Biolog Niv Sokol, wciąż dość młody by wierzyć, że dobry pomysł poparty ciężką pracą gwarantuje sukces, wynajduje wykorzystującą nanoboty technologię, która ma szansę przedłużyć ludzkie życie. Kiedy orientuje się, że firmy farmaceutyczne nie cofną się przed niczym, żeby przejąć wyniki jego rewolucyjnych badań, decyduje się na niespodziewany ruch, który ma zapewnić wszystkim równy dostęp do końcowego produktu.
Pięć lat później okazuje się, że ten szlachetny gest doprowadził do dramatycznych wydarzeń, które ponownie krzyżują losy naukowca i jego korporacyjnych adwersarzy. Bohaterowie zostają wciągnięci w sieć intryg, w której przeplatają się i ścierają interesy przedstawicieli farmaceutycznego światka i finansjery, dziennikarzy i blogerów, terrorystów i agentów tajnych służb, a także waszyngtońskich gangsterów i polityków najwyższej rangi. Czy zdołają zakopać wojenny topór i wspólnie zmierzyć się z siłami, które mogą wywrócić do góry nogami globalny ład? Czy taka współpraca jest w ogóle możliwa, jeśli na drodze do zgody stoją dawne urazy, zawodowe ambicje, a także... kobieta?
Pharmacon autorstwa Marleny i Mariana Siwaków to pełen rozmachu, ale wciąż będący przede wszystkim opowieścią o człowieku, thriller socjologiczny. Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo KeyText. Ostatnio mogliście przeczytać premierowy fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury kolejnej jego części:
Ze snu wyrwało go pukanie. Zaspał, więc Daiva przyszła zapytać, czy wszystko w porządku. W drodze do restauracji na chwilę złapała jego dłoń i mocno ścisnęła. Ten jeden gest uspokoił go bardziej niż setka słów.
Usiedli z profesorem Bielawskim. Gdy okazało się, że Daiva, podobnie jak szef Niva, jest miłośniczką narciarstwa, przełamała nieśmiałość staruszka i wspólnie zachwycali się urokami włoskich, francuskich i szwajcarskich kurortów. Niv próbował nieśmiało wspomnieć o Tatrach, ale po tym komentarzu wręcz wyeliminowali go z rozmowy. Teraz w milczeniu siorbał trzecią kawę, zastanawiając się, skąd Daiva ma tyle energii.
Profesor pożegnał się zaraz po posiłku, więc kilka kolejnych godzin obydwoje przedrzemali w ostatnim rzędzie głównej sali wykładowej, regularnie budzeni przez salwy braw. Po oklaskach przychodził czas na pytania z sali. Profesor Sestiere, choć bezczelnie przesypiał każdy kolejny wykład, w tym momencie ożywiał się i rwał do mikrofonu. O dziwo mówił z sensem i na ogół kilkoma celnymi uwagami wbijał szpilę zdrowego sceptycyzmu w bezkrytyczny zachwyt publiczności. Prelegentom rzedły miny, gdy orientowali się, że to nie oni stanowią obiecany na wstępie gwóźdź programu, słuchacze zaś z politowaniem kręcili głowami, zapominając, że w ostatniej publikacji sami użyli zaprezentowanych przed chwilą tez do podparcia własnych badań.
Lunch znów spożywali z profesorem Bielawskim. Po półgodzinie do ich stolika podszedł postawny brunet w skromnym, ciemnym garniturze. Tylko szpakowate włosy na jego skroniach zdradzały, że wszedł już w wiek średni. Reszta aparycji – od nienagannej cery po atletyczną sylwetkę – mogłaby stanowić wzór dla niejednego dwudziestokilkulatka.
— Dzień dobry, nazywam się Graham Young — przedstawił się przybysz, uśmiechając się przymilnie. Jego bas przywodził na myśl śpiew wielorybów. — Jestem dyrektorem działu badań i rozwoju InnoMed Pharmaceuticals, a tutaj także pełnomocnikiem prezesa. Bardzo mi miło, że znaleźli panowie dla mnie chwilę.
Bielawski zerwał się z miejsca i z entuzjazmem potrząsnął wyciągniętą dłonią gościa.
— Proszę, proszę siadać. To nam jest bardzo miło, że zaszczycił nas pan swoją obecnością! — Profesor zdawał się nie dostrzegać, że mężczyzna mierzy go wzrokiem akwizytora oceniającego wystrój wnętrza domu. Akwizytora, którego sam nieopatrznie do tego domu wpuścił, myląc z dawno niewidzianym krewnym.
Niv westchnął w duchu, ale grzecznie się przedstawił:
— Niv Sokol, asystent profesora Bielawskiego.
Daiva wstała i wymówiła się przygotowaniami do wykładu. Niv przez chwilę odprowadzał ją tęsknym wzrokiem, a potem zasępił się na dobre. Za to profesor nadal tryskał humorem.
— Dawno czekałem na okazję, żeby zobaczyć, jak w praktyce działa ten słynny transfer wiedzy z akademii do przemysłu — trajkotał. — Ciekaw jestem, jakie zastosowania mają panowie dla moich helikaz.
— Helikazy są niezbędne w procesach naprawy DNA, nieprawdaż? — Mina Younga wyrażała zainteresowanie graniczące z fascynacją.
— O, nie tylko! Są niezbędne w procesach replikacji, transkrypcji, rekombinacji, a nawet przy tworzeniu rybosomów…
Niv zorientował się, że za chwilę wypowiedź profesora zostanie przerwana przez nieprzyjemnie wysoki głos. Od stężenia wody kolońskiej w powietrzu zapiekły go oczy.
— Dzień dobry, doktorze Sokol. Przepraszam, że przeszkadzam, ale zdaje się, że byliśmy umówieni. — W piskliwym głosie intruza pobrzmiewała źle skrywana irytacja.
— Tak, oczywiście! — Niv udał, że nie zrozumiał aluzji. — Pa nowie pozwolą, że przedstawię. To pan dyrektor John Adams z Blue Pill Corporation, pan dyrektor Graham Young z InnoMed Pharmaceuticals. Dyrektor Adams nalegał, więc umówiłem się z nim na krótką rozmowę. Niestety, miało to miejsce dokładnie wtedy, kiedy pan profesor umawiał się z dyrektorem Youngiem, stąd to nałożenie terminów.
— Rozumiem, ale nie musimy przeszkadzać profesorowi w rozmowie z Youngiem. Może przejdziemy do innego stolika? — Adams uśmiechnął się, jednak żyły na jego skroni nabrzmiały złowrogo.
— Mam lepszy pomysł! — Niv klasnął w dłonie. — Ponieważ teraz jest jedyny moment w czasie konferencji, kiedy wszyscy mamy czas, proszę, niech pan usiądzie z nami. Wszyscy jesteśmy z branży, więc pewnie nie będzie problemu, żebyśmy sobie porozmawiali.
Na te słowa dyrektor Young i dyrektor Adams najeżyli się niczym dwa dzikie kocury.
— Doskonale! — Profesor zainterweniował dosłownie ułamek sekundy przed eksplozją. — Właśnie rozmawiamy o potencjalnych zastosowaniach moich modyfikowanych helikaz w przemyśle, więc obecność obydwu panów jest niesamowicie szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Cieszę się, że nie będę musiał się powtarzać. — Ponieważ żaden z gości nie zareagował na jego słowa, profesor klepnął Adamsa w ramię i wskazał mu miejsce przy stoliku. — Niechże pan usiądzie! — zakomenderował zniecierpliwiony, bowiem spieszno mu było do jego ulubionej kwestii, którą podjął, zanim jeszcze dyrektor Blue Pill na dobre usadowił się na krześle. — Jak już zostało powiedziane, helikazy są niezbędne w procesach replikacji, transkrypcji, rekombinacji, a nawet przy tworzeniu rybosomów. To szalenie istotne enzymy! Jak panowie wiedzą, nici DNA są zwinięte w komórkach po dwie, w formie helisy. Oczywiście nie są one identyczne, a komplementarne, to znaczy…
— To znaczy, że naprzeciw adeniny jest tymina, naprzeciw guaniny cytozyna i vice versa. Panie profesorze, ukończyłem biolo gię i nie sądzę, żebyśmy mieli czas omawiać takie podstawy — przerwał mu niegrzecznie dyrektor Adams.
— Pan skończył studia? — zainteresował się profesor. — A gdzie, jeśli można spytać?
— Na… uniwersytecie. — Adams, który do tej pory wręcz epatował pewnością siebie, niespodziewanie się speszył.
— A na jakim?
— No… stanowym. — Zamilkł, jednak nieskończenie cierpliwy uśmiech profesora uświadomił mu, że rozmowa nie drgnie, dopóki nie dokończy. — Kojoty — wymruczał wreszcie.
Na twarze naukowców wypłynął wyraz zdumienia.
— Uniwersytet Południowej Dakoty. W Vermillion — podpowiedział usłużnie dyrektor Young, okraszając to pogardliwym uśmieszkiem.
— Ach. Tam. — Profesor przez krótką chwilę przyglądał się Adamsowi obojętnie, po czym bezceremonialnie zwrócił się do Younga: — Pan także posiada wykształcenie pozwalające z nami swobodnie rozmawiać o szczegółach naszej pracy badawczej, czy woli pan wysłuchać wstępu?
— Mam doktorat, ale z robotyki — odparł tamten z godnością. — Będę więc bardzo szczęśliwy, jeśli pan profesor nie uzna za stratę czasu omówienia sprawy od podstaw.
— Z robotyki? A można spytać, gdzie się pan doktoryzował?
— MIT.
— No! To rozumiem! — ucieszył się profesor, wyraźnie zadowolony z odpowiedzi. — Ale co pan tu robi?
Na twarz Younga wrócił pogodny wyraz.
— Swego czasu zajmowałem się nanotechnologią w kontekście stabilizacji złamań, a w obecnych czasach rozkwitu projektów interdyscyplinarnych…
— Rozumiem! Chciałby pan wykorzystać moje badania nad helikazami podobnie jak Niv! On już zrobił takie małe robociki, które oddziałują trochę z helikazami.
— No właśnie! Chcę porozmawiać o tym, ile panowie sobie życzą za przekazanie nam dokumentacji tych eksperymentów. Mówimy o transakcji wartej dziesiątki milionów dolarów. — Dy rektor Adams próbował wrócić do rozmowy.
Profesor Bielawski skrzywił się, jak gdyby tamten nie zaproponował właśnie kwoty, za jaką większość ludzi gotowa jest zabić własną matkę, a puścił wyjątkowo głośnego bąka.
— A pan, doktorze Young?
— Chcę po prostu porozmawiać o pomysłach badawczych pana profesora oraz doktora Sokola i sprawdzić, na ile są one kompatybilne z tym, co robimy w naszej firmie. Jeśli udałoby się nam zidentyfikować tematy interesujące obie strony, moim zadaniem jest zaproponować panom wspólne projekty. — Przedstawiciel InnoMedu wygłosił to twierdzenie z ocierającą się o lekceważenie lekkością, ale jego spojrzenie pozostawało czujne. Dopiero po kilkunastu sekundach milczenia Bielawskiego kącik rozciągniętych w przyjacielskim uśmiechu ust dyrektora drgnął nieznacznie.
Niv rozważał, czy nie przypomnieć mu, że powinien oddychać. Zwłaszcza że starszy mężczyzna wpadł właśnie w jeden ze swoich transów i trudno było ocenić, kiedy znowu się odezwie. Adams wiercił się niespokojnie od czasu pytania o uczelnię, teraz w jego ślady poszedł Young. Patrzyli pytająco na Niva, ale ten nie miał zamiaru ułatwiać im życia.
— Wie pan co?! — zawołał znienacka profesor. — Coś mi się nie zgadza! Wczoraj zdawał się pan zaskoczony, gdy wspomniałem o pracach mojego asystenta.
— Bo ja, panie profesorze, całą noc czytałem artykuły doktora Sokola. — Young wydawał się urażony kryjącym się za twierdzeniem Bielawskiego oskarżeniem. — Moje wcześniejsze doświadczenie z nanobotami, którego zapewne brak większości biologów, pozwoliło mi dostrzec ich prawdziwy potencjał. Dziś rano spytałem prezesa, czy ten temat jest dla nas interesujący i okazało się, że tak!
Niv przypuszczał, że dyrektor łże jak z nut, ale profesor wydawał się usatysfakcjonowany.
— Zatem wracając do naszej rozmowy…
— Dobra — przerwał Adams — niech profesor pogada sobie z Youngiem, w końcu ich wartość księgowa ma się do naszej tak, jak wartość helikaz do nanobotów. Może jednak zechce pan, doktorze Sokol, usiąść ze mną i porozmawiać poważnie?
Niv uśmiechnął się do niego złośliwie, udając zaskoczenie.
— Pan chce rozmawiać ze mną? Pan, zdaje się, nie rozumie. Jestem tylko asystentem pana profesora. Moje badania są podstawowe i dalekie od wartości patentowej. O czym ja miałbym z panem rozmawiać? Zanim będziemy myśleli, co w ogóle dalej robić, chcemy usłyszeć opinię kolegów po fachu na temat kilku problemów, jakie się przed nami pojawiły.
Adams popatrzył na niego z niedowierzaniem.
— Czy zdaje pan sobie sprawę, ile wart jest uniwersalny lek na raka?
— Ależ ja nie mam leku na raka. Wprost przeciwnie.
— Przecież złożył pan niedawno w ISF projekt zmniejszenia szkodliwości mutagenezy sterowanej nanobotami, prowadzonej symultanicznie na poziomie organizmu! — wypalił Adams niemal z pretensją.
— No tak, złożyłem. Muszę, jak sam tytuł wskazuje, zmniejszyć szkodliwość nanobotów.
Adams i Young popatrzyli po sobie, najwyraźniej zbici z tropu.
— Przecież granty składa się na to, co już się zrobiło! — krzyknęli niemal jednocześnie, nie kryjąc oburzenia. Dopiero teraz Niv dostrzegł, jak bardzo są do siebie podobni. Wzrost, postura, pogardliwy uśmieszek na zaskoczonych obliczach — wszystko jak spod jednej sztancy.
— Też próbowałem ci to wyjaśnić. — Profesor Bielawski westchnął ciężko. — Tylko w ten sposób możesz zapewnić sukces projektu. Nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykuje porażki, bo choćby jeden zawalony projekt grozi utratą wiarygodności w oczach grantodawców i, co za tym idzie, finansowania. — Zamilkł, by chwilę później zmierzyć dyrektorów nieprzychylnym spojrzeniem. — Ja mam jednak do panów inne pytanie. Złożyliśmy projekt trzy miesiące temu. Skąd panowie w ogóle wiedzą, co jest w środku? Procedura oceny jest objęta klauzulą poufności.
Young spuścił wzrok, ale na twarzy Adamsa malował się pełen politowania uśmiech.
— Każdy ma swoją cenę, a ponieważ rozmawiamy o uniwersalnym leku na raka, to nie zawracamy sobie głowy głupstwami.
— Ale ja nie mam uniwersalnego leku na raka! — zaprotestował Niv. — A poza tym nawet u myszy, które przeżyją podanie nanobotów, obserwuję paskudne efekty uboczne.
— Myśli pan, że parę efektów ubocznych powstrzyma terminalnie chorego przed zakupem takiego produktu?
— Powtarzam po raz trzeci: moje nanoboty nie likwidują raka.
— Jeśli sytuacja przedstawia się w ten sposób, mogę zaproponować panu wspólny projekt i finansowanie badań — wtrącił spokojnie Young. — Przy naszym wsparciu na pewno szybko udoskonali pan nanoboty.
— I co ty na to, młody człowieku? — zapytał profesor.
Trzy pary oczu wbiły się w Niva, którego na domiar złego dopadła właśnie fala zmęczenia po nieprzespanej nocy.
— Słuchając panów, cieszę się, że użyłem w opisie projektu ogólników. Chcę przedstawić założenia symultanicznej mutagenezy środowisku naukowemu, żeby zaprosić kolegów i koleżanki do merytorycznej dyskusji o kolejnych krokach, zanim dostaną to w łapy takie typy, jak wy dwaj — odpowiedział Niv, nie mając ani siły, ani ochoty na dalsze maskowanie pogardy.
Profesor roześmiał się serdecznie. Śmiał się tak długo, aż łzy pociekły mu po policzkach.
— Swoją drogą wiesz, że moi wspaniali koledzy myślą, że ci wszyscy malowani chłopcy z telewizji są tu dla nich? A ci biegają od jednego do drugiego jak kot z pęcherzem i próbują zrozumieć, co się dzieje… Tymczasem wygląda na to, że Sestiere w jakiś sposób też dowiedział się o szczegółach twoich badań i narozrabiał! — Podniósł wzrok na przedstawicieli firm. W jego oczach zagościł nieprzyjemny błysk, choć może była to tylko wilgoć po świeżo uronionej łzie. — Wiedzą panowie, że przez chwilę naprawdę myślałem, że kogoś tu interesują helikazy? Nie wiem tylko, który z panów jest bardziej obślizgły. Ten, który wprost mówi, że tu chodzi tylko o kasę i gotów jest za parę groszy wypuścić produkt na rynek, mając gdzieś efekty uboczne, czy ten, który podszywając się pod pasjonata, próbował zjednać sobie starego naiwniaka? — Profesor kręcił głową kilka sekund, aż wreszcie zwrócił się do Niva: — Idziesz czy zostajesz? Niby pracujesz u nas w Weizmannie, ale wziąwszy pod uwagę twoją nietypową sytuację, znalezienie prawnika, który udowodni, że tylko ty masz prawa do pomysłu, zajmie ci mniej niż dziesięć minut.
— Profesorze! — Niv był szczerze urażony. — Przecież mówiłem, że najpierw chcę poddać to pod dyskusję…
Przerwał mu śmiech Bielawskiego.
— Co pana tak bawi?
— Zobaczysz po wykładzie…
Naukowcy wstali i bez słowa skierowali się do wyjścia, nie bacząc, czy dwóch wściekłych dyrektorów, których zostawili za plecami, rzuci się sobie do gardeł.
Wkrótce profesor wymówił się zmęczeniem i poszedł do swojego pokoju, a Niv odnalazł Daivę. Jego wściekłość na Younga i Adamsa jeszcze wzrosła, gdy zorientował się, że przez nich przegapił jej wystąpienie, ale przynajmniej znaczyło to, że oboje mają już dziś wolne i mogą resztę popołudnia spędzić razem, słuchając wykładów. Niestety bateria w laptopie Niva padła już po godzinie, więc – pozbawieni możliwości robienia notatek – przez jakiś czas świetnie się bawili, grając w statki, zliczając, ile razy każdy z prelegentów użył słowa „wiekopomny” oraz delektując się widokiem pismaków, wciąż usiłujących odkryć obiecaną bombę.
W końcu, nie czekając na ostatnie wystąpienia, opuścili centrum konferencyjne i poszli na plażę. Niv z ulgą zdjął buty i rozkoszował się dotykiem nagrzanego piasku na stopach oraz obecnością pięknej kobiety u boku.
Sielankę przerwał dzwonek telefonu. W pierwszej chwili próbował odrzucić połączenie, ale Daiva gestem pokazała mu, żeby odebrał. Sama także wyjęła telefon i odeszła kilka kroków dalej.
— Słucham?
— Doktorze Sokol, naprawdę powinniśmy spotkać się i porozmawiać w cztery oczy.
Niv miał wrażenie, że ze słuchawki roztoczył się zapach wody kolońskiej.
— Proszę pana, nie mam w tej chwili zarówno czasu, jak i ochoty z panem rozmawiać.
— Tu chodzi o nieprawdopodobnie wielkie pieniądze! Zostałem upoważniony, żeby zaproponować panu udział w zyskach, więc niech pan sobie nie pozwala na lekceważenie tej szansy!
— Do ciężkiej cholery, mam was po dziurki w nosie! Jestem zajęty na konferencji, a pan mi tu…
— Teraz to pan przesadza. Na zmianę śpi pan i gra w statki.
— Jak pan śmie?! — Niv zaczerwienił się z wściekłości, chociaż niewykluczone, że częściowo było to spowodowane wstydem i poczuciem winy.
— Ja wiem, że nie jestem konkurencją dla tej pańskiej dupencji, jeśli chodzi o przyjemność z obcowania, ale za kasę, o jakiej mówimy, kupi pan sobie dziesięć takich.
— Mam dość tej rozmowy, rozłączam się.
— Niech pan pomyśli, co mógłby pan jej kupić za pieniądze, które panu oferuję! — Rozmówca błyskawicznie zmienił front. — Myśli pan, że zaimponuje jej pana stypendium wyjazdowe, wynajęta kawalerka i dwudziestoletnie kombi? Kiedy naprawdę łatwo i legalnie może pan uzyskać stabilizację finansową na poziomie jachtu i helikoptera?
— Skąd pan…
— Ja dużo wiem — przerwał Adams, któremu z kolei nie imponowały dobre maniery. — To jak? Zgodzi się pan ze mną spotkać i porozmawiać, zanim Sestiere rzuci pana pomysł na pożarcie tej bandzie zgredów? Zgredów, którzy najpierw publicznie będą prześcigać się w dewaluowaniu pańskiego odkrycia, żeby pokazać, jacy to są mądrzy, a od poniedziałku rano będą miotać się po swoich labach niczym kotka w rui, szukając sposobu na wykorzystanie go dla własnych korzyści!
— Pan chyba nie rozumie istoty nauki. Każdy z tych ludzi, może już posuniętych w latach, harował dla wspólnego…
— Każdy z tych ludzi, doktorze, gdyby tylko odkrył cokolwiek, co ma wartość rynkową, na kolanach i z czapką w zębach przyszedłby po jeden procent pieniędzy, jakie chcę panu zaoferować! Tyle że maksimum ich możliwości to publikacja w „Nature”, a i to piętnaście lat temu, bo teraz tylko podpisują się pod pracą takich jak pan!
Niv zatrząsł się z oburzenia.
— Pańskie słowa są równie obrzydliwe jak… jak ta pana woda kolońska!
— Z kolei pańskie nie są merytoryczne, ale chyba zdaje pan sobie z tego sprawę. Skoro już skończyły się panu racjonalne argumenty, jest pan gotów spotkać się ze mną i porozmawiać?
— Zastanowię się — skłamał Niv, mając nadzieję, że przynajmniej na chwilę spławi natręta.
— Doktorze, naprawdę nie ma na to czasu. Musimy porozmawiać przed pana wystąpieniem!
— Powiedziałem, że się zastanowię!
Adams milczał przez kilka sekund, a potem wycedził:
— Czy pan wie, na co się pan naraża? Czy pan wie, jak zdesperowani mogą być ludzie w obliczu zysków, jakie gwarantuje pana metoda?
— Czy pan mi grozi?!
— Nie, ostrzegam. Po koleżeńsku. Jest więcej firm, które są zainteresowane pana wynikami. Wiedzą, że nie będą w stanie biznesowo przebić naszej oferty i mogą być gotowi na podjęcie drastycznych kroków.
— Bardzo dziękuję za troskę, ale nie podoba mi się pański ton. Jeśli nadal będzie mnie pan niepokoił, wezwę policję. Dobranoc.
Niv rozłączył się i trzęsącą się ręką schował telefon do kieszeni. Ze wściekłością skonstatował, że perspektywa zarobienia po raz pierwszy w życiu prawdziwych pieniędzy wzbudzała w nim niezdrowe napięcie. Wiatr doniósł do niego strzępy rozmowy Daivy. Starała się mówić cicho, ale była wyraźnie wzburzona i momentami jej głos podnosił się o kilka tonów. Niv poczuł, jak rumieniec wypełza mu na twarz, gdy usłyszał jej prawie wykrzyczane słowa: „Jasne, takiej biurwie jak ty może się zdawać, że ja się tu obijam! Ale wiesz co? Zamiast czepiać się mojej pracy, zajmij się swoimi harmonogramami. Z tym ci idzie lepiej niż relacjami damsko-męskimi!” i dodane po chwili zrezygnowanym tonem: „Jak zawsze wiesz lepiej. Niedługo wracam. Będzie jak chcesz!”.
Czyżby Daiva, korzystając z wyjazdu, po prostu odreagowywała kryzys w związku? A nawet jeśli tamten związek ma się ku upadkowi… On mieszka pod Tel-Awiwem, a ona w Massachusetts. Niech to szlag trafi! Przydałyby mu się te pieniądze! Usiadł na piasku. Po chwili poczuł, że Daiva siada obok i przytula się do niego bez słowa. Usiłował spojrzeć jej w oczy, ale unikała jego wzroku.
— Wracajmy — zaproponował. — Dziś wieczorem znów jest impreza.
Niecałą godzinę później siedział w sali bankietowej w towarzystwie Bielawskiego, osuszając jeden kieliszek szampana za drugim. Nawet nie mógł spokojnie pogadać z szefem, bo do stolika dosiadło się dwóch doktorantów, sondujących zainteresowanie profesora nowymi postdocami. Wyglądało na to, że nie ma dla nich znaczenia, że są na pierwszym roku i wejdą na rynek najwcześniej za trzy lata.
Niespodziewanie ratunkiem okazał się jeden z wielu kręcących się tu i ówdzie dziennikarzy. Mimo młodego wieku nosił okulary w rogowej oprawie i aż trzy pióra w butonierce, najprawdopodobniej uznając, że to wystarczy, by zaliczyć go w poczet intelektualistów. Założenie to okazało się jednak bardzo na wyrost – w oczach Niva wciąż wyglądał jak pozer, tyle że z kiepskim wzrokiem i dożywotnim zapasem stalówek w kieszeni.
— Panie profesorze — zagadnął dziennikarz — proszę mi powiedzieć, czy orientuje się pan, o jakim odkryciu mógł mówić profesor Sestiere w swoim wczorajszym wystąpieniu? Ja rozumiem, że najpóźniej do jutra wszystko się wyjaśni, ale…
— W redakcji panu nie powiedzieli? Zwykle wysyłają na konferencje ludzi lepiej zorientowanych w tematach naukowych.
— Profesorze, ja również interesuję się nauką!
— A konkretnie jaką dziedziną?
Dziennikarz przez chwilę był wyraźnie zbity z pantałyku, jednak nawyki zawodowe szybko wzięły górę. Wyprężył się z dumą i z udawaną pewnością siebie wygłosił:
— Powiązaną z biologią, bo psychologią. — Hardym wzrokiem odpowiedział na powątpiewające spojrzenie starszego mężczyzny. — Nie mam może w tym zakresie tytułu, ale proszę mi wierzyć, że to bardzo istotne w mojej pracy. Ale wracając do tematu zapowiedzi profesora Sestiere…
— Myślę, że jest to coś związanego z DNA. Badane przeze mnie helikazy na przykład potrafią je rozwinąć.
— A na czym polega epokowość odkrycia pana profesora?
— Proszę pana, epokowość odkryć ocenia Królewska Szwedzka Akademia Nauk i Instytut Karolinska, ewentualnie historia, ale ponieważ historia jest nauką humanistyczną, a ja jestem przyrodnikiem, mogę panu najwyżej opowiedzieć, czym się zajmuję. — Profesor podniósł palec, wziął głęboki wdech, ale zamiast rozpocząć wykład, wskazał na wpatrujących się w niego doktorantów. — Albo zrobimy jeszcze inaczej! Mamy tu dwóch młodych naukowców, aspirujących do pracy w moim zakładzie. Magistrze… — profesor nachylił się, żeby odczytać plakietkę z nazwiskiem jednego z nich — panie Unique, niech nam pan wyjaśni, jaka jest rola helikaz w komórce.
Młody człowiek z przejęcia aż zachłysnął się kawą.
— Helikazy? No, to… to zależy, które… One… one powstały u… — tu nastąpiło niewyraźne mamrotanie w kubek — i u człowieka są bardzo ważne, bo…
Profesor zlitował się nad dukającym doktorantem:
— Helikazy, jak wspomniał pan magister, są niezbędne w procesach replikacji, transkrypcji, rekombinacji, a nawet przy tworzeniu rybosomów…
— To może zadam pytanie inaczej. — Dziennikarz stłumił ziewnięcie. — Czy jest to coś nowego?
— Nie. To raczej dość stare ewolucyjnie procesy.
— Dobrze, dziękuję za poświęcony mi czas.
Studenci zmyli się równie szybko, jak dziennikarz.
— No! Jakiś problem, młody człowieku? Coś nie widzę twojej koleżanki. — Profesor dłuższą chwilę wpatrywał się w twarz Niva. — Cóż, nie moja sprawa.
— Wydzwania do mnie ten typ z Blue Pill. Zaczyna mnie straszyć i…
Niv zaniemówił, podobnie jak połowa obecnych na sali mężczyzn, gdy próg przekroczyła Daiva. Podpłynęła do barku i po chwili z dwiema szklankami zmierzała do ich stolika. Profesor Bielawski powiedział coś, czego Niv nie dosłyszał i elegancko się ulotnił, po drodze kłaniając się kobiecie.
— To miejsce jest wolne? — spytała poważnie. — Przepraszam, że musiałeś czekać, ale nie uwierzysz, ile czasu potrafi zająć makijaż komuś tak niewprawnemu jak ja.
Niv wstał, żeby podsunąć jej krzesło. Siadając, syknął z bólu. Daiva postawiła przed nim szklankę.
— Trzymaj. To ci pomoże.
Niv jednym haustem wypił prawie połowę. Nie lubił whiskey, a ta na dodatek zostawiała wyjątkowo paskudny posmak w ustach.
— Tego się nie da pić. — Z obrzydzeniem przyjrzał się szklance. — Chyba przyniosę jeszcze jednego szampana.
— Męska wdzięczność. — Daiva westchnęła. — Wszyscy jesteście tacy sami. Może jednak posiedzimy tu choć chwilę, zanim pójdziemy cię leczyć?
Uśmiechnęła się wesoło, widząc rumieniec wypełzający mu na twarz. Po chwili zorientowała się jednak, że nie jest to rumieniec zawstydzenia na myśl o przyjętej noc wcześniej kuracji, a raczej rumieniec niezrozumiałego dla niej gniewu. Przez kilka chwil czekała na wyjaśnienie, potem jednak prychnęła jak rozdrażniona kotka.
— Dobrze, że konferencja trwa tylko trzy dni, bo widzę, że to i tak za dużo. No, ale w końcu są małżeństwa, które trwają krócej.
Niv wbił wzrok w podłogę. Tekst o „wszystkich takich samych facetach” przywołał wspomnienie jej rozmowy, i teraz ledwie ugryzł się w język, żeby nie spytać, czy to o swoim małżeństwie mówiła.
Daiva ostentacyjnie odwróciła się do niego bokiem i założyła nogę na nogę.
— Świetny pomysł! Zróbmy sobie ciche dni! — Zaczęła bębnić palcami po stole.
Niv wiedział, że jeśli się nie odezwie, Daiva po prostu wstanie i wyjdzie, ale wciąż nie wiedział, jak ma poruszyć gryzącą go sprawę.
— Słuchaj, o co ci chodzi? — Spróbował niezręcznie odbić piłeczkę i kupić sobie trochę czasu.
— O co mi chodzi?! — Daiva z niedowierzaniem wskazała palcem na siebie. — O co mi chodzi?! Siedzisz tu nachmurzony, co najmniej jakby cię ominął Nobel! Z tego co zauważyłam, w ten nastrój wpadłeś na naszym spacerze, co może znaczyć, że dąsasz się na coś związanego raczej ze mną niż z Noblem. Z jakichś względów nie chcesz po prostu powiedzieć, co cię ugryzło, trudno. Ale bądź tak dobry i daruj sobie pytanie, o co mi chodzi!
Prostota i trafność przedstawionej diagnozy zachwyciła racjonalną część umysłu Niva, jednak wstyd i szampan zmieszany z whiskey spowodowały, że z jego ust wypłynęła urażona duma.
— Mam dać sobie spokój z pytaniami, tak?! — wysyczał. — Bo po co mam narażać się na kłamstwa, tak?! Racja! Gdy patrzę, czym karmi was Hollywood, wcale mnie nie dziwi, że priorytetem jest dla was dobra zabawa przy każdej nadającej się okazji. A jak wiadomo z telewizji, najlepiej bawić się z wykorzystaniem dupy! — Nagle urwał, widząc szok na jej twarzy. W uniesieniu nie zauważył, że z każdym słowem podnosił głos i teraz kilkanaście osób spoglądało na nich z mieszaniną rozbawienia, litości i pogardy. Przerażona Daiva rozglądała się na boki, a powiększający się na jej twarzy rumieniec sugerował, że najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
— Zaproponowałam tylko, żeby pan doktor pytanie „O co chodzi?” zadał sobie, a nie mnie! — Jej szept ciął ciszę równie skutecznie, jak wcześniej rwał ją jego krzyk. — A teraz pan doktor wybaczy. Mam poduszkę do zapłakania.
Daiva zasłoniła usta dłonią i skierowała się do wyjścia. Zbaraniały Niv wpatrywał się w jej przygarbione plecy. Rozejrzał się wokół, szukając wsparcia na twarzach zgromadzonych – na próżno. Racjonalna część jego umysłu popchnęła go do drzwi, za którymi zniknęła Daiva. Mijając jeden ze stolików, usłyszał, jak kilku młodzieniaszków zastanawia się głośno nad swoimi szansami na jej pocieszenie i wściekłość znów wzięła górę.
Skierował się do wyjścia z budynku. Poszedł na plażę i szedł wzdłuż oceanu tak długo, aż światła hotelu zmieniły się w punkciki, nie większe od migających w górze gwiazd. Usiadł i objął kolana rękami. Nie wiedział, czy bardziej wścieka się na siebie, czy na Daivę. Zastanawiał się, czy naprawdę coś ukrywała, czy też sam błędnie zinterpretował podsłuchane strzępy zdań. Łzy, które dostrzegł w jej oczach, nim odwróciła się od niego, wyglądały na prawdziwe. Z drugiej strony jednak nie została porozmawiać, tylko uciekła… Uciekła? Nie – wyszła, bo zachował się jak idiota. Cud, że go nie spoliczkowała. Dlaczego zawsze ranił kobiety, na których mu zależało?
Na domiar złego poczuł wzbierającą falę mdłości, i to chyba nie tylko za sprawą wypitego alkoholu. Czyżby bufet zaserwował mu coś nieświeżego? Jeśli spędzi następne dni, walcząc z grypą żołądkową, nigdy już nie będzie miał szansy przeprosić Daivy.
Tak pogrążył się w użalaniu nad sobą, że kroki za plecami usłyszał, gdy było już za późno.
Książkę Pharmacon kupić można poniżej: