Lata dziewięćdziesiąte. Para dzieciaków wyjeżdża do Stanów, żeby zarobić trochę pieniędzy. Może to będzie prawdziwy amerykański sen? Najpierw jest szczęście, miłość, wielka podróż, muzyka. Dwoje ludzi, którzy odnaleźli się przez przypadek i prawdziwe zakochanie, już na zawsze. Ameryka sprzyja miłości, nawet jeśli trudno o kasę, a skóra na dłoniach pęka od pracy. A jednak między bohaterami coś się wydarza. Pojawia się rysa. Narratorka wraca do Polski, a Drobny zostaje za oceanem. To rozstanie ma być tylko na chwilę, ale pewnego listopadowego dnia przychodzi wiadomość, po której czas zmienia się na bezpowrotnie zimowy. I jakoś będzie trzeba z tym żyć. Tylko czy to jest w ogóle możliwe? Po dwudziestu dwóch latach bohaterka wraca na West Farragut, by odnaleźć ślady Drobnego, które przecież mogą być wszędzie.
Do przeczytania powieści Agnieszki Jelonek West Farragut Avenue zaprasza Wydawnictwo Cyranka. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki West Farragut Avenue:
Staliśmy z rowerami na stromej leśnej skarpie.
– Zjeżdżamy? – zapytał.
Kiedy to mówił, jeszcze chyba w to nie wierzył. Żartował. Potem nagle coś się zmieniło. Ustawił rower przednim kołem w dół, zacisnął palce na hamulcach, stanął na pedałach, rozluźnił dłonie i pojechał slalomem między drzewami, które rozpędziły się jak głupie w przeciwnym kierunku. Mijał je dosłownie o centymetry. Wydawało mi się, że nie utrzyma kierownicy, rower rzucał się na korzeniach.
Na dole zahamował, przednie koło zatrzymało się w miejscu, tylne narysowało wielki okrąg w ziemi. Nie bał się niczego i wtedy to pomyślałam. Że nic mu się nie może stać.
Może coś złego podsłuchiwało moje myśli. Wiosna to głupia suka, plotkara.
Nie mogłam się w nim nie zakochać. Kiedy się pojawił, to na serio wszystko działo się samo, ja tylko próbowałam jakoś to spowolnić. Pierwszy raz zobaczyłam go, kiedy zahaczył głową o lampę w mieszkaniu na imprezie klasowej. Siedziałyśmy w kuchni z dziewczynami kujonkami i moczyłyśmy dziobki w wódce, aż nagle abażur zatańczył i światło zaczęło skakać po ścianach. Wszedł, zahaczył głową o żyrandol, wziął z lodówki piwo i wyszedł. Dopiero kiedy zniknął, zapytałam:
– Co za jeden?
– Z osiedla taki.
– Wkurzający.
– No, to już sobie poszedł, to cię nie wkurza.
Wzruszyłam mocno ramionami.
Potem słyszałam, że koleguje się z różnymi takimi, że zna, że załatwia, że na serio bywa. Pisałam akurat olimpiadę z polskiego i naprawdę nic a nic mnie nie obchodziło podziemne życie mojego miasta, gdyż Bruno Schulz i Wisława Szymborska.
Potem powiedziałam mu „cześć” na ulicy.
Spotkałam go dwa lata później na imprezie studenckiej.
Zakochałam się tak, że wyrwało mnie z butów. Miałam stany lękowe, nie spałam, nie mogłam jeść ani czytać kolejnych rozdziałów z Ajdukiewicza na ćwiczenia z filozofii. Nie umiałam rozstać się ze swoim chłopakiem, który właśnie mnie cudownie rozdziewiczył. Nie wiedziałam, jak unikać spotkania z Drobnym i jak dotrwać do tego spotkania, jak nie umrzeć, kiedy podawał mi zapalniczkę, jak nie dotknąć jego palców i jak dotknąć jego palców. Jak oderwać wzrok od jego twarzy i pójść do domu, kiedy mówił: To może zrobię jeszcze jedną herbatę? Piłam te herbaty, piwa i coca-cole, paliłam i wariowałam. W stanie prawie agonalnym podniosłam z podłogi na uniwerku ulotkę, która obiecywała, że zabierze mnie na całe lato bardzo daleko. Wysłałam zgłoszenie, a kiedy tylko dostałam odpowiedź, że mnie przyjęli, spakowałam się i pojechałam na lotnisko.
*
Autobus wyjechał z tunelu i zobaczyłam wieżowce, które odcinały się na pomarańczowym niebie jak zawałowe EKG. Wyglądało to na prawdziwy Nowy Jork. Uciekłam ze swojego życia w Warszawie, żeby od wszystkiego odpocząć. „Odpocząć” już następnego dnia okazało się niezłym żartem, bardzo śmiesznym, serio – hilarious.
Z Nowego Jorku bardzo szybko przeniesiono mnie za siedem gór i rzek, w środek niczego, gdzie jako tania siła robocza from Eastern Europe zostałam zakwaterowana w stodole razem z innymi: Czechami, Czeszkami, Rumunami, Rumunkami i jednym Węgrem. Żadnych ludzi z byłej Jugosławii nie było, bo akurat mieli rzeźnię, z czego coś tam niby do mnie docierało, ale jakoś słabo. Mnie właśnie otworzyły się drzwi na raj, więc patrzyłam tylko na zachód, w stronę słońca, naćpana amerykanizmem po kokardy, jakbym wygrała lot w kosmos, a nie obóz pracy.
W ten sposób na drugim roku studiów bardzo humanistycznych, po trzech semestrach wykładów z filozofii średniowiecznej, logiki, epistemologii oraz wstępu do socjologii, zaczęłam karierę w zespole obsługującym bary sałatkowe. Przez trzy miesiące od rana do wieczora przygotowywałam posiłki dla ślicznych amerykańskich dzieci, które na letnim obozie miały basen, park linowy, stadion z prawdziwymi trybunami oraz wiele innych niezbędnych w lesie atrakcji. Tęsknota za moim nowym chłopakiem w tych warunkach okazała się całkiem nie do zniesienia. Siekałam warzywa, myłam podłogi i robiłam kilogramy tuna salad z sercem pękniętym i rozdartym odległością. Paliłam mentolowe papierosy przy kontenerach na śmieci, za kuchnią, i raz nawet zobaczyłam niedźwiedzia wyjadającego resztki ze śmietnika. Fakt, że nie mogę tego pokazać Drobnemu, po prostu mnie rozpierdalał.
W budynku przy wjeździe na teren obozu, tam, gdzie były też sala kinowa, siłownia i świetlica, wisiał telefon na monety. Wrzuciłam do niego sporą ilość ciężkich ćwierćdolarówek, żeby móc dzwonić do Polski. Zarabiałam śmiesznie mało, bo przecież opłacono mi już transport z Europy i wizę i to miało stanowić wystarczające wynagrodzenie za pracę czternaście godzin dziennie. Głos Drobnego w telefonie brzmiał jeszcze bardziej zajebiście, niż go zapamiętałam. Za mną już ustawiała się wschodnioeuropejska kolejka, ale wcale się nie przejmowałam i opowiadałam Drobnemu wszystko, co najważniejsze o Ameryce, którą oglądałam ze środka lasu. Mówiłam o majonezach i ziemniakach w proszku. Szeptałam mu składniki sałatki jajecznej, opowiadałam o tym, czym jest peanut butter jelly sandwich i że lodówki mogą być wielkie jak pokoje.
Potem wracałam do amerykańskiej stodoły, Rumunka pytała how are you, a ja mówiłam, że fine, i kładłam się na sienniku, który Ameryka dla mnie przygotowała. Myszy chodziły po ścianach, ale byłam tak zmęczona, że nawet mi to bardzo nie przeszkadzało. Jedyne, co mnie dręczyło, to brak miłości, zamierzałam umrzeć z tęsknoty w najbliższą sobotę jeszcze przed barbecue time.
W któryś piątek Drobny niepodziewanie ogłosił, że zdobędzie wizę i do mnie przyleci. Było to słodkie i całkiem niemożliwe, bo wtedy nie rozdawali wiz turystycznych, big problem, not possible. Student wnioskujący o wizę wywoływał głośny śmiech w ambasadzie przy Pięknej. Panie i panowie, ladies and gentelmen, ten młody człowiek, o ten, tu, ładny, biedny i wykształcony, na pewno marzy tylko o tym, żeby zostać kelnerem albo malarzem pokojowym w naszym wspaniałym kraju. On myśli, że my… buhaha, sorry, ale to strasznie funny… że my mu damy wizę.
Kiedy jednak Drobny coś mówił, to nie dlatego, że lubił gadać. Wykonał jeden dobrze przemyślany telefon do kogoś, komu kiedyś coś tam. Ten ktoś znał kogoś i miał z nim podobny układ z kiedyś. Są takie rejony społeczne, zwłaszcza w Radomiu, gdzie wykonaną przysługę zawsze można odebrać w walucie przysługowej, która jest bardzo stabilna i nie traci na wartości. Można ją wypłacać o dowolnej porze, w dowolnym miejscu. Być może przysługa to pierwsza kryptowaluta, taki prabitcoin.
I tak dzięki znajomemu znajomego, który przypadkiem mógł i chciał (ale przede wszystkim mógł), Drobny został wciągnięty na „listę młodego biznesu”. Powędrowała do ambasady przy Pięknej, którą Drobny odwiedził w garniturze ze studniówki jako początkujący przedsiębiorca, chociaż jedyna działalność gospodarcza, jaką do tej pory prowadził, to pomoc w upłynnieniu pewnej ilości haszyszu.
*
Kiedy telefon w świetlicy, ciepły od policzków Czechów, Rumunów i jednego Węgra, powiedział mi, że Drobny jest w drodze do Nowego Jorku, na boisku do koszykówki akurat wylądował helikopter z sobowtórem Toma Cruise’a. Sobowtór podróżował po Stanach i spotykał się z ludźmi jako prawie Tom Cruise. Dzieci wariowały ze szczęścia, mimo że doskonale wiedziały, że to nie jest prawdziwy Tom. Ja też wariowałam ze szczęścia, bo prawdziwy, najprawdziwszy Drobny leciał do mnie przez ocean.
Nie da się go opisać. Nie pomogą zdjęcia, opis, rysopis, akt urodzenia, świadectwo ukończenia. Nie pomogą audycja radiowa ani film dokumentalny, ani reportaż, ani nawet komiks. Piosenka na cześć również nie. Wszyscy, którzy nie zdążyli poznać Drobnego, mogą spokojnie żałować. Bo naprawdę to była petarda.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki West Farragut Avenue.
Tagi: fragment,