Czy można odnaleźć miłość, podążając śladem nieistniejących wspomnień?
Klaudia i Karolina spędzają lato, podróżując po Włoszech. Pewnego dnia uwagę Klaudii, studentki historii sztuki, przyciąga piękna kołatka na bramie jednego z domów w Asyżu. Nieznana siła popycha ją w głąb podwórza i do wnętrza domu, gdzie jej oczom ukazuje się obraz z dymiącym Wezuwiuszem. Klaudia, choć nigdy nie była w Asyżu, jest pewna, że już kiedyś widziała ten obraz, podobnie jak cały dom i podwórze. Postanawia iść za głosem serca i odwiedzić Pompeje. Wkrótce okaże się, że w tę samą stronę podąża ktoś jeszcze, a dziewczyna słyszy jego kroki…
Błękit nieba, lazurowe zatoki, oszałamiające krajobrazy, boskie smaki i zabytki architektury skrywające mnóstwo ludzkich historii – czego więcej trzeba, aby rozbudzić wszystkie zmysły? Jolanta Kosowska za sprawą książki Wielkie włoskie wakacje po raz kolejny zabiera czytelników w fascynującą, nie tylko literacką podróż. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś prezentujemy premierowe fragmenty powieści:
– Nie zgadzam się! – powiedział krótko.
Siedziałem w fotelu naprzeciw szefa i nie spuszczałem z niego wzroku. Był wściekły. Ostatnio irytowałem go coraz bardziej, nie panował już nad emocjami. Przestaliśmy do siebie pasować, a właściwie to ja przestałem pasować do tej pracy. Była nudna i monotonna. Lubię, kiedy dużo się dzieje, dni pędzą jak szalone, a w naczyniach krwionośnych buzuje adrenalina. Każdy człowiek jest inny. Mnie zabija monotonia.
– W żadnym wypadku! – Głos szefa doszedł do mnie jak z zaświatów. Stefan mówił coraz głośniej, jakby siłą głosu chciał dodać mocy swoim argumentom.
Wydawało mi się, że jego krzyk spowodował drżenie szyb w oknach. Było go słychać za ścianą, bo drzwi otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wtargnęła Magda.
– Wołał mnie pan? – zapytała.
– Nie wołałem – burknął. – Rozmawiamy.
– Tak głośno rozmawiacie, że w pokoju obok nie słyszę własnych myśli.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Nie wstałem i nie wyszedłem, chociaż na pewno tego ode mnie oczekiwał. Siedziałem naprzeciw niego i próbowałem wzbudzić w nim wyrzuty sumienia.
– Nie zgadzam się – powtórzył ciszej.
Obrzucił mnie niechętnym wzrokiem. Na chwilę spotkały się nasze spojrzenia. Wstał i zaczął chodzić po gabinecie tam i z powrotem. Robił tak, kiedy się nad czymś zastanawiał. Pomyślałem, że jeszcze nie wszystko stracone. Wyprostował się jak żołnierz, usztywnił. Miarowe kroki dudniły po podłodze. Zawsze mnie to denerwowało. Zawiesiłem wzrok na zieleni za oknem.
– Pomyśl! – odezwał się po chwili. – Dopiero wróciłeś z urlopu. Ponad dwa tygodnie byłeś we Francji. Inni w tym czasie pracowali. Wszyscy potrzebują odpoczynku. Nie może być tak, że wracasz z urlopu i prosisz o następny. Ton jego głosu się zmienił. Stał się spokojniejszy i bardziej przyjazny. – Nie zgadzam się – powtórzył kolejny raz. Urlopy są zaplanowane. Wszystko ma funkcjonować normalnie. Każdego dnia musi pojawiać się nowy numer naszej gazety, a w nim nowe artykuły. Pracujesz w gazecie codziennej, my nie zbieramy materiałów i nie drukujemy ich raz w miesiącu… – mówił rzeczy oczywiste, które słyszałem już dziesiątki razy.
Stanął nade mną. Wlepił wzrok w moją twarz.
– Powiedz mi, dlaczego? Powiedz cokolwiek, co mogłoby mnie przekonać, że muszę przedłużyć ci ten urlop…
Milczałem. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Wszystko, co przychodziło mi na myśl, było równie idiotyczne.
– Odpowiedz mi! – niecierpliwił się. – Zakochałeś się we Francji?
– Nie – zaprzeczyłem gwałtownie. – Nie zakochałem się we Francji, chociaż kraj bardzo mi się podoba. Język francuski potrafi doprowadzić mnie do obłędu… Niechęć Francuzów do nauki języków obcych przyćmiewa wszystko. Miałem ciągłe problemy z komunikacją. Średni kraj na dłuższy pobyt… W każdym razie dla mnie…
– Nie udawaj idioty! Ja nie mówię o Francji – przerwał mi gwałtownie. – Kraj jak kraj… Spytałem, czy zakochałeś się w trakcie swojego wyjazdu.
– Nie. Można nawet powiedzieć, że odkochałem się jeszcze bardziej.
Nie wiem, czy zrozumiał. Wiedział, że rozstałem się z Aśką parę miesięcy temu. Powiedziałem mu to, kiedy namawiał mnie na napisanie reportażu z wystawy, którą projektowała. Nie pasowaliśmy do siebie. Rozstaliśmy się bez żalu. Byliśmy zupełnie różni. Aż dziwne, że spędziliśmy razem parę lat. Ona jest perfekcjonistką, u niej wszystko musi być idealne – idealna fryzura, brwi, rzęsy, pedantycznie wyprasowane spodnie i perfekcyjnie dobrane dodatki. Idealne muszą być wszystkie spotkania, wyjazdy. Zero luzu i spontaniczności. Kosmyk włosów sterczący nad uchem potrafi doprowadzić ją do frustracji. Kropla kawy na sukience ma rangę równą konfliktowi na Bliskim Wschodzie. Perfekcjonizm do bólu, pedantyzm i nuda.
Ja jestem zupełnie inny. Jestem gliną i chociaż już od paru lat nie pracuję w policji, to mam wrażenie, że przesiąknąłem tym wszystkim na tyle, że gdzieś tam w środku zapewne do końca życia będę policjantem. Czasami myślę, że to nie zawód, a sposób postrzegania rzeczywistości. Moje oczy za wiele widziały, żebym miał się przejmować pyłem z kortów na moich butach, niedomytą szklanką czy wczorajszą bułką. Świat dzieli się na rzeczy bardzo ważne, mniej ważne i drobiazgi, dla których nie warto marnować nawet minuty życia. Odkąd zrezygnowałem z pracy w policji, pracuję jako dziennikarz. Tworzę przeciętne artykuły na zupełnie nudne tematy. Co jakiś czas się ożywiam, pisząc reportaże do kroniki policyjnej. Wtedy przez moment znowu czuję się jak ryba w wodzie.
Z Joanną nigdy do siebie nie pasowaliśmy. Ja byłem wyluzowany, ona sztywna. Ja byłem niedbały, ona pedantyczna. Ja byłem spontaniczny, ona planowała wszystko bardzo dokładnie. Często miałem wrażenie, że nawet muśnięcie dłoni jest zaplanowane, każdy uśmiech, każdy pocałunek. Aż dziwne, że przez tyle lat spotykaliśmy się tak często. Dobrze, że nigdy nie zamieszkaliśmy razem. To byłaby katastrofa. Ja i mój nieład kontra jej pedantycznie poukładane drobiazgi. Pewnego dnia stwierdziliśmy oboje, że męczymy się ze sobą i ten stan jest dla nas nie do wytrzymania. Rozstaliśmy się. Zupełnie tego nie przeżywałem, ona też nie. Tak naprawdę to mi ulżyło. Miałem wrażenie, że u ramion na nowo wyrosły mi skrzydła i wiatr wieje w żagle, tak jakby ta nasza znajomość więziła mnie i ograniczała, oplatała pajęczyną.
Postanowiłem na chwilę odpocząć od tak zwanych związków. W każdym razie od tych toksycznych, które kradną czas i zniewalają duszę, drapieżnie wdzierają się w codzienność i wymagają niewolniczego podporządkowania. Pojechałem na wymarzony urlop na Lazurowe Wybrzeże, żeby wspinać się w Parku Narodowym Calanques. To miały być takie cudowne wakacje. Tylko ja, cisza, spokój, zieleń drzew, lazur morza, biel skał, szmaragdowy kolor zatoczek i codziennie inne wspinaczkowe wyzwanie. Wymarzony spokój trwał krótko. Trzeciego dnia po moim przyjeździe zobaczyłem Aśkę stojącą pod ścianką i asekurującą jakiegoś ledwie poruszającego się po skałach mężczyznę. Przekląłem w myślach. Ten wyjazd planowałem, kiedy jeszcze byliśmy razem. Joanna wiedziała, że pojadę na urlop do Cassis. Facet był wymuskany i elegancki. Miał błękitny kask, pasujący kolorem do równie błękitnej koszulki, buty wspinaczkowe renomowanej firmy, bezpieczną uprząż biodrowo-piersiową… Wszystko pasowało do siebie perfekcyjnie, jakby był żywą reklamą sklepu oferującego sprzęt wspinaczkowy. Wyglądał profesjonalnie jak stojąca pod ścianką Aśka, ale poruszał się jak ślimak. Przesuwał się po ścianie niepewnie i nieporadnie.
Zobaczyłem ich i pomyślałem, że szlag trafił te moje wymarzone wakacje. Na pewno nigdy nie kochałem Aśki, bo nic nie zakłuło mnie w środku, nie poczułem żadnej fali gorąca, nie zabrakło mi tchu, a moje serce nie przyspieszyło. Nic z tych rzeczy. Pomyślałem, że trzeba mieć pecha, żeby wyjechać na urlop, przejechać prawie dwa tysiące kilometrów, chcieć odpocząć i nagle spotkać Joannę z jakimś facetem. Jak na złość zauważyliśmy się równocześnie. Na twarzy Aśki zagościł jeden z jej wystudiowanych uśmiechów, pomachała mi ręką, przesłała buziaka. Starałem się nie patrzeć w jej stronę.
– Arek! – krzyknęła do tamtego faceta. – Mówiłam ci, że spotkamy tutaj Kacpra.
Zachowywała się jak kopnięta. Pomyślałem, że jeszcze moment, a zapomni, że asekuruje tego frajera, puści linę i ruszy w moją stronę. Zwinąłem się stamtąd, wróciłem na kwaterę, zapakowałem swoje rzeczy i wyjechałem z Lazurowego Wybrzeża. Nagle straciłem ochotę na wspinaczkę. Życie jest za krótkie, żeby w kółko powtarzać te same błędy i spotykać ludzi, których spotykać nie warto. Postanowiłem spędzić swój urlop w Prowansji. Podróż tam była kiedyś moim marzeniem. Park Camargue, Arles, Gordes, Awinion, Orange, Pont du Gard, kanion Verdon… Postanowiłem odpocząć. To był nietypowy urlop. Jedyny w swoim rodzaju. Włóczyłem się po wzgórzach, wylegiwałem się pod drzewami, czytałem, czasami coś zwiedzałem, jeździłem na rowerze, piłem wino i jadłem. Męczyłem się z moim francuskim, który jest koszmarny, ogranicza i zaburza mi komunikację. Poznałem paru ciekawych ludzi. Zbierałem materiały do reportażu o Polakach mieszkających w Prowansji. Odpocząłem, wynudziłem się, zdążyłem zatęsknić za pracą. Z przyjemnością przyszedłbym dzisiaj do pracy i rzucił się w wir redakcyjnych zadań, gdyby nie Jakub. Kiedy wczoraj wieczorem przekroczyłem próg mojego mieszkania, natychmiast rozdzwonił się telefon.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Wielkie włoskie wakacje. Powieść Jolanty Kosowskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: