Charlie nie jest żadnym superbohaterem. Można by powiedzieć, ze jest całkiem zwyczajnym gościem, ale tak naprawdę plasuje się w najniższych granicach średniej. Jest rozwodnikiem, mieszka z kotem w domu, który jego rodzeństwo usilnie stara się sprzedać. Pracuje dorywczo jako nauczyciel i marzy tylko o tym, by otworzyć pub w centrum miasta. O ile jakikolwiek bank udzieli mu na to pożyczki, na co nieszczególnie się zanosi.
Nieoczekiwany spadek po zmarłym wuju wydaje się istnym błogosławieństwem i rozwiązaniem wszystkich problemów. I tu całkowita racja. Wydaje się. Charlie nie doczytał najwyraźniej aneksu małym druczkiem i razem ze spadkiem przyjął...imperium złoczyńców. Jasne, wraz z kryjówką na wulkanicznej wyspie, superlaserami i wypasionymi jamami z lawą. Ale też z całą rzeszą wrogów i to nie tak staroświeckich jak jego poczciwy wujek-złoczyńca. Jego rywale są bogatymi, bezdusznymi drapieżnikami wspieranymi przez międzynarodowe korporacje i organizacje lubujące się w inwestycjach wysokiego ryzyka.
Na barki Charliego spada więc ciężar, zapoczątkowanej przez wujka wojny, wypowiedzianej niegdyś lidze superzłoczyńców. Na szczęście z bandą zrzeszonych acz kłopotliwych delfinów, nadludzko inteligentnymi i gadatliwymi kotami szpiegowskimi oraz innymi przerażającymi popleczniczkami u boku, schodzenie na złą drogę, wydaje się całkiem… dobre.
Do lektury książki Johna Scalziego Początkujący Złoczyńca zaprasza Fabryka Słów. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Początkujący Złoczyńca:
W środku czekała na mnie rudo-biała kotka. Zamiauczała, gdy wszedłem.
– Cześć, Hera – przywitałem ją, po czym zdjąłem kociaka z ramienia i umieściłem go na wysokości jej oczu. Kogoś ci przyprowadziłem. – Postawiłem malucha tuż przed nią, czekając na jej reakcję.
Jeśli w jakikolwiek sposób zdziwiło ją lub zirytowało pojawienie się nowego domownika, nie dała tego po sobie poznać. Przez chwilę przyglądała mu się uważnie, gdy ten miauczał do niej radośnie, a potem zaczęła go czyścić. I kiedy to robiła, oboje pomrukiwali. Pokój w domu osiągnięty. Mogłem udać się spokojnie do kuchni, by przynieść im coś do jedzenia.
– Wybrałeś ścieżkę bogini – odezwała się Morrison, zamykając za sobą drzwi.
– Ścieżkę bogini? – zapytałem.
– Ludzie nadają swoim kotom imiona, kierując się zazwyczaj trzema kategoriami: jedzeniem, cechami fizycznymi lub mitologią – wyjaśniła Morrison. – Czyli nazywasz kota Słodziak, Plamka lub Zeus. Wychodzi na to, że ty zdecydowałeś się na mitologię.
– A co z ludźmi, którzy nazywają swoje koty, czerpiąc inspirację z książek fantasy? – Podniosłem z maty miskę Hery i znalazłem mniejszą dla kociaka. – Jak na przykład Gandalf czy Sauron.
– To wchodzi w zakres mitologii.
– Nie jest to przypadkiem trochę naciągane?
– Nie, nie jest – oznajmiła Morrison. – Gandalf i Sauron byli Majarami.
– Kim?
– Majarami. No wiesz, stworzonymi przez Tolkiena bogami z mitologii Śródziemia. Kimś w rodzaju aniołów. Dlatego zaliczają się do mitologii.
– Przyznaję się oficjalnie do nerdowskiej porażki – odparłem. Napełniłem miski kocią karmą i postawiłem je na macie, po czym klepnąłem dłońmi o uda, by zwrócić na siebie uwagę kotów. Momentalnie zareagowały, przy czym Hera podeszła do swojej miski, a kociak bez wahania do tej mniejszej. Żadnych kłótni o jedzenie. To był dobry znak.
– Czyli to będzie Atena? – zapytała Morrison, wskazując na malucha, nurkującego w swojej misce i mruczącego głośno.
– Może. Choć zastanawiałem się raczej nad Persefoną. Mniej wyświechtane, jakieś takie głębsze. Chyba że okaże się chłopcem, wtedy może Apollo.
– Wygląda na to, że nie masz nic przeciwko przygarnięciu tej przybłędy.
– To nie jego wina, że jest przybłędą. A tak w ogóle to sam do mnie przyszedł, prosząc o pomoc.
– Dostrzegł w tobie naiwniaka – stwierdziła Morrison z uśmiechem.
– Pewnie tak. A może po prostu lepiej się dogaduję z kotami niż z ludźmi i one to wyczuwają.
– Przemawia przez ciebie twoja toksoplazmoza.
– Z pewnością. – Podszedłem do lodówki. – Napijesz się czegoś?
– Nie, dzięki – odparła Morrison i wskazała na ulubiony fotel taty stojący w salonie. – To prawdziwy eames? zapytała.
– Chodzi ci o to, czy kupiony od Hermana Millera, czy raczej na jakimś targu podróbek? – Otworzyłem lodówkę, żeby wziąć sobie piwo.
– Dokładnie.
– Nie, to oryginał. – Sięgnąłem po butelkę piwa Michelob Ultra, z czego nie jestem dumny, i odkręciłem kapsel. Mama kupiła go tacie z okazji ich pierwszej rocznicy ślubu. Wiedziała, że od zawsze o takim marzył, więc zrobiła mu niespodziankę. Tata nieustannie powtarzał, że to autentyk, a nie podróbka, i nie miałem powodu, by mu nie wierzyć. Usiądź, proszę.
Morrison umościła się na fotelu i bez krępacji skorzystała z podnóżka.
– Zdecydowanie oryginał – oznajmiła po chwili.
– Znasz się na tym pewnie lepiej niż ja. Siedziałem tylko na tym jednym.
– Nietani prezent – odważyła się stwierdzić.
– W sumie to nie zastanawiałem się nigdy nad tym, ile kosztował. Jest tu od zawsze – powiedziałem. – Chociaż gdy teraz o tym wspominasz, wydaje mi się, że mama nie mogła sobie na niego pozwolić ze swojej skromnej pensji higienistki stomatologicznej. Może wujek Jake trochę jej pomógł.
Morrison przytaknęła.
– Jake miał do Lizzie ogromny sentyment – stwierdziła, używając imienia mojej matki.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby to wiedzieć z własnego doświadczenia. – Wyszedłem z kuchni i wróciłem do salonu, kierując się w stronę kanapy.
– Moje doświadczenie opiera się na tym, co powiedział mi Jake.
– A Lizzie często była tematem jego rozmów?
– Zdziwiłbyś się, jak często.
– Skoro już o nim mowa, to skąd znasz mojego wujka? Chodzi mi o to, jak go poznałaś? – Usadowiłem się na kanapie, zagłębiając w moim standardowym miejscu, które zdeformowało się już tak bardzo, że idealnie pasowało do kształtu mojego tyłka.
– Byłam przybłędą, która przyszła do niego, prosząc o pomoc – powiedziała Morrison, kiwając głową w stronę kociaka, wciąż nurkującego w misce.
– To nie może być cała historia.
– Masz rację, to jej podstawowa wersja.
– Nie jesteś kotem.
– Nie, nie jestem.
– Młoda kobieta prosząca dużo starszego mężczyznę o pomoc może to zrobić na wiele różnych sposobów – odparłem, upijając łyk piwa.
Morrison spojrzała na mnie, robiąc dziwną minę.
– Jeśli tak myślisz, to znaczy, że nie znałeś zbyt dobrze swojego wujka.
– W sumie to prawda – stwierdziłem. – Nie wiem, co mam myśleć, bo rzeczywiście nie znałem go zbyt dobrze. Gdy ostatni raz byłem z nim w jednym pomieszczeniu, miałem pięć lat. Wiedziałem o jego istnieniu i nic poza tym. Nie wydawał się też zbytnio mną zainteresowany.
– Z tym akurat nie mogę się zgodzić. Twój wujek pokłócił się z twoim ojcem z powodu śmierci twojej matki. Ten kazał mu trzymać się z dala od jego rodziny, więc twój wujek... uszanował tę prośbę.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Łącznie z tym, czy to prawda.
– Wątpię, by twój tata wspominał o twoim wujku zbyt często.
– W ogóle o nim nie wspominał, ani w złym, ani w dobrym kontekście. Temat jego istnienia praktycznie się nie pojawiał, no może z wyjątkiem tego prezentu ślubnego. Upiłem kolejny łyk.
– Łyżeczki do jagód – powiedziała Morrison. Zakrztusiłem się piwem.
– Wiesz o nich?
– Tak – wyznała Morrison. – Mniej więcej w tamtym okresie zaczęłam dość blisko współpracować z twoim wujkiem.
– Czyli wiesz o liściku, który do nich dołączył?
– Tak, wiem – przytaknęła. – Bardzo mi z tego powodu przykro. Mówiłam mu, żeby tego nie robił, ale nie chciał mnie słuchać.
– To był megasłaby ruch z jego strony, robić zakład o to, jak długo przetrwa moje małżeństwo.
– Dokładnie to mu powiedziałam – zgodziła się ze mną Morrison, unosząc dłoń. – Uznał, że powinieneś o tym wiedzieć, aby zaplanować coś z wyprzedzeniem.
Zakaszlałem, wciąż próbując pozbyć się piwa z górnych partii płuc.
– Nie pomogło mi to w zaplanowaniu niczego z wyprzedzeniem. Przez lata nie wiedziałem nawet, co chciał mi w ten sposób przekazać, aż pewnego dnia, zabierając swoje rzeczy z naszego mieszkania, natknąłem się na pudełko z łyżeczkami.
– Nie wyjęliście ich z pudełka?
– Oczywiście, że ich nie wyjęliśmy – powiedziałem z irytacją. – W jakiej sytuacji mieliśmy potrzebować łyżeczek do jagód? Mieszkaliśmy w kawalerce, w suterenie, w ukraińskiej dzielnicy Chicago. Nie była to miejscówka na wytworne spotkania towarzyskie. – Machnąłem ręką w stronę kuchni. – Wciąż są w pudełku. Oczywiście bez liściku, bo wyrzuciłem go od razu, jak skumałem, co oznacza.
– Bardzo mi przykro – powtórzyła Morrison.
– Chciałbym się tylko dowiedzieć, jakim cudem udało mu się tak idealnie określić ten czas. Na kartce było napisane: „Trzy lata, sześć miesięcy”, a trzy i pół roku później wynosiłem z mieszkania łyżeczki do jagód.
– Twój wujek znał się na ludziach.
Spojrzałem na Morrison z powątpiewaniem.
– Najwyraźniej nie na tyle, by domyślić się, że przewidywanie rozwodu w dniu czyjegoś ślubu nie jest mile widziane.
– No cóż, nie był idealny.
– A zresztą skąd miałby mnie znać? Albo Jeanine? Wykrzywiłem dziwnie usta, wypowiadając imię mojej byłej żony, którą poznałem na uczelni i z którą, mając dwadzieścia cztery lata, stałem przed ołtarzem kościoła episkopalnego Świętego Michała, przekonany, że już do końca życia będziemy kochającym się małżeństwem. Okazało się to aż nazbyt optymistyczne.
– Miał cię na oku – wyznała Morrison. – Przyglądał ci się dyskretnie i z bezpiecznej odległości. Tak, by nie antagonizować twojego ojca.
– Brzmi to co najmniej przerażająco – stwierdziłem. Moje płuca oczyściły się już na tyle, że mogłem wypić kolejny łyk piwa.
– Nie było w tym nic przerażającego. Jak już wspominałam, twoja matka wiele dla niego znaczyła. Był ciekawy jej syna.
– Najwyraźniej nie na tyle, by wpaść z wizytą.
– Wyjaśniłam ci już przecież, że nie zrobił tego ze względu na twojego ojca.
– No dobra, ale tata nie żyje już od jakiegoś czasu.
– W ciągu ostatnich kilku lat miał też inne powody, dla których nie mógł się z tobą skontaktować.
– Czyli to ten moment, gdy o wszystko będziemy obwiniać pandemię?
– Nie o wszystko – przyznała Morrison. Zsunęła nogi z podnóżka i nachyliła się, nadal siedząc na fotelu Eamesa. – Była też kwestia raka trzustki. Posłuchaj mnie, Charlie. Nie przyjechałam tu po to, by tłumaczyć twojego wujka ani go usprawiedliwiać. Jestem skłonna zgodzić się z tobą, że nie był idealnym wujkiem. Nawet w najlepszym okresie życia nie brakowało mu wad, a tych ostatnich lat nie można było nazwać najlepszym okresem jego życia. Bardzo mi przykro, że jedyne, co ci po nim pozostało, to ziejąca pustka w pamięci.
– To nie twoja wina – odezwałem się po minucie, gdy w pełni dotarły do mnie jej słowa.
– Wiem, ale nie ma tu twojego wujka, by mógł cię przeprosić osobiście, więc robię to w jego imieniu.
– Nie najlepsze wzory do naśladowania.
– Masz tylko dwójkę, więc daleko ci do poziomu szalonego kociarza.
– Dzięki – rzuciłem z uśmiechem.
– Ponieważ z całej jego rodziny zostałeś tylko ty, to życzeniem twojego wujka było, żebyś poprowadził jego uroczystość żałobną, która odbędzie się tu, w Barrington, w domu pogrzebowym rodziny Chesterfieldów. Znasz to miejsce?
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Jakkolwiek źle się wobec ciebie zachował, jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobił na tej ziemi, było poproszenie mnie, bym tu przyjechała. Bym z tobą porozmawiała. I poprosiła cię o przysługę.
– Jaką przysługę? – zapytałem.
– Twój wujek osiągnął wielki sukces finansowy, ale nigdy nie założył własnej rodziny. Nie ożenił się i nie miał dzieci. Jego rodzice, a twoi dziadkowie zmarli przed twoimi narodzinami. Twoja matka była jego jedynym rodzeństwem. A ty jesteś jej jedynym dzieckiem.
– Chodzi ci o to, że byłem jego jedyną rodziną.
– Tak, chyba że chcesz włączyć w to grono również dwójkę dalekiego kuzynostwa, którzy przeprowadzili się w okolice Lipska. Jake niechętnie się do nich przyznawał.
– Och, teraz mnie zaintrygowałaś. Powiedz mi o nich coś więcej.
– To dwójka osobliwych odludków – stwierdziła Morrison. – Jedno z nich kolekcjonuje porcelanowe figurki Hummela, a drugie ma siedemnaście kotów. To stan na dziś, bo ta liczba często się zmienia.
Zerknąłem na moje dwa koty, kończące swoją ucztę.
– Nie najlepsze wzory do naśladowania.
– Masz tylko dwójkę, więc daleko ci do poziomu szalonego kociarza.
– Dzięki – rzuciłem z uśmiechem.
– Ponieważ z całej jego rodziny zostałeś tylko ty, to życzeniem twojego wujka było, żebyś poprowadził jego uroczystość żałobną, która odbędzie się tu, w Barrington, w domu pogrzebowym rodziny Chesterfieldów. Znasz to miejsce?
– Jasne. – Był to dosłownie jedyny dom pogrzebowy w Barrington, zlokalizowany zaledwie kilka przecznic od mojego domu. To tam odbyła się ceremonia pogrzebowa mojej mamy, a potem mojego taty. Podejrzewałem, że Morrison była tego świadoma.
Skinęła głową.
– Uroczystość odbędzie się w tę sobotę o piętnastej. Twoim zadaniem będzie pojawianie się na miejscu, powitanie żałobników i przyjęcie ich kondolencji, a następnie obecność przy kremacji. Wszystko zostało już zorganizowane. Jedyne, co musisz zrobić, to się tam pojawić.
– Dlaczego akurat tu?
– Dlaczego w Barrington?
– No, przecież nic go z tym miastem nie łączyło. To znaczy mama stąd nie pochodziła. Dorastała na przedmieściach Pittsburgha, więc zakładam, że wujek Jake też. Ona przynajmniej tu mieszkała, a on nie. Do tego, jeśli wierzyć reporterom z CNBC, był bogaty. I to nie bogaty na standardy Barrington, ale tak konkretnie bogaty. Miliardowo bogaty. Tak bogaty, że mógłby urządzić ceremonię pogrzebową w jednej z tych ogromnych katedr, mogących pomieścić tysiące żałobników.
Morrison uśmiechnęła się, słysząc moje słowa.
– Nie mógł narzekać.
– Dokładnie, tak mówią tylko ci naprawdę bogaci. Wskazałem na Morrison. – Albo ci, którzy dla nich pracują. Bez urazy.
– Spoko, rozumiem, ale twój wujek miał swoje powody, dla których chciał, żeby ceremonia odbyła się właśnie tu oznajmiła Morrison. – Jednym z nich był jego sentymentalizm. Chciał, aby jego pogrzeb odbył się w tym samym miejscu, co pogrzeb jego siostry. Twierdził, że dzięki temu będzie mógł zamknąć związany z nią etap. Kolejnym powodem było to, że bez względu na to, jak bardzo był bogaty, nie był rozrzutny. A przynajmniej nie w typowym tego słowa znaczeniu. Uważał, że huczne uroczystości żałobne byłyby kompletną stratą pieniędzy.
– Miał jakichś przyjaciół?
– Raczej niewielu – odpowiedziała Morrison, kręcąc głową. – Nie bardzo lubił innych, a inni nie bardzo lubili jego.
– A ty go lubiłaś? – zapytałem.
– Tak, choć miałam dość duży próg tolerancji na jego dziwactwa.
– Sprytnie to ujęłaś. – Uśmiechnąłem się.
– Och, gdybyś tylko wiedział. W każdym razie nie zakładam, że na pogrzebie pojawią się jakieś dzikie tłumy.
– Ten dom pogrzebowy nie jest zbyt duży, więc to chyba dobrze.
– Dodatkowo, z tego, co wiem, zaoferowali mu całkiem niezłą ofertę na ceremonię i kremację.
Dobrze, że nie miałem w ustach piwa, bo znów bym się zakrztusił.
– Czyli postanowił nie zabierać ze sobą wszystkich pieniędzy, tak? – zapytałem ironicznie.
– Nie, postanowił przeznaczyć je na coś innego – wyznała Morrison. – I tak oto dotarliśmy do kwestii spadku.
– Aha, czyli ja robię przysługę mojemu nieżyjącemu wujkowi, a ty dajesz mi to, co dla mnie zostawił, tak?
– Tak, taka jest umowa.
Upiłem kolejny łyk piwa, by dać sobie chwilę na uporządkowanie myśli.
– Jakieś to takie nieznośnie cyniczne – odezwałem się, gdy tylko przełknąłem.
– Wiem, o co ci chodzi, ale pomyśl może o tym w ten sposób, że twój wujek przez całe życie musiał się trzymać od ciebie z daleka albo i jeszcze dalej, a to będzie twoja rekompensata za to, co mogłoby się między wami wydarzyć przez wszystkie te lata, gdyby był blisko. Oczywiście puszczając w niepamięć te łyżeczki do jagód.
– No dobra, ale co w takim razie wujek Jake proponuje w zamian za mój czas?
– To – odpowiedziała Morrison, machnięciem ręki zakreślając dom.
Rozejrzałem się dookoła lekko skonfundowany.
– Przecież to jest już moje.
– Nie jest. Dom jest częścią majątku twojego ojca, który dzielisz z trójką rodzeństwa, a oni chcą cię z niego wykurzyć, by położyć łapska na pieniądzach otrzymanych z jego sprzedaży. Twój wujek wiedział o zawartej w testamencie twojego taty umowie, w ramach której możesz tu mieszkać, oraz o tym, że niejednokrotnie byłeś bliski jej zerwania, choć nie z własnej winy.
– Skąd o tym wiedział? – zapytałem, marszcząc brwi.
– Jak już mówiłam, miał cię na oku.
– Teraz brzmi to jeszcze bardziej przerażająco niż wcześniej.
Morrison zignorowała moje słowa, kontynuując swoją wypowiedź.
– Jeśli weźmiesz udział w uroczystości, tym samym spełniając ostatnie życzenie wujka, jedna z tych dyskretniejszych agencji nieruchomości współpracująca z twoim wujkiem złoży powiernikowi prywatną ofertę na zakup tego domu, oferując znacznie więcej niż aktualna wartość rynkowa tej nieruchomości – powiedziała. – Wtedy mógłbyś zaskoczyć swoje rodzeństwo, zgadzając się na sprzedaż, i odebrać swoją część pieniędzy. Następnie, gdy wszystkie formalności zostałyby już dopięte, spółka holdingowa sprzedałaby ci ten dom z powrotem, tym razem po znacznie zaniżonej cenie, na którą bez problemu mógłbyś sobie pozwolić, łącznie z opłaceniem podatków naliczonych w wyniku sprzedaży poniżej wartości rynkowej. Byłbyś właścicielem tej nieruchomości i nie musiałbyś zawracać sobie już głowy rodzeństwem. Na koniec dostałbyś dodatkowy zastrzyk gotówki. Jakąś sześciocyfrową sumkę. Nic ekstrawaganckiego, ale wystarczającego, by dać ci czas na zastanowienie się, co chciałbyś zrobić ze swoim życiem.
Momentalnie pomyślałem o tym dziwnym świecie, w którym „sześciocyfrowa sumka” nie była niczym „ekstrawaganckim”, ale wolałem odłożyć te rozmyślania na później.
– Dasz mi to na piśmie? – zapytałem Morrison.
– Żaden problem – odpowiedziała rozbawiona. – A co, nie ufasz swojemu wujkowi, Charlie?
– Jak już mówiłam, miał cię na oku.
– Nie znam mojego wujka – przypomniałem jej. – To znaczy nie znałem go.
– Możesz mi wierzyć, że gdyby chciał ten dom, wymyśliłby jakiś dużo mniej skomplikowany sposób na jego zdobycie niż własną śmierć. Jesteśmy w Barrington, a to dom w stylu Cape Cod, których jest na tych ziemiach całkiem sporo.
– Masz świadomość, że bywasz wredna? Czy robisz to zupełnie nieświadomie?
– Nie mówię tego, by wyjść na wredną – zapewniła mnie Morrison. – Po prostu, jeśli to możliwe, wolałabym nie odbiegać od tematu.
– A co, jeśli się nie zgodzę? – zapytałem. – Mam na myśli to, że nie pojawię się na ceremonii pogrzebowej w roli reprezentanta rodziny.
– No cóż, nie zamierzam jechać z tym do kolekcjonera porcelany Hummela, jeśli o to pytasz. – Wzruszyła ramionami. – Więc jeśli tego nie zrobisz, to pewnie zajmie się tym personel domu pogrzebowego.
– A ty nie zamierzasz się tam pojawić?
– Twój wujek poprosił mnie, abym w tym czasie zajęła się innymi kwestiami – oznajmiła Morrison. – Zdążyłam się już z nim pożegnać.
Przy moich stopach rozległo się miauczenie. To Hera. Podeszła do mnie, żądając uwagi. Odstawiłem piwo na stolik i poklepałem się po udzie. Kotka podskoczyła i po chwili już siedziała mi na kolanach.
– Lubi cię – zauważyła Morrison, gdy głaskałem Herę.
– Mówiłem ci już, że lepiej się dogaduję z kotami niż z ludźmi.
– Ze mną dogadujesz się całkiem nieźle.
– Ale ty nie musisz ze mną mieszkać.
– Racja – stwierdziła Morrison, po czym spojrzała na zegarek. – Dobra, czas na mnie. Tak więc... poprowadzisz ceremonię pogrzebową swojego wujka?
Zastanowiłem się nad tym przez chwilę.
– Trochę dziwnie się z tym czuję – wyznałem. – Z byciem przedstawicielem rodziny kogoś, kogo zbyt dobrze nie znałem, tylko dlatego, że był bratem mojej matki.
– To pomyśl o tym jak o zrobieniu dobrego uczynku komuś nieznajomemu – powiedziała Morrison. – Nieznajomemu, który nie ma nikogo innego, kto mógłby to dla niego zrobić.
Zastanowiłem się nad tym, co powiedziała, i zrobiło mi się żal mojego wujka miliardera, który najwyraźniej naprawdę nie miał nikogo innego, kto mógłby to dla niego zrobić.
– Dobra – rzuciłem. – Tyle mogę zrobić.
– Świetnie – odparła Morrison, wstając i zatrzymując mnie gestem w miejscu. – Nie wstawaj. Twoja kotka tak wygodnie się umościła.
– I co dalej?
– Zadzwonię dziś do Chesterfieldów i dam im znać, że się u nich pojawisz. Mam twój numer, więc później prześlę ci wszystkie szczegóły. Jeśli chcesz do nich przedzwonić albo zjawić się kilka dni przed ceremonią, aby uzyskać jakieś dodatkowe informacje, to się nie krępuj.
Jeśli nie, wprowadzą cię w temat w sobotę, tuż przed ceremonią. Postaraj się być ciut wcześniej. – Zmierzyła wzrokiem mój garnitur. – To, co masz teraz na sobie, powinno wystarczyć. Ale...
– Ale co?
– Mógłbyś ogarnąć sobie jakieś lepsze buty. – Uśmiechnęła się, skinęła na mnie i na moją kotkę, po czym wyszła, zanim zdążyłem jej coś odpowiedzieć.
Książkę Początkujący Złoczyńca kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
[tabela=6348297
Tagi: fragment,