W ten sposób w marcu 1941 roku dołączyłem do SOE. Fragment książki „Walczyły w cieniu mężczyzn"

Data: 2019-11-05 11:14:29 | Ten artykuł przeczytasz w 32 min. Autor: Tamer Adas
udostępnij Tweet

Podczas II wojny światowej po raz pierwszy w historii zaczęto szkolić kobiety do walki z bronią w ręku oraz jako tajne agentki, które na spadochronach miały być zrzucane za liniami wroga. Podczas tej wojny uległy zmianie stare zasady dotyczące płci, a agencje wywiadu stworzyły specjalne szkolenia i funkcje z myślą o kobietach. Właśnie wtedy szefowie wywiadów uświadomili sobie ich potencjał – jako kurierek, operatorek radiostacji, szpiegów, sabotażystek, a nawet przywódczyń ruchu op. Piszą o tym Greg Lewis i Gordon Thomas w publikacji Walczyły w cieniu mężczyzn. Kobiety wojowniczki II wojny światowej, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Bellona. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki. Na podstawie publikacji dr Adrianna Michalewska przygotowała dla Was artykuł Kobiety szpiedzy w czasie II wojny światowej. Koniecznie przeczytajcie też recenzję książki Walczyły w cieniu mężczyzn. Dziś prezentujemy Wam kolejne fragmenty tej publikacji:

Od świtu 15 lipca 1941 roku brygadier Colin Gubbins nadzorował przenosiny SOE do kwatery głównej przy Baker Street 64. Urodzony w 1896 roku, po matce odziedziczył silne poczucie obowiązku i pobożność, połączone z wrażliwym sumieniem. Po ojcu miał poczucie sprawiedliwości oraz logiczny i ścisły umysł. Udział w wojnach i działaniach militarnych, które wypełniły jego życie, nauczył go, że „kluczowe jest myślenie przed podjęciem działania”. Jego głęboko osadzone bystre oczy i głos uprzedzały każdego, by lepiej nie wchodził mu w drogę. Sprawiał wrażenie, że wszystko, co usłyszał, zachowywał w tajemnicy, chyba że miało to kluczowe znaczenie dla polityki (która napędzała zarówno dyplomację, jak i wojnę) lub służyło potrzebom decydentów. Churchill zawsze chętnie słuchał jego najświeższych sekretów – nie ploteczek, które nieustannie kursowały po Whitehall, lecz informacji dotyczących bieżących wydarzeń.

Tego letniego dnia Gubbins wszedł do swojego biura na piątym piętrze i patrzył przez okno na straszliwe blizny w tkance miasta, wyrwy w szeregach budynków, gdzie kiedyś stały sklepy lub kawiarnie, teraz zburzone przez bomby, ulice z posterunkami strażniczymi obłożonymi workami z piaskiem i strzałki wskazujące drogę do najbliższych schronów przeciwlotniczych. Na niebie wisiały balony zaporowe, które miały przechwytywać maszyny Luftwaffe, gdyby bombowce złożyły kolejną wizytę, by natknąć się na samoloty Spitfire Królewskich Sił Powietrznych (RAF) i baterie przeciwlotnicze stacjonujące wzdłuż wykorzystywanych przez Niemców tras przelotów.

Bombowce zwykle nadlatywały po zmierzchu. Wojskowi inżynierowie obiecali Gubbinsowi, że do tej pory skończą instalację centrali telefonicznej i sprawdzą dwieście dochodzących do niej linii. Wyliczył, iż budynek będzie ostatecznie potrzebował takiej liczby telefonów, gdy na terenie całego kraju powstaną ośrodki szkoleniowe i inne placówki SOE. Już teraz dwadzieścia pięć urzędów w Londynie było zapełnionych przez ludzi, którzy służyli z nim w Polsce i Norwegii. Wybrał tych pracowników przy pomocy sir Hastingsa Ismaya, szefa sztabu, gdy mało pomocne wydziały Whitehall zakwestionowały ich przeniesienie do kwatery głównej SOE.

Pracownicy wchodzili wejściem oznaczonym czarną marmurową tabliczką z napisem Inter services research bureau. Każda z tych osób podpisała dokument o zachowaniu tajemnicy państwowej (The Official Secrets Act) i oznajmiono jej, iż najważniejszym obowiązkiem była dyskrecja; najmniejsze naruszenie dokumentu skutkowało aresztowaniem, procesem i karą 29 więzienia. W skrzypiącej windzie, która dowoziła pracowników do biur, jako przypomnienie wisiał w ramce obrazek, na którym przedstawiono palec na ustach i słowa: Żadnego gadania, żadnych niespodzianek. Takie obrazki wisiały na każdym korytarzu i na ścianie każdego biura.

Aby podkreślić potrzebę zachowania tajemnicy, Gubbins wymyślił dla pracowników kryptonimy, których używano we wszelkich sprawach załatwianych z Ministerstwem Wojny, Admiralicją lub z Ministerstwem Lotnictwa. Mieli oni mówić, iż dzwonią z Naczelnej Rady Technicznej (Joint Technical Board), ewentualnie z Zarządu Szkoleń Specjalnych (Special Training Headquarters) lub – ulubione Gubbinsa – z MO1 (SP), co według żartobliwych pracowników miało oznaczać: MOSP, czyli Mysterious Operations in Secret Places (dosłownie: tajne operacje w sekretnych miejscach). Niektórzy ludzie na wysokich stanowiskach w departamentach militarnych do końca wojny nie dowiedzieli się, co oznaczał ów akronim.

***

Zgodnie z definicją Winstona Churchilla MOSP to „pogmatwanie z poplątaniem, spiski i kontrspiski, podstęp i zdrada, chytrość i przechytrzenie, prawdziwy agent, fałszywy agent, podwójny agent”. Do tego dodał słowa swojego ulubionego stratega wojskowego Sun Tzu, chińskiego eksperta od wojny partyzanckiej: „Wróg nie może wiedzieć, gdzie zamierzasz wydać mu bitwę. Ponieważ jeśli nie wie, gdzie zamierzasz wydać mu bitwę, musi przygotować się w wielu miejscach. A gdy przygotowuje się wszędzie, wtedy wszędzie będzie słaby” . Zarówno MOSP, jak i maksyma Sun Tzu stały się bojowym zawołaniem SOE.

Premier wysłał Gubbinsowi oba te cytaty. Tego upalnego, sennego lipcowego dnia, gdy zakończyła się przeprowadzka na Baker Street, wiedział, że specjalne środki będą kluczowe dla pokonania Adolfa Hitlera i milionów niemieckich żołnierzy obsadzających umocnienia obronne wzdłuż francuskiego wybrzeża, które jak chełpił się Hitler – były najpotężniejszymi umocnieniami od czasu Wielkiego Muru Chińskiego. Nazwał je Wałem Atlantyckim. SOE miało jednak działać poza nim, by przynieść wolność Francuzom, w pierwszym kroku do zerwania nazistowskiego jarzma z karku Europy.

***

Gubbins przeczytał każdy raport weryfikacyjny przygotowany przez MI5 na temat członków jego zespołu. Wielu z nich uciekło do Anglii z krajów okupowanych. Umiejętności językowe oraz znajomość geografii krajów, z których pochodzili, czyniły z nich wartościowych rekrutów.

W Wielkiej Brytanii narastała szpiegomania. Sekcja B, departament kontrwywiadu MI5, którym kierował Guy Liddell, wiolonczelista i weteran polowań na szpiegów, stanął przed karkołomnym zadaniem sprawdzania doniesień, z których wynikało, iż naród jest zinfiltrowany przez niemieckich szpiegów przygotowujących inwazję Hitlera. Strach napędzała literatura szpiegowska, prasa brukowa i obsesja, iż w Anglii nadal pozostają agenci przysłani przez Kajzera w czasie I wojny. Mówiono, że działają w przebraniu zakonnic, komiwojażerów, prezesów banków i „tych dżentelmenów, którzy zachowują się najlepiej w waszej miejscowości” (jak pisał „Sunday Express”). Robert Baden-Powell, twórca chłopięcego ruchu skautingowego, upierał się, że „szpiega można rozpoznać po tym, jak chodzi – ale tylko od tyłu”.

– Istnieje grupa ludzi mających skłonności do szpiegomanii – powiedział Winston Churchill Gubbinsowi, który lekceważąco określał to jako „nerwicę piątej kolumny”.

Sprzedawca lodów zatruwa rożki. Psychiatra w szpitalu dla psychicznie chorych szkoli pacjentów do zabijania polityków. Nie było dnia, by takie raporty o nikczemnych knowaniach nie lądowały na biurku Gubbinsa. Stały się najjaśniejszym punktem porannych odpraw personelu.

Gubbins zabrał ze sobą na Baker Street Margaret Jackson i Verę Long, które od wybuchu wojny pełniły funkcję jego sekretarek. Oznajmił Hugh Daltonowi, ministrowi wojny ekonomicznej odpowiadającemu za wynagrodzenia SOE, iż chce, by otrzymały pensje równe uposażeniu porucznika Pierwszej Pomocy Pielęgniarskiej (First Aid Nursing Yeomanry, FANY). W relacjach z pracownikami oraz pod wieloma innymi względami Gubbins wyprzedzał swoje czasy.

Podczas I wojny światowej członkinie FANY były znane z tego, iż jako pierwsze pojawiały się na polu walki, zabierały rannych i ewakuowały ich na wybrzeże Francji, skąd mogli być przetransportowani do Anglii. Gubbins postanowił, iż cały żeński personel SOE będzie nosił mundury FANY. Kobiet wysyłanych do Francji nie obowiązywały mundury, lecz miały one otrzymywać uposażenie oficerskie, a do czasu ich powrotu pieniądze gromadzono na koncie w Londynie. Jednakże Gubbins wiedział, iż schwytane, niemal z pewnością zostaną stracone pod zarzutem szpiegostwa.

Miał dar wzbudzania zaufania, które rosło aż do poziomu pełnego oddania. Obie sekretarki przepisywały większość jego najtajniejszej korespondencji wojennej. Wielokrotnie prosił Jackson lub Long o przygotowanie podsumowania najważniejszych decyzji, które zapadały na spotkaniach. Ubrane w mundury FANY zabierał do Ministerstwa Wojny czy na spotkania w innych departamentach Whitehall, gdzie siedziały obok niego i perfekcyjnie stenografowały, aby jeszcze tego samego wieczoru, przed powrotem do kwatery w dalszej części Baker Street, dokonać transkrypcji zapisków. Następnego dnia o 6.00 rano obie siedziały już przy swoich biurkach w pokoju przed jego gabinetem.

Wciąż przybywało mu obowiązków, a sytuację pogarszała spoczywająca na nim odpowiedzialność za życie setek ludzi. W tym czasie kipiał frustracją. Gniew zapłonął w nim, gdy brytyjska służba wywiadu MI6 na rozkaz Churchilla w 1940 roku wywiozła z Francji generała Charles’a de Gaulle’a. Od tego czasu de Gaulle nawiązywał bliskie relacje z Francuzami mieszkającymi w Wielkiej Brytanii, by zachęcić ich do dołączania do Wolnych Francuzów – tworzonych przez niego sił.

Podczas ich pierwszego spotkania de Gaulle przekonywał Gubbinsa, że owe siły, które miały stać się tajną armią, powinny wchłonąć Sekcję Francuską SOE, czyli Sekcję F. Przypomniał Gubbinsowi, iż przybył do Londynu nie tylko po to, by ustanowić rząd na uchodźstwie. Zamierzał także wykorzystać swoje „koneksje i reputację we Francji do przygotowania zorganizowanego ruchu oporu”. Wolni Francuzi mieli stanowić awangardę. Gubbins odpowiedział, że jakkolwiek współpraca takiej organizacji z SOE byłaby mile widziana, to nie ma możliwości, by Sekcja F została przez nią wchłonięta i oddana pod dowództwo generała.

Gubbins zdecydował, iż powinien dokonać zmiany na stanowisku dowódcy Sekcji F. Pełniący tę funkcję H.R. Marriott rozwinął w sobie „fałszywe przekonanie, iż jest niezastąpiony”. Gubbins wymienił go na Maurice’a Buckmastera.

Buckmaster był czterdziestojednoletnim, wysokim, chudym, lekko przygarbionym mężczyzną. Ukończył Eton, jedną z najstarszych i najbardziej prestiżowych szkół średnich w Anglii, a następnie zdobył stypendium na wydziale studiów klasycznych w Oksfordzie. Później odbył wyprawę rowerową po Francji i zaangażował się w redakcji paryskiego dziennika „Le Matin” jako reporter. Następnie zmieniał posady, między innymi pracował dla firmy wizerunkowej, która zajmowała się francuskim oddziałem Ford Motor Company. W 1938 roku wrócił do Wielkiej Brytanii i zaciągnął się do armii. Jego znajomość francuskiego sprawiła, iż służył w stopniu oficera wywiadu w Brytyjskich Siłach Ekspedycyjnych skierowanych na teren Francji do badania postępów ofensywy niemieckiej. Był w jednym z ostatnich oddziałów ewakuowanych spod Dunkierki i wrócił do Anglii w czerwcu 1940 roku. Dowiedział się o powstaniu nowej organizacji, która potrzebowała ludzi z doświadczeniem wojskowym oraz znających język francuski.

– Zadzwoniłem do Ministerstwa Wojny. Następnego dnia kazano mi przyjechać do Londynu na rozmowę z Gubbinsem. W ten sposób w marcu 1941 roku dołączyłem do SOE. Gubbins przydzielił mnie do sekcji belgijskiej. Pięć miesięcy później zostałem szefem Sekcji F – wspominał Buckmaster.

Po nominacji Buckmastera jego sekcja stała się pierwszą, która wysyłała kobiety za linie wroga.

***

Gubbins spędził sporo czasu, wybierając szefów poszczególnych sekcji. Chociaż wszyscy przeszli pozytywnie weryfikację MI5, postanowił, że wybór nie będzie oparty na koneksjach rodzinnych czy wykształceniu kandydata, jak to często miało miejsce w siłach zbrojnych.

Cierpliwie prowadził dyskretne dochodzenia na temat przebiegu służby tych, których nazwiska wytypowali członkowie jego prywatnej sieci kontaktów wojskowych. Powiedział im, iż poszukuje ludzi mających pewne doświadczenie w taktyce walk partyzanckich. Idealnie byłoby, gdyby przeszli trening dla komandosów w Centrum Szkolenia Sił Specjalnych w Lochailort w szkockich Highlands. Inni wyselekcjonowani służyli z nim w Polsce lub Norwegii.

Płynnie władający francuskim, polskim i holenderskim Gubbins sprawdzał zdolności językowe każdego z kandydatów, potem rozmawiał z nimi o rodzinie, doświadczeniu militarnym i zauważonych przez niego wyjątkowych umiejętnościach, które odnotowane zostały w ich aktach wojskowych. Jeśli czuł się usatysfakcjonowany, proponował kandydatowi stanowisko szefa sekcji i prosił go o podpisanie dokumentu o zachowaniu tajemnicy państwowej.

Mężczyźni i kobiety wybrani na agentów przechodzili trzytygodniowy kurs paramilitarny i testy psychologiczne. Następnie spędzali kolejnych pięć tygodni na szkoleniu w Lochailort. Obejmowało ono posługiwanie się materiałami wybuchowymi oraz naukę techniki cichego zabijania przy użyciu sztyletu. Dwudziestopięciocentymetrowe ostrze o dwóch krawędziach, ostre jak brzytwa, było przeznaczone do podcinania jednym ruchem ludzkiego gardła. Do treningu używano manekinów. Ci, którzy wykazywali się uzdolnieniami w alfabecie Morse’a, byli kierowani na specjalistyczne ćwiczenia, by doskonalić umiejętności w przesyłaniu zakodowanych wiadomości.

Agenci pracujący w terenie mieli tworzyć małe grupy, zwane obwodami. Każdy obwód posiadał dowódcę rekrutującego lokalnych bojowników, odpowiedzialnego za ich uzbrojenie i nauczenie technik, które sam poznał w czasie szkolenia. W każdym też działał kurier pełniący funkcję łącznika z grupami lokalnego ruchu oporu i pozostałymi obwodami.

– Kurierzy będą się nieustannie przemieszczali, często na rowerze lub pociągiem, pokonując znaczne dystanse w celu dostarczenia wiadomości. Ryzykują schwytaniem przez niemieckie patrole. Radiotelegrafiście nie wolno nadawać dłużej niż dwadzieścia minut, ponieważ Niemcy mają silne samochody radiopelengacyjne, które mogą wychwycić sygnały Morse’a – powiedział Gubbins.

Odprawa zakończyła się poruszającymi słowami:

– Otrzymałem od Churchilla zgodę na to, by SOE wysyłało kobiety jako kurierki i radiotelegrafistki do Francji. Jest mniejsze prawdopodobieństwo, iż zostaną poddane rewizji osobistej, i dlatego mogą ukrywać wiadomości w bieliźnie. Ponieważ wiele z nich jest wyszkolonymi maszynistkami, sprawdzą się lepiej jako radiotelegrafistki. Wszystkie zostały przydzielone do Sekcji Francuskiej. Konwencja Genewska z 1929 roku nie zapewnia ochrony kobietom walczącym z bronią w ręku, nie mówiąc już o takiej walce, jaką będzie prowadziło SOE.

A potem powiedział im, w jaki sposób będą rekrutowani agenci.

***

Selwyn Jepson miał czterdzieści lat, gdy Gubbins wyznaczył go do delikatnego, poważnego i szczególnego zadania, jakim był wybór tajnych agentów. Stanowisko pasowało do doświadczenia Jepsona. Miał ciemne falujące włosy i nadawał rozmowie własne tempo kiwnięciami głowy lub uśmiechem. Urodził się w 1899 roku w szanowanej rodzinie londyńskiej klasy średniej. Jego ojciec pisał thrillery, matka z powodzeniem zajmowała się muzyką; siostra była poważaną powieściopisarką, a kuzynka Fay Weldon została słynną autorką. Sam Jepson odnosił sukcesy jako autor książek i sztuk teatralnych. Tylko Gubbins i Buckmaster wiedzieli, do czego Jepson potrzebował osobnych biur w różnych częściach Londynu. Jedno służyło do przeprowadzania rozmów z mężczyznami, w drugim wybierał kobiety, które miały przejść szkolenie. Żadnego z kandydatów nie zabierano do kwatery SOE, aby nie usłyszał i nie zobaczył czegoś, o czym nie powinien wiedzieć.

Jepson miał własne biuro w kwaterze głównej SOE, na tym samym piętrze co Gubbins. W budynku stał się znany jako kapitan MOSP, główny rekruter do udziału w tajnych operacjach. Książki Jepsona dumnie stały na półce za jego biurkiem w biurze na piątym piętrze. Nosiły takie tytuły, jak: Marionetki losu, Rudowłosa dziewczyna króla i Gong śmierci. Dwadzieścia pięć z jego thrillerów opublikowano po obu stronach Atlantyku, zaś sztuki stały się kanwą hollywoodzkich filmów: Pocałunek na pożegnanie, Test miłości i Money Mad.

Z biura Jepson mógł spoglądać w dół, na Baker Street. Obserwował personel SOE wchodzący i wychodzący z budynku. Niektórzy pracowali w pokojach umieszczonych wzdłuż korytarza. Wymieniał z nimi uprzejmości, gdy razem jechali windą. Chudy człowiek o nogach pałąkowatych jak u dżokeja; wysoka postać w mundurze RAF-u, która zwracała się do wszystkich „siema, brachu”; tęgi mężczyzna z zaaferowanym uśmiechem, przez który przeświecały przebarwione zęby; jasnowłosa dziewczyna w mundurze FANY, jedna z sekretarek – Jepson rozpoznawał mężczyzn z personelu SOE po otaczającej ich często aurze spiskowców, a kobiety po ciepłych uśmiechach. Podobnie jak on, przychodzili do pracy wcześnie i siedzieli w biurze do późnego wieczoru.

Pomiędzy spotkaniami Jepson spędzał czas w swoim biurze, czytając najświeższe listy przychodzące do Ministerstwa Wojny Ekonomicznej w odpowiedzi na apel ogłoszony przez BBC, w którym poproszono o przesyłanie zdjęć „interesujących miejsc” w Europie. Przekazywano je następnie do Ministerstwa Lotnictwa, by zostały ocenione jako możliwe cele. Listy ze zdjęciami zawierały dane osobiste nadawców, którzy uciekli do Wielkiej Brytanii z okupowanej przez nazistów Europy.

W ciągu dnia Jepson decydował, kogo powinien zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną. Następnie ci, których zaakceptował, byli wysyłani do Orchard Court dużego, nowoczesnego apartamentowca, w którym rezydowała Vera Atkins. Gubbins powiedział Jepsonowi, że Atkins posiada umiejętności, które mogą być kluczowe przy ocenie charakteru rekrutów, zwłaszcza kobiet. Jej mieszkanie stało się bazą SOE. Tam przeprowadzano rozmowy z mężczyznami i kobietami wybranymi przez Jepsona do kolejnego etapu.

Urodzona w Rumunii w 1908 roku córka niemieckiego Żyda i Żydówki z Afryki Południowej, naprawdę nazwała się Vera Rosenberg. Przyjechała do Anglii w 1936 roku, przybrawszy godność Atkins (zanglicyzowane nazwisko panieńskie matki, Etkins). Spotkała Buckmastera, który pomógł jej w naturalizacji, zaś w 1941 roku znalazł dla niej posadę sekretarki w SOE. Gubbins mianował ją na stanowisko asystentki Jepsona, by przyspieszyć proces rekrutacji, i wkrótce wielu potencjalnych agentów zaczęło pojawiać się w Orchard Court na dodatkowych rozmowach z Atkins.

Każdy kandydat przybywał do Orchard Court na wyznaczoną godzinę. Wejścia strzegł odźwierny i kamerdyner Atkins, Andrew Park, który przed zwerbowaniem do SOE pracował w hotelu Savoy. Ubrany w ciemny garnitur i krawat, prowadził kandydata do drzwi złoconej windy i wjeżdżał z nim na drugie piętro, do mieszkania Atkins. Używając własnego klucza, otwierał drzwi i prowadził rekruta korytarzem do łazienki, która służyła Atkins za poczekalnię. Chwilę później wracał i wiódł kandydata do jej biura. Ta procedura nigdy się nie zmieniała.

Przed każdą rozmową Atkins studiowała przygotowany przez Jepsona raport z oceną kandydata. Niektórzy z nich uciekli z Francji i nigdy wcześniej nie byli w Anglii. Inni mieli tu krewnych, którzy pomogli im znaleźć pracę w sklepie lub kawiarni. Do czasu rozmowy z Jepsonem i prośby o podpisanie dokumentu o zachowaniu tajemnicy państwowej nie zdawali sobie sprawy, iż chodzi o pracę w wywiadzie; wiedzieli tylko, że w grę wchodzi posługiwanie się francuskim i że nie wolno im z nikim o tym rozmawiać. Kilku z nich przyznało się Jepsonowi (im przedstawianemu jako pan Potter), że pracowali przy organizacji dróg ucieczki francuskiego ruchu oporu. Inni po prostu przedostali się przez kanał.

Raporty Jepsona umożliwiały Atkins dokonanie oceny charakteru kandydata w czasie kilkuminutowego spotkania. Wysoka, szczupła, po trzydziestce, Atkins uśmiechała się, podawała dłoń i prowadziła gościa do krzesła biurowego, zanim sama usiadła naprzeciw niego. Zapalając papierosa, wbijała spojrzenie niebieskoszarych oczu w każdego nowego rekruta (lub częściej rekrutkę). Następnie zaczynała wyjaśniać, iż zostali wybrani do przeszkolenia do „zadań specjalnych”. Dodawała, że będzie śledziła ich postępy dzień po dniu, aż do chwili, gdy będzie im towarzyszyła na lądowisko, gdzie otrzymają ostatnie wskazówki przed wyruszeniem w misję specjalną w okupowanej przez nazistów Europie. Niejeden kandydat opuszczał jej mieszkanie podekscytowany i chętny podjąć pracę dla kobiety, która okazała mu takie zaufanie.

***

Latem 1940 roku, za prezydentury Roosevelta, nastrój w Białym Domu był niepewny. Za Atlantykiem RAF walczył z Luftwaffe o panowanie nad angielskim niebem. Miasto Coventry zostało zrównane z ziemią, tysiące londyńczyków tłoczyło się w schronach przeciwlotniczych i tunelach metra, a Churchill w audycjach nadawanych przez BBC nie przestawał zapewniać, że Wielka Brytania nigdy się nie podda. Zapowiadał „nadejście czasu, gdy »Nowy Świat« z całą swoją potęgą wyruszy na ratunek i wyzwoli »Stary Świat«”.

Premier był zbyt zręcznym politykiem, by powiedzieć, iż liczy na to, że Stany Zjednoczone otwarcie poprą jego optymizm. Niektóre ze stacji radiowych zaczęły powtarzać audycje BBC z Londynu, dodając nowy dźwięk: pierwsze cztery nuty Piątej Symfonii Beethovena: trzy kropki i kreskę, co w alfabecie Morse’a było kodem litery V, jak victory, czyli zwycięstwo. W okupowanej Europie tego kodu używano przy stukaniu do drzwi, gwizdkach lokomotyw czy klaksonach samochodów. Churchill zwykł pokazywać dwa wyprostowane palce, układające się w zwycięski znak V. Attaché prasowy ambasady brytyjskiej w Waszyngtonie puścił do gazet zdjęcie z tym gestem. Ambasada niemiecka wydała oświadczenie: „Churchill nie powinien myśleć, iż może wygrać wojnę przy pomocy głupich gestów”.

Pierwsze trzydzieści dwa tysiące brytyjskich dzieci, ewakuowanych na pokładzie liniowców Queen Mary i Queen Elizabeth, zeszło na brzeg w Nowym Jorku, śpiewając przywiezione z domu nowe piosenki. Upadek Francji zainspirował powstanie utworu Kiedy ostatni raz widziałem Paryż (The Last Time I Saw Paris), zaś naloty na Londyn – Słowik śpiewał przy placu Berkeley (A Nightingale Sang in Berkeley Square).

Dzieci znalazły się w gościnnych amerykańskich domach, wyposażonych w urządzenia i dobra konsumpcyjne, których nigdy nie widziały: lodówki, radia, telefony, wentylatory elektryczne i klimatyzację. Hollywood wyprodukowało 90 procent filmów, które dotychczas obejrzały w kinie. Dzieci, które wysłano z Nowego Jorku do miejsc takich jak Kansas, dowiedziały się, że jest tam więcej samochodów niż w całej Wielkiej Brytanii. W miastach wznosiły się drapacze chmur, a po niebie latały samoloty pasażerskie, które zabierały je do nowych domów rozrzuconych po całym kraju.

Amerykanie nauczyli brytyjskich podopiecznych nowych znaczeń słów: dziewczynki mówiły, że chłopcy są „bezproblemowi” (smooth), zaś one same były „świetne” (neat) albo „fajne” (terrific). W niedziele gospodarze zabierali przybyłe dzieci do kościoła, w piątki rodziny gromadziły się przy radiu, by wysłuchać płomiennych przemówień prezydenta Roosevelta. Gazety, w których reklamy bardzo różniły się od tych znanych z Anglii, codziennie drukowały ankiety Gallupa. W jednej z nich ujawniono, iż ulubionym przymiotnikiem tego lata był „równoznaczny”, ponieważ w każdym przemówieniu Roosevelta pojawiała się fraza „równoznaczny z wypowiedzeniem wojny”. Key Pittman, przewodniczący senackiej komisji do spraw stosunków zagranicznych, zaproponował, aby „Brytyjczycy porzucili swoją wyspę i przenieśli się do Kanady”.

Charles A. Lindbergh, którego po samotnym przelocie nad Atlantykiem okrzyknięto bohaterem narodowym a następnie uosobieniem smutku po tym, jak porwano i zamordowano jego małego synka – podzielił się z narodem swoimi poglądami na sytuację międzynarodową na nowojorskim wiecu w Madison Square Garden:

– Zagraża nam dziś wojna nie dlatego, że obcy próbują ingerować w sprawy Ameryki, ale dlatego, że Amerykanie próbują ingerować w wewnętrzne sprawy Europy. Nie musimy bać się inwazji, chyba że sprowadzimy ją na siebie sami, mieszając się w zagraniczne spory. Jesteśmy otoczeni przez ludzi, którzy chcą wplątać nas w tę wojnę. Ci ludzie wykorzystają każdą okazję, by popchnąć Amerykę bliżej krawędzi i wplątać nas w konflikt za Atlantykiem, sprowadzić go na nasz próg.

Reporterzy tłoczący się u stóp platformy notowali zaciekle, a Lindbergh czekał z kontynuacją, aż ucichnie aplauz.

– Wszyscy słyszeliśmy obietnice pana Churchilla, że Wielka Brytania będzie walczyła do końca. Że będą walczyli na morzach, oceanach i w powietrzu. To świetnie dla Wielkiej Brytanii. Ale nie potrzebujemy tego u nas. Nie zwracając uwagi na pytania, Lindbergh zszedł z platformy i odjechał. Następnego dnia odesłał swój patent oficerski pułkownika sił powietrznych. Przemówienie spotkało się z silną krytyką jako antysemickie. W odpowiedzi Lindbergh upierał się, że nie jest antysemitą, jednak nie wycofał swojego oświadczenia. Kolejny sondaż Gallupa wykazał, że 90 procent Amerykanów zdecydowałoby się walczyć, gdyby Ameryka padła ofiarą ataku, natomiast tylko 10 procent – w przypadku, gdyby do inwazji nie doszło.

W Jeanette, w Pensylwanii, miejscowy klub strzelecki rozpoczął ćwiczenia, aby jego członkowie przygotowali się do strącania niemieckich spadochroniarzy. Sieć lokali z hamburgerami zamieniła słowo „hamburger” na „kotlet wolności”. Natomiast magazyn „Time” cytował nowe określenie „Blitzkrieg”, oznaczające wojnę błyskawiczną. Wkrótce dodawano je do każdej wiadomości z frontu wojny w Londynie. W Izbę Lordów, sąsiadującą z parlamentem i Big Benem, uderzyła bomba; w pałac Buckingham trafiło pięć bomb.

Trzydziesty drugi prezydent Stanów Zjednoczonych wiedział, że Wielka Brytania zbiera srogie cięgi, a na Wall Street funt szterling pikował ostro w dół. Roosevelt rozmyślał o tym na pokładzie krążownika Tuscaloos, odbywając w karaibskim słońcu rekonwalescencję po poważnym zapaleniu zatok, gdy tuż obok statku wylądował wodnopłat marynarki wojennej. Dostarczył korespondencję od Winstona Churchilla. Przez Atlantyk osobiście przewiózł ją członek Korpusu Posłańców Królowej, a na pokład dostarczył brytyjski ambasador Lord Lothian. Zapamiętał, jak Roosevelt ostrożnie otworzył kopertę nożem, powoli przeczytał, a potem wrócił na leżak na pokładzie.

– Siedział samotnie i czytał ten list wciąż od nowa przez dwa dni. Posiłki kazał przynosić sobie do kabiny. Kiedy w końcu pojawił się na pokładzie, by cieszyć się słońcem, wyglądał jak człowiek, który podjął ważną decyzję – wspominał ambasador.

Churchill w swoim liście pytał, czy prezydent „działając zgodnie z Konstytucją, mógłby zapobiec rozszarpaniu Wielkiej Brytanii”. Odpowiedź na apel Churchilla znana jest na całym świecie jako ustawa Lend-Lease. Nosi przypadkowy numer H.R. 1776 i została zatytułowana: „Projekt ustawy o promowaniu obronności Stanów Zjednoczonych oraz innych celów” . W jej preambule zapisano, iż „umożliwia dostarczanie pomocy każdemu krajowi, którego obronę prezydent uzna za kluczową dla obronności Stanów Zjednoczonych”. To dawało Rooseveltowi władzę, jakiej żaden z prezydentów nigdy nie zażądał.

Zanim ustawa weszła w życie, Roosevelt, po wyleczeniu chorych zatok, był już z powrotem w Białym Domu. Gdy 1940 rok dobiegał końca, jeszcze raz posłał po Williama Josepha Donovana. Od 1936 roku, po dojściu Hitlera do władzy, ten prawnik z Wall Street działał jako prezydencki wysłannik. Roosevelt nie powiedział nikomu, po co go wezwał.

***

Kobieta, która miała stać się kluczową agentką w nadchodzącej wojnie, była już na liście płac brytyjskiego wywiadu zagranicznego MI6 (Secret Intelligence Service) i w ten sposób zaspokajała swój apetyt na szpiegowanie rozbudzony w czasie hiszpańskiej wojny domowej.

Betty Pack była wysoka, smukła i piękna, o jasnych kasztanowych włosach i ciemnozielonych oczach. Urodziła się w uprzywilejowanej rodzinie w Minneapolis, w Minnesocie, 22 listopada 1910 roku. Na chrzcie nadano jej imiona Amy Elizabeth Thorpe, lecz wszyscy nazywali ją Betty. Jej ojciec George był wybitnym oficerem marynarki USA, a matka Cora zdobyła wykształcenie na najlepszych uniwersytetach, w tym na paryskiej Sorbonie. W dzieciństwie Betty rodzina wielokrotnie się przeprowadzała, mieszkała najpierw na Kubie, potem na Hawajach, gdzie George’owi powierzono funkcję dowódcy piechoty morskiej stacjonującej w Pearl Harbor.

W 1922 roku George Thorpe przeszedł w stan spoczynku i rodzina, która powiększyła się o dwoje młodszego rodzeństwa Betty, przeniosła się do Waszyngtonu. Mając dużo wolnego czasu, George i jego żona zaplanowali wielką wycieczkę po Europie. Wiosną 1923 roku przybyli do Francji, zaś stamtąd rodzina wyruszyła do Monte Carlo, potem do Rzymu, Neapolu i w końcu do Niemiec. Betty spędziła trzy miesiące, ucząc się francuskiego na pensji dla młodych panien na brzegu Jeziora Genewskiego. Podróż ta przyniosła jej znakomitą znajomość języka francuskiego i miłość do Europy.

Po powrocie do Waszyngtonu uczestniczyła w życiu towarzyskim elit miasta, poznała włoskich i hiszpańskich dyplomatów, a w listopadzie 1929 roku, na dzień przed dziewiętnastymi urodzinami, została przedstawiona waszyngtońskiej socjecie. Kilka dni później Betty, która miała już za sobą niejeden stosunek seksualny, uwiodła Arthura Josepha Packa, sekretarza handlowego ambasady brytyjskiej. Betty i Arthur byli gośćmi na przyjęciu odbywającym się w domku weekendowym, a on znalazł ją w swoim łóżku, czekającą na niego nago. Arthur miał trzydzieści osiem lat, był weteranem wojennym i nie pasował do Betty. Zadurzył się w niej. Gdy w lutym 1930 roku ogłoszono ich zaręczyny, Betty była już w ciąży. Ślub przyspieszono i miał on miejsce pod koniec kwietnia 1930 roku. Para wyjechała do Wielkiej Brytanii. Ich syn Tony urodził się 2 października 1930 roku. Niektórzy spekulowali, być może nieżyczliwie, iż Tony mógł nie być dzieckiem Arthura, a on z pewnością zachowywał chłodną rezerwę wobec chłopca. Jednakże mogła ona być spowodowana faktem, iż dziecko zostało poczęte przed zawarciem związku małżeńskiego. Arthur zamieścił ogłoszenie o poszukiwaniu matki zastępczej i Tony’ego zabrała i wychowała para ze Shropshire.

Kariera dyplomatyczna męża Betty rozwijała się. Para przeniosła się do Santiago w Chile, gdzie Arthur objął placówkę. Żyli wygodnie i brali udział w życiu towarzyskim, a wieczorem 1 stycznia 1934 roku Betty urodziła córkę Denise. Betty uczyła się hiszpańskiego, ale ponieważ miała zaledwie dwadzieścia jeden lat, szybko znudziło ją towarzystwo znacznie starszych żon ambasadorów. By uczynić swe życie bardziej znośnym, nauczyła się jazdy konnej i wstąpiła do klubu polo w Santiago, gdzie nawiązała romans z bogatym przemysłowcem.

W 1935 roku Arthura przeniesiono do ambasady brytyjskiej w Madrycie. Z początku życie w Hiszpanii było interesujące, z nocami przy brydżowym stoliku i piknikami w górach Sierra de Guadarrama, lecz wkrótce Betty znowu poczuła się znudzona. Ona i Arthur zaprzyjaźnili się z parą Carlosem i Carmencitą Sartoriusami, którzy pokazali im „prawdziwą” Hiszpanię, z walkami byków i polowaniami. Betty i Carlos, oficer hiszpańskich sił powietrznych, nawiązali romans, spotykając się na miłosne schadzki w wynajętym mieszkanku. Związek trwał już około roku, gdy kraj wokół nich zaczął osuwać się w otchłań wojny domowej.

Zaledwie na kilka dni przed jej wybuchem Arthur, Betty i ich córka Denise opuścili Madryt na polecenie brytyjskiego ambasadora sir Henry’ego Chiltona, a następnie wyruszyli do Biarritz w południowej Francji. Wraz z opiekunką Denise i jej własnym dzieckiem zamieszkali w wynajętej willi. W miarę intensyfikacji walk Arthur zaczął jednak niepokoić się o los kolegów przebywających w „letniej ambasadzie” w San Sebastian w północnej Hiszpanii. 21 lipca wyruszył w czterogodzinną podróż, by sprawdzić, co się dzieje. Gdy dwa dni później wciąż nie wracał, Betty przekonała szofera, aby wyruszył z nią w misję poszukiwawczą. Została zatrzymana w granicznym mieście Irun i aresztowana przez republikanów. Po spędzeniu pewnego czasu w niewygodnej piwnicy więzienia udało się jej przekonać napastników, iż nie jest szpiegiem Franco, i wraz z szoferem odeskortowano ją na granicę, z powrotem do Francji.

Betty nie pozwoliła się odwieść od kolejnej próby i dwa dni później wyruszyła w tę samą podróż. Tym razem trafiła na bardziej ugodowych strażników granicznych, którzy zezwolili jej na jednodniowy wjazd i przydzielili dwóch milicjantów do eskorty. Betty dotarła do San Sebastian. Tam przekonała się, że jej mąż i inni pracownicy ambasady są bezpieczni.

Arthur był wściekły, że Betty naraziła się na niebezpieczeństwo. Ona tymczasem rozkoszowała się sytuacją, a nawet przemyciła z miasta pięciu zwolenników Franco. Późnym wieczorem wróciła do Biarritz. Ta szalona i niebezpieczna misja dostarczyła jej takiego samego zastrzyku adrenaliny, jaki czerpała z romansów.

Jej mąż pomógł w ewakuacji drogą morską wielu Brytyjczykom uwięzionym przez wojnę, a potem założył tymczasową ambasadę w nadgranicznym mieście Hendaye. Stamtąd Betty – której osobista lojalność leżała po stronie Kościoła katolickiego i sił Franco – patrzyła na płonące Irun. Opłakiwała Hiszpanię, ale także obawiała się o los swojego kochanka Carlosa, o którym od wyjazdu z Madrytu nie miała żadnych wiadomości. Gdy przyjaciel, hiszpański arystokrata, zasugerował jej podróż do Hiszpanii pod nieobecność Arthura (który wyjechał w interesach do Anglii), natychmiast przyjęła to zaproszenie. W Burgos Betty spotkała się z szefem hiszpańskiego oddziału Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i zaoferowała się przeszmuglować niezbędne materiały medyczne.

W ciągu kilku następnych tygodni odbyła dwie podróże do Burgos, przewożąc dostawy dla szpitala. Wiozła także list ministra spraw zagranicznych Franco, wicehrabiego de Santa Clara Avedillo, adresowany do ambasadora sir Henry’ego Chiltona. Był to apel do rządu brytyjskiego o uznanie władzy Franco. Sir Henry zareagował gniewem na tę korespondencję, ponieważ sympatie rządu brytyjskiego zwrócone były przeciw generałowi Franco. Ostrzegł Betty, że naraża karierę swojego męża. Nie przyjęła krytyki do wiadomości, lecz gdy wróciła do Burgos z kolejną dostawą leków, odkryła, że ktoś zadenuncjował ją frankistom jako republikańskiego szpiega.

W ciągu kilku dni Betty oskarżono o szpiegowanie na rzecz republikanów i na rzecz Franco. Gwałtownie zaprzeczyła oskarżeniom o szpiegostwo na rzecz kogokolwiek. Udało jej się przekonać oficera nacjonalistów, wysłanego, by aresztować Betty, iż osobą, która ją zadenuncjowała, była nieszczęśliwa kobieta, po czym uciekła przez granicę do schronienia, jakie dawała brytyjska ambasada.

Tylko komandor Don Gomez-Beare (który podczas II wojny pełnił funkcję brytyjskiego attaché morskiego w Madrycie) wiedział, że Betty w czasie wizyt w Burgos była „cennym informatorem… Brytyjskiego Wywiadu Marynarki”. Meldowała wywiadowi admiralicji o warunkach w rządzonej przez nacjonalistów Hiszpanii i o rozmowach z wieloma wysoko postawionymi nacjonalistami z jej kręgów towarzyskich.

Betty Pack została szpiegiem. W ciągu kilku następnych miesięcy oficjalnie zwerbowano ją jako tajną agentkę do Tajnej Służby Wywiadowczej i MI6 – pierwszy krok do pracy dla SOE i OSS.

O czym opowiada książka Walczyły w cieniu mężczyzn?

Dzielne dziewczyny, tajne agentki SOE, mistrzynie w dziele szpiegowania i sabotażu. Zostały wyszkolone w kryptografii i kartografii. Były ekspertkami w sztuce werbunku, komunikacji i dowodzenia partyzantką. Służyły w pełnych napięcia dniach wojny na każdym teatrze wojny w Europie.

W księżycowe noce przerzucano je do Francji, by służyły jako kurierki, radiooperatorki, sabotażystki i przywódczynie ruchu oporu. Wywodziły się z różnych klas społecznych, pochodziły z różnych krajów, a żadna z nich nie miała wcześniej nic wspólnego z walką - były ochotniczkami, które z poczucia patriotyzmu zgłaszały się do tej niebezpiecznej pracy.

Wysyłały i odbierały wiadomości, walczyły z bronią w ręku lub... uwodziły mężczyzn, by zdobywać od nich informacje. Brytyjki, Francuzki, Amerykanki, Polka, Nowozelandka - wszystkie rzuciły na szalę swój los, by wziąć udział w wysiłku wojennym.

Spektrum agentek było szerokie - od dziewcząt, które dopiero co opuściły szkołę, po dojrzałe kobiety, od przedstawicielek klasy robotniczej po córki arystokratów, od przeciętnych po piękności, od skromnych i pruderyjnych po skandalistki.

Pracowały w skrajnie niebezpiecznych warunkach, zagrożone zdradą, aresztowaniem, torturami i śmiercią. Pełniły służbę ofiarnie, zostawiając w domu rodziny, żyjąc w nieustannym poczuciu zagrożenia. Z 39 agentek śmierć poniosło 13, a kilka innych przeżyło piekło tortur gestapo, francuskich więzień i obozów koncentracyjnych.

Nie zawsze po wojnie za tę służbę potrafiono im właściwie podziękować.

Publikację Walczyły w cieniu mężczyzn kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Walczyły w cieniu mężczyzn
Greg Levis, Gordon Thomas0
Okładka książki - Walczyły w cieniu mężczyzn

Dzielne dziewczyny, tajne agentki SOE, mistrzynie w dziele szpiegowania i sabotażu. Zostały wyszkolone w kryptografii i kartografii. Były ekspertkami w...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje