O genezie zła, czarnym humorze i kryminalnych historiach z górami w tle z Michałem Śmielakiem, autorem powieści Ucichły ptaki, przyszła śmierć, rozmawia Marek Teler.
Marek Teler: Twoja najnowsza książka Ucichły ptaki, przyszła śmierć opowiada o wieczorze kawalerskim, który wymyka się spod kontroli. Daleko jednak fabule do Kac Vegas, ponieważ serwujesz czytelnikom mroczny thriller z elementami horroru. Co sprawiło, że postanowiłeś ze wspólnego wypadu kumpli w góry zrobić główną oś fabuły nowej powieści?
Michał Śmielak: Zasadą dobrego thrillera jest wyrwanie czytelnika ze strefy komfortu. Zatem co my tu mamy? Polskie góry, piękną pogodę, najlepszych przyjaciół, opiekę organizatora i perspektywę przyjemnego spędzenia czasu. Co może pójść nie tak? Otóż okazuje się, że całkiem sporo. Taki wypad w góry czy do lasu to jest dobrze wszystkim znany sposób spędzania wolnego czasu, a łatwiej nam się wciągnąć w fabułę książki i opowiadaną przez autora historię, jeśli jesteśmy w stanie zidentyfikować się z miejscem i bohaterami. Zatem wyruszcie ze mną w Beskid Niski, bo co może się zdarzyć w niezbyt wysokich, choć przepięknych i spokojnych górach? Mogę obiecać jedno: to będzie niezapomniana wyprawa.
M.T.: Po osadzonym w Bieszczadach thrillerze Pomruk znów zabierasz nas w górski krajobraz, ponieważ – jak wspomniałeś – powieść Ucichły ptaki, przyszła śmierć rozgrywa się w Beskidzie. Wynika to z Twojej prywatnej fascynacji górami czy też raczej z faktu, że jest to dobra sceneria do tego gatunku powieści?
M.Ś.: Zdecydowanie mamy tu do czynienia z fascynacją górami. W dodatku autor winien umiejscawiać akcję książek w lokacjach dobrze sobie znanych – wypada to wówczas wiarygodnie, a ja swego czasu po górach wędrowałem namiętnie. Przykładowo trudno jest opisać burzę w Tatrach, jeśli samemu się jej nie przeżyło, a ja miałem taką przyjemność. Góry znam za dnia, w nocy, o każdej porze roku, przy pięknej pogodzie, jak i gdy ta się załamuje i trzeba iść w parach, żeby nas nie zwiało ze szlaku. Co do scenerii, to także idealnie się wpasowuje w gatunek – góry są groźne, szczególnie dla tych, którzy je lekceważą. Od zawsze owiane były aurą tajemniczości, a górale uchodzili za najtwardszych ludzi. To właśnie na tych terenach wierzenia w upiory były najmocniejsze, a niemal każde pasmo górskie ma swojego osobistego ducha.
M.T.: Twoja książka pisana jest w narracji pierwszoosobowej – patrzymy na świat oczami Michała, czyli głównego bohatera wieczoru kawalerskiego – i osadzona w dwóch planach: w szpitalu i w górach. Czy pisałeś ją linearnie, zgodnie z kolejnością zawartą w książce, czy te dwie składowe historii powstawały osobno?
Akcja była pisana linearnie, godzina po godzinie, z celowo rozplanowanymi przeskokami między wydarzeniami w szpitalu i w górach.
M.Ś.: Każde pojawienie się na scenie Michała jako pacjenta kończy się zapowiedzią kolejnych wydarzeń na szlaku i podkręca akcję. Przyznam szczerze, że intryga była zaplanowana od samego początku i każdy rozdział jest perfidnie uknutym przez autora zabiegiem, aby na to naprowadzić, to znowu zmylić czytelnika w podróży przez beskidzki „Szlak śladem duchów i upiorów”. Miałem jedynie obawy co do narracji pierwszoosobowej, bo pierwszy raz się z nią mierzyłem. Pierwsze rozdziały napisałem w dwóch wersjach i ostatecznie zdecydowałem się na takie właśnie opowiedzenie historii. Dla ułatwienia pracy, bo w życiu nie ma co samemu sobie rzucać kłód pod nogi, główny bohater dzieli ze mną imię, a pozostali nazywają się tak jak moi przyjaciele.
M.T.: Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że podobnie jak w Pomruku pokazujesz w Ucichły ptaki, przyszła śmierć, że żadna mitologia nie stworzyła większego potwora niż człowiek. Co Twoim zdaniem najczęściej sprawia, że człowiek staje się bestią i popełnia krwawe zbrodnie?
Od zawsze zastanawiał mnie fakt, że nawet najgroźniejsi mordercy byli zazwyczaj uznawani przez sąsiadów i rodzinę za normalnych członków społeczeństwa.
M.Ś.: Niekiedy nawet pełnili funkcje zaufania publicznego, jak chociażby John Wayne Gacy, mający na sumieniu 33 ofiary. Prowadził z sukcesami firmę budowlaną, działał charytatywnie, występował dla dzieci jako klaun, organizował w Chicago polonijną paradę. Dennis Rader, zwany BTK, był przewodniczącym rady parafialnej. O tym, co decyduje o staniu się bestią, dyskutują bez końca specjaliści w tej dziedzinie i coraz częściej wskazują na splot wielu czynników, głównie występujących w dzieciństwie. Wielu seryjnych ma w swoich życiorysach właśnie bardzo trudne dzieciństwo – doświadczali przemocy fizycznej, psychicznej, byli molestowani. Od pierwszych dni życia ich codzienność stanowiły ból, przemoc i brak poszanowania dla człowieka. Ja sam nie wypowiem się na ten temat, zostawiam to specjalistom, bo jest to problem bardzo złożony.
M.T.: Pracując nad książkami Pomruk i Ucichły ptaki, przyszła śmierć, zgłębiałeś historię gór, lokalnego folkloru, ale też zapewne i lokalną „kronikę kryminalną”. Jaka historia kryminalna związana z polskimi górami zrobiła na Tobie największe wrażenie?
M.Ś.: Na pierwszym miejscu postawiłbym akcję „Wisła”, która wyludniła Bieszczady i Beskidy. To była zbrodnia na masową skalę i wizyta w miejscach, gdzie jeszcze przed wojną tętniło życie, a dziś po wioskach nie ma śladu, wywarła na mnie potężne wrażenie. Proszę sobie wyobrazić, że wieczorem przyjeżdża do waszego domu oddział mundurowych, goszczą się i bawią z wami do rana, a po śniadaniu informują, że macie dwie godziny na spakowanie dobytku na jedną furmankę i ruszacie w nieznane. Poruszam ten temat w mojej książce i jeszcze nieraz do niego wrócę.
Z kronik stricte kryminalnych muszę wspomnieć o morderstwie pod Narożnikiem w Górach Stołowych. Dwójka młodych studentów została w biały dzień zastrzelona tuż obok uczęszczanego szlaku. Zdarzenie miało miejsce 17 sierpnia 1997 r. i przez 25 lat sprawca pozostaje nieuchwytny. Dopiero teraz mamy najprawdopodobniej przełom w sprawie, chociaż nadal brak oficjalnego komunikatu organów ścigania. Przez ten czas wysnuto wiele teorii co do faktycznego przebiegu zdarzeń, jednak prawda nadal nie wyszła na jaw.
M.T.: Wspominałem na początku wywiadu, że Ucichły ptaki, przyszła śmierć ociera się w swej brutalności o horror – trup ściele się gęsto, pojawia się motyw obłędu, nie wiemy do końca, co jest prawdą, a co nie… Czy prywatnie jesteś miłośnikiem tego gatunku – zarówno jeśli chodzi o literaturę, jak i film?
M.Ś.: Zdecydowanie, chociaż uwielbiam polskie określenie „literatura grozy” zamiast klasycznego „horror”. Jest w nim jakaś nutka romantyzmu. Jako pisarz kocham słowa, a „groza” ma w sobie to coś. Co do gatunku, to od zawsze powtarzam, że Stephen King to mój pisarski idol. Uwielbiam także horrory na ekranie, chociaż najmocniej te stare, jak chociażby Coś Johna Carpentera. To chyba pokłosie okresu dorastania, gdy katowałem niemiłosiernie filmy VHS, a w wypożyczalni horrory zawsze były dostępne bez kolejki. Bałem się, zamykałem oczy, miałem nieprzespane ze strachu noce, szczególnie po filmach z Freddym Kruegerem, ale bawiłem się przy tym świetnie. Uwielbiam atmosferę grozy, niedosłowności, zagrożenia i starałem się przenieść ją do mojej książki. Chyba się udało, bo już słyszę opinie, że niektórzy bali się w nocy wyjść przed dom albo że samotnie do lasu żadna siła ich nie wygoni. Może przyszedł czas, aby napisać coś w tym zacnym gatunku?
M.T.: Jedno ze spotkań promujących powieść Ucichły ptaki, przyszła śmierć poprowadził Twój kolega po fachu Mieczysław Gorzka. Jak wygląda świat autorów kryminałów od kuchni – czy panują między wami przyjazne stosunki czy jednak na ogół duch rywalizacji o czytelnika bierze górę?
Ja to chyba mam szczęście do ludzi, bo spotykam się tylko z przyjaznym przyjęciem ze strony pozostałych autorów.
M.Ś.: Weźmy jako przykład książkę, o której właśnie rozmawiamy: za jej redakcję odpowiada Małgorzata Starosta, uznana przecież autorka kryminałów, a tytuł konsultowałem właśnie ze wspomnianym Mieczysławem Gorzką jako pierwszym i to on powiedział, że jest genialny i muszę o niego walczyć, bo przecież jest dość nietypowy jak na obecne standardy wydawnicze. Już podczas debiutu pomoc zaoferował mi Piotr Kościelny i do dziś konsultujemy wspólnie wiele spraw dotyczących nowych książek, chociaż nie tylko, bo obydwaj jesteśmy kibicami piłki nożnej i często korespondencyjnie przeżywamy chociażby występy naszej kadry. To on zresztą powiedział, że autorzy literatury kryminalnej nie są dla siebie konkurencją – my rywalizujemy z telewizją, serialami i serwisami streamingowymi. I ja się tego trzymam, przyznaję mu rację. Sam staram się obecnie pomagać debiutującym autorom w miarę moich skromnych możliwości. Jak wiadomo, debiutowałem niespełna dwa lata temu, ale żaden z uznanych autorów czy autorek nie dał mi odczuć, że „za wysokie progi”, wręcz przeciwnie, sami się odzywają, aby po prostu porozmawiać, a każda taka rozmowa czy spotkanie niebezpiecznie przeciąga się w nieskończoność, bo przecież łączy nas wspólna pasja: pisanie. Jesteśmy w stanie rozmawiać o tym godzinami.
M.T.: Oprócz pisania książek bierzesz udział w rekonstrukcjach historycznych w ramach Grupy „Sarmata”. Jakie jeszcze są Twoje sposoby na oderwanie się od pisania i spędzanie wolnego czasu?
M.Ś.: Pisanie jest dla mnie fantastyczną rozrywką i odrywanie się od tego zajęcia powoduje u mnie jedynie frustrację. Gdy głowa już jednak nie pracuje jak powinna, to biorę się do gier MMORPG, a szczególnie serii World of Warcraft. Co prawda, ostatnio czasu na granie mam bardzo mało, ale godzinka wieczorem czasem wpadnie. Bardzo dużo także czytam, sprawia mi to wiele przyjemności. Niezmiennie odpręża mnie wysiłek fizyczny – biegam i ćwiczę na siłowni. To wtedy wpada mi do głowy najwięcej pomysłów. Przynajmniej raz w roku staram się też skoczyć w góry.
M.T.: Przy okazji naszego ostatniego wywiadu zwracałem uwagę na Twoje poczucie humoru, zwłaszcza czarnego. Czy nie myślałeś może o tym, by spróbować swoich sił jako autor komedii kryminalnej?
M.Ś.: Ja mam się za bardzo poważnego autora krwawych kryminałów, a czytelnicy nieustannie piszą, że uśmiali się przy kolejnej książce. Zadziwiające (śmiech). Jakkolwiek to zabrzmi: ja nie skupiam się na rozweseleniu czytelnika, nic z tych rzeczy, a to jest właśnie sednem komedii kryminalnej.
Humor w moich książkach jest tylko dodatkiem, sposobem na wzmocnienie osobowości postaci – czasem ma złagodzić emocje, nieraz uśpić czujność czytelnika.
Przecież tak jest i w życiu, te smutne momenty mieszają się z wesołymi. Bywa, że humor jest w sytuacjach kryzysowych sposobem na radzenie sobie z emocjami. Czarny humor to delikatna materia i staram się nie przesadzić. Obawiam się, że gdybym przysiadł do komedii kryminalnej, mógłbym tego nie udźwignąć. Jedna z pierwszych opinii, jakie usłyszałem od swojej siostry, gdy przeczytała moją książkę jeszcze przed wydaniem, brzmiała: mam nadzieję, że ludzie kupią twoje poczucie humoru. Coś mi się wydaje, że chyba się udało. Sam jestem dość wesołym człowiekiem i śmieję się z każdego i ze wszystkich, a najgłośniej sam z siebie i to chyba automatycznie przechodzi na książki. O ile dobrze się orientuję, to niektórzy zowią to stylem.
M.T.: Jakie są Twoje dalsze plany – masz już w głowie pomysł na kolejną książkę, a może jesteś już w trakcie jej pisania?
M.Ś.: Pragnę uspokoić wszystkich czytelników – pomysłów mam na kilka lat do przodu. Obecnie pracuję nad kontynuacją moich poprzednich książek. Czytelnicy mi żyć nie dają, oczekując na dalsze losy ulubionych bohaterów, a jako że historie od dawna siedziały dobrze ułożone w głowie, pozostało je spisać. Dodatkowo przymierzam się do kolejnego thrillera z elementami grozy, ale tak daleko w przyszłość nie lubię wybiegać.
Książkę Ucichły ptaki, przyszła śmierć kupicie w księgarni inbook.pl