panuje tłok i zamieszanie, bo w mieście rozpoczyna się właśnie wielki turniej gry logiczno-sportowej figure or collapse, zwanej też fallapse lub po prostu wet quad, czyli mokre kwadraty. Na placu centralnym stoją już wielkie baseny napełnione wodą, a nad nimi zawieszane są teraz pięćdziesięciometrowe platformy, na których niebawem pojawią się pierwsi gracze.

W czasach akademickich należałem do ścisłej czołówki zawodników figure or collapse i reprezentowałem uczelnię na wszystkich wielkich turniejach. Bardzo szybko odkryłem mechanizmy mutacji algorytmów oraz ich progresji determinujących wydarzenia na platformie, dzięki czemu już po piątej, ewentualnie szóstej kolejce zawsze wiedziałem, według jakiego wzoru eliminowane są kolejne pola. Platforma fallapse składa się ze stu kwadratów o wielkości metra kwadratowego każdy, które na zasadzie losowania co kilkadziesiąt sekund zapadają się, a stojący na nich zawodnik jest eliminowany i spada do basenu. Przed każdym losowaniem zawodnik może zmienić pozycję, przechodząc odpowiednio jeden kwadrat w pionie i dwa w poziomie lub odwrotnie w nieparzystych kolejkach. Losowanie odbywa się w zgodzie z nieznanym wcześniej nikomu algorytmem. Wygrywają ci zawodnicy, którzy najszybciej odczytają algorytm i zaczną przewidywać wyniki losowania, dzięki czemu unikają zapadających się pól. Receptą na zwycięstwo jest wnikliwa obserwacja, szybkie i dokładne liczenie oraz trafne łączenie matematycznych faktów w ewoluujący wzór. Trzeba jednak zachować czujność, bo algorytmy są progresywne i po każdym etapie ulegają przeobrażeniu, które można wydedukować, ale to już wyższa szkoła logicznego myślenia. Nabyłem tę umiejętność w stopniu umożliwiającym niemalże etatowe zwyciężanie w konkursach międzyuczelnianych. Po zakończeniu nauki nie podejmowałem już tej rywalizacji, bo uznałem, że gra, która nie stanowi dla mnie wyzwania, nie może rozwinąć mojego intelektu.

Spaceruję po mieście, przyglądając się przygotowaniom do turnieju i oceniając poziom bezpieczeństwa. Nie rejestruję żadnych widocznych działań Infektorów, ale nie mam czasu na dokładny obchód i wnikliwe śledztwo. O szóstej trzydzieści wchodzę do ośrodka eksperymentalnego, budząc niemałe zdziwienie wśród pracowników. Jestem tu oficjalnie, więc zachowuję się oficjalnie i korzystam ze wszystkich przysługujących mi z racji funkcji praw. Żądam przygotowania dla mnie i udostępnienia na wyłączność pomieszczenia, w którym urządzam biuro.

O siódmej piętnaście przejmuję władzę nad trzydziestometrowym pokojem, z biurkiem i wielkim lustrem wiszącym na lewej ścianie od wejścia. Podporządkowuję swoim planom działanie całego ośrodka, wzywam do siebie pierwszych jego pracowników i przeprowadzam dynamiczne, szorstkie rozmowy kontrolne. Nie daję tego po sobie poznać, ale jestem zadowolony z ich przebiegu i uznaję, że działanie ośrodka stoi na bardzo wysokim poziomie. Przy okazji wyświadczam wszystkim przysługę, sporządzając notatkę informującą instytut o dobrym wyniku rozpoznania. Jorgusa Shtylla zostawiam na koniec. Wzywam go do siebie o dziesiątej trzydzieści, tuż po śniadaniu, na którego spożycie robię półgodzinną przerwę.

Shtyll jest swobodny i swoim zachowaniem próbuje przełamać moją urzędniczą sztywność. Dopytuje o powód i celowość mojej niezapowiedzianej kontroli, śmieje się przy tym i dowcipkuje. Jest pewnym własnej sumienności, bardzo solidnym pracownikiem.

– Można wiedzieć, jakie są dotychczasowe wyniki kontroli? – pyta.

– Bardzo dobre.

Wzdycha z przesadzoną ulgą.

– Kamuflujemy się znakomicie.

Śmieje się z własnego dowcipu, którego nie podchwytuję, a i on momentalnie poważnieje. Jestem chwilowo zajęty wklepywaniem danych do formularza i nie odrywam wzroku od elektrączki. Wiem, że ta przedłużająca się sytuacja niepokoi go i zaraz zacznie denerwować. Kilkadziesiąt sekund milczy, po czym znów zagaduje.

– Można wiedzieć, gdzie ostatnio wystawił pan negatywną opinię?

– W Brugii.

Nazwa benemańskiej metropolii dawnej Belgii powoduje u niego chwilowy szczękościsk. Mięśnie żuchwy zwierają się na ułamek sekundy. Przez matowe oczy przebiega też cień niepokoju, ale Shtyll momentalnie wraca na sprawdzone tory kamuflażu podsypanego odważnym żartem.

– Co to za ofermy podpadły panu w Brugii?

– Nie nazwałbym ich ofermami.

– Pracownicy ośrodka? – poważnieje, widząc moje zimne spojrzenie. – Jeśli można wiedzieć?

Zamykam dłoń, usypiając elektrączkę, i opieram się łokciami o blat biurka.

– Nie można wiedzieć – ściszam głos. – Ale panu, w drodze wyjątku, powiem, panie Shtyll.

Przybliża się nieznacznie na dźwięk mojego konspiracyjnego tonu.

– Urzędy i ośrodki brugijskie funkcjonują bez zarzutu – kontynuuję. – Ale ten stan może się niebawem zmienić.

– Dlaczegóż to?

– Ktoś nad tym oddolnie pracuje.

– Ale jak pracuje, bo chyba nie rozumiem.

– Niestety mam ten sam problem. Nie rozumiem, jak ta praca jest organizowana. Poznałem w Brugii grupę ludzi, których infekcyjne działanie podmywa fundamenty systemu. Zaburzeni buntownicy infekują SEP-ów i przygotowują zamach na porządek.

Słucha mnie uważnie, powoli orientując się, że temat rozmowy się zmienił i że być może dowiaduje się właśnie, o co to całe zamieszanie. Próbuje udawać, że nie ma z tym nic wspólnego.

– Infektorzy w Brugii? – kręci głową ni to z podziwem, ni zdziwieniem, ni niedowierzaniem. – Nie wiem, co powiedzieć.

Nie ustosunkowuję się do tych słów, przedłużam milczenie. Właśnie w tym momencie rozmowy mój brak reakcji może go definitywnie wybić z rytmu. Sczytuję jego parametry, odnotowując nieznacznie podniesione napięcie i koncentrację. To jeszcze nic nie znaczy.

– Tu ma pan na szczęście łatwiejsze zadanie – mówi lekko.

Nie spuszczam z niego wzroku, nadal milcząc.

– Mogę panu jeszcze jakoś pomóc? – pyta po dłuższej chwili.

Wstaję, a on widząc mój ruch, również podrywa się z fotela. Sądzi, że rozmowa dobiegła końca. Gestem dłoni uspokajam go i nakazuję usiąść.

– Grupa brugijskich Infektorów pozostawała w kontakcie z innymi tego typu grupami – mówię. – Kontakt ten w dużym stopniu opierał się na transferze plików wielkobajtowych, kilkukrotnie przekraczających limity dopuszczalnego transferu w obrębie SLAS-a.

Nie patrzy na mnie. Parametry stresu nieznacznie idą do góry.

– Do czego pan zmierza?

Obchodzę go niespiesznie i staję za jego plecami.

– Ktoś umożliwiał tym ludziom nielimitowany przesył danych i materiałów.

– Niemożliwe.

– Ktoś wspierał ich technicznie w ich infekcyjnym działaniu.

– Koniecznie powinien pan zlecić wdrożenie śledztwa w tej sprawie.

– Śledztwo zostało już wdrożone, a wszystkie drogi prowadzą do ciebie, Shtyll.

Niespiesznie odwraca głowę. Wyraz jego twarzy jest już inny. Uśmiech zniknął zakryty niepewnością i rosnącym niepokojem.

– To pomyłka.

– Nigdy się nie mylę.

– Panie Arts, zaręczam, że nie znam nikogo w Brugii, a Infektora ostatni raz widziałem dwa, może nawet trzy lata temu.

Dobrze się kamufluje, parametry podnoszą się bardzo powoli, trzyma nerwy na wodzy. Łapię go za kark, ściskam i obracam jego głowę w stronę lustra.

– Dwa lata nie widziałeś Infektora? Dwa lata nie patrzyłeś w lustro?!

Nieudolnie próbuje wyszarpnąć się z uścisku.

– Wypraszam sobie, to pomówienie. Złożę na pana skargę!

Niepostrzeżenie używam pengun, wstrzykując w jego szyję paraliżującą dawkę trucizny. Osuwa się na podłogę i zaczyna charczeć. Taka objętość trucizny paraliżuje płuca, które pracują teraz w około pięciu do dziesięciu procent możliwości. Oddech spłyca się do minimum potrzebnego do przeżycia, ale człowiek ma poczucie, że nieustannie się dusi.

– My-lisz-się – duka w rytm płytkich oddechów.

– Ty się pomyliłeś.

– Ni-e…

Kucam nad jego zesztywniałym ciałem. Nieruchome, szeroko otwarte oczy wbija w sufit. W każdej sekundzie wykonuje kilka nerwowych, spłyconych do minimum oddechów. Umiera. I będzie tak umierał nawet kilka godzin, aż do chwili, gdy dowiem się, na czym polegała jego rola w działaniach organizmu infekcyjnego, który zalągł się w Brugii.

– Jakie usługi świadczył pan dla Jacques’a Giresse’a?

– Nie… znam…

– W jaki sposób Giresse i Bremmel przesyłali materiały wielkobajtowe?

– N-ie… w-iem…

– Zna pan kody odbezpieczające blokady transferu?

– N-ie…

– To w jaki sposób im pan pomagał?

– N-ie… po… ma… łem.

Rozwieram palce i przystawiam mu h-phone do twarzy.

– To twój numer kontaktowy?

– Nie…

Wybieram go, by nawiązać połączenie, a gdy ono następuje, jego elektrączka rozświetla się.

– Chodzi pan z cudzą elektrączką?

Nie odpowiada.

– A więc ustaliliśmy już, że to jednak pana kontakt, z którym Giresse w ostatnich miesiącach łączył się kilkudziesięciokrotnie. W jakich sprawach?

– Eks… pe… ry… ta… nych.

– Jakich?

Raz jeszcze zbiera siły, by to z siebie wykrztusić.

– Eks… pe… ry… me… nych.

– Eksperymentalnych? – dopytuję, a on potwierdza mrugnięciem oczu. – Jakich dokładnie?

Wiem, że nie ma teraz wystarczającego potencjału tlenowego, by nawiązać ze mną rozmowę, ale wiem też, że ten agonalny stan wykańcza jego psychikę i prędzej czy później resztką sił, na fali desperacji wykrztusi z siebie te dwa, może trzy kluczowe słowa.

– Giresse nie miał nic wspólnego z tematyką eksperymentalną, nie miał nawet uprawnień, by kontaktować się z panem w jakichkolwiek sprawach natury zawodowej.

– Zgo… nie zsys… mem.

Kręcę głową, zaprzeczając temu, co próbuje powiedzieć.

– Kontaktował się z panem, używając pirackiej aplikacji i nieoficjalnych namiarów, w sprawach, o których nie mieliście prawa rozmawiać, i twierdzi pan, że odbywało się to zgodnie z systemem? To ciekawe.

Dyszy. Ilość tlenu, który wdycha i wydycha, zmieściłby się w kieliszku.

– Co pan robił dla brugijskich Infektorów?

Milczy.

– Umożliwiał im pan przesył plików wielkobajtowych?

Nie odpowiada.

– Kontaktował ich pan z innymi grupami, kojarzył liderów?

Nie może już wytrzymać tej beznadziejnej walki płuc o większą porcję tlenu. Wolałby umrzeć, ale mechanika płuc nie pozwala mu na to, uparcie skurczając i rozkurczając mięśnie.

– Jedna konkretna informacja i ci ulżę.

Brak reakcji.

Prostuję się i oddalam od niego. Chwilę spaceruję leniwym krokiem po biurze. Wiem, że mam czas, który będzie czasem jego przedłużającej się agonii, jeśli nie zacznie współpracować.

– Net… i – słyszę za plecami jego słaby głos, ale nie reaguję. – Ne-ti.

– Mówiłeś coś?

Podchodzę i pochylam się nad nim.

– Ne-ti.

– Co za neti?

– Jo… na… than Ne… ti… Spa… d-ler.

Wypluwa z siebie sylaby składające się na trzyczłonowe nazwisko lub imię i nazwisko rozdzielone pseudonimem.

– Jonathan Nettie Speadler?

– Tra… s-fer.

– Diler pozasystemowego transferu?

– Wro… sław.

Kiwam głową ze zrozumieniem, wyciągam pengun, zwiększam dawkę i przynoszę mu obiecaną ulgę. Umiera ułamek sekundy po tym, jak przyciskam igiełkę do jego szyi. Wracam za biurko, gdzie spisuję stosowną notatkę, wzywam ludzi, po czym pakuję zwłoki Shtylla do „węża” i ze spokojem obserwuję, jak pod powłoką worka flatten dry jego ciało wysycha, a następnie słyszę chrzęst łagodnie miażdżonych kości.

Rozdarcie kupicie w księgarni internetowej wydawcy!

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Rozdarcie
Maurycy Nowakowski 1
Okładka książki - Rozdarcie

Rok 2056. Europa po stanie wojennym przeszła rewolucję. Od lat trzydziestych XXI wieku kontynent oplata cyfrowa sieć systemu bezpieczeństwa (SLAS - Safe...

dodaj do biblioteczki