Lilianna wiedzie szare życie zwykłej księgowej. Jej czas wypełnia córka, przyjaciółka Kinga oraz praca. Pewnego grudniowego dnia Lilianna otrzymuje tajemniczy list, w którym nieznana dotąd cioteczna babcia informuje, że przekaże jej w spadku dom, jeśli dziewczyna zgodzi się na warunki testamentu. Lilka, za radą Kingi, nie traktuje tej wiadomości poważnie. Tymczasem świat obu kobiet niemal z dnia na dzień staje na głowie.
Czy przyjaciółki pozwolą, by świąteczny czas stał się dla nich niczym operacja na otwartym sercu? Czy znajdą w sobie odwagę, by zrozumieć przeszłość i otworzyć się na to, co niesie im życie?
Pod tym samym niebem to rodzinna opowieść o szacunku, tolerancji i o tym, jak z pozoru błahe decyzje i zdarzenia potrafią zmienić losy człowieka.
Tym, co zachwyca w powieści Katarzyny Kieleckiej jest lekkość, swoboda i wiarygodność w prowadzeniu narracji. Opisywana historia, choć trochę zagmatwana, nie wydaje się niewiarygodna. Wszystko, co spotyka bohaterów, ich rozterki, żale, chwile radości czy szczęścia są wynikiem ich decyzji, nie zaś niespodziewanych zakrętów losu.
- recenzja książki Pod tym samym niebem
Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W naszym serwisie możecie przeczytać wywiad z Katarzyną Kielecką, autorką książki. Niedawno zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Pod tym samym niebem, dziś możecie poznać kolejną odsłonę tej historii:
Nela biegła chodnikiem, nie zważając na lodowe pułapki, śliskie placki między rozsypaną niedbale cienką warstwą piasku. Lilka usiłowała nadążyć za córką, choć raz po raz rozjeżdżały jej się nogi. Grodzkie wracały z przychodni. Doktor Filutek z zadowoleniem oznajmił, że pacjentka wyzdrowiała i po biedronce zostało jedynie wspomnienie. Przyszedł czas na rekonwalescencję, a wraz z nią ruch na świeżym powietrzu i umiarkowanie forsujące zimowe spacery. Czterolatka słowo „umiarkowanie” rozumiała zupełnie inaczej niż jej mama i akceptowała poruszanie się wyłącznie w pełnym pędzie. Wiedziała, że w najbliższym czasie do przedszkola nie wróci. Nie wolno jej iść na sanki ani robić orzełków na śniegu i to okazało się dość smutne, za to zostanie jeszcze kilka dni z mamą w domu. Lekarz odradził powrót między dzieci w ostatnim tygodniu przed świętami. Powinna najpierw nabrać odporności po ospie. Tak powiedział, cokolwiek by to nie znaczyło. Na szczęście znów ofiarował dziewczynce odznaki za odwagę. Pacjentka przykleiła obie, z kotkiem i pieskiem, do kurtki. Chciała, żeby wszyscy widzieli. Ukryte na bluzce pod warstwami zimowej odzieży nie wywarłyby wrażenia na innych. Nela przywykła do tego, że ludzie się na nią gapią. Wolała jednak, by robili to z podziwu i zachwytu nad naklejkami, a nie z powodu jakichś bzdur.
Gdy tylko dotrą do domu, ubierze z mamą choinkę! To bardzo ważne, bo gdy zaświecą się lampki na świątecznym drzewku, Nela uzna, że prezenty są już o krok. To prawie tak, jakby Święty Mikołaj we własnej osobie zapukał do drzwi. No dobrze, to przesada… Jakby wspinał się po schodach na ich piętro. Czekanie na niego to cudowne uczucie. Prawie najpiękniejsze, bo przecież urodziny mają pierwszeństwo przed wszystkim na świecie. Nela uwielbiała obchodzić urodziny i dostawać podarunki. Życie jest wspaniałe!
– Kupimy bombkę? – zawołała w stronę mamy, odwracając się w biegu.
Lilka poluzowała szalik, bo pędząc za córką, zdążyła się spocić. Skąd ten mały żywioł czerpie tyle energii? Ona po dwóch tygodniach spędzonych w mieszkaniu czuła się wyzuta z wszelkich sił.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie powinnaś wchodzić do sklepu między ludzi, żeby się nie wystawiać na wirusy. Pamiętasz, co mówił pan doktor? – tłumaczyła, biorąc dziewczynkę za rękę.
– Nie rozumiesz! – Nela zmarszczyła czoło, by podkreślić rozmiar dezaprobaty. – To tradycja! Ma chyba ze sto lat, odkąd byłaś mała! Musimy wejść tylko na chwilkę. Wybiernę bombkę bardzo szybko.
– Wybiorę – poprawiła matka mechanicznie.
Fakt. To tradycja. Od kiedy Lilianna pamiętała, zawsze z babcią Janką odwiedzały przed świętami Galerię pani Karoliny. Prowadziła ją od niepamiętnych czasów. Sklepik początkowo, to jest w czasach Lilkowego dzieciństwa, miał postać maleńkiego ulicznego kramiku rozstawionego na obrzeżu osiedlowego targowiska. Rozklekotany taboret, stolik turystyczny i w dwóch tekturowych pudełkach ręcznie wykonane ozdoby, które twórczyni usiłowała nieśmiało oferować. U schyłku lat dziewięćdziesiątych pani Karolina zasiadała już na wygodnym krześle w metalowej szczęce, a jej wyroby zdobiły niemal każde mieszkanie w okolicy. W gimnazjum w ramach szkolnego projektu plastyczno-marketingowego Kinga wymalowała dla artystki ogromny baner farbą olejną na prześcieradle. Wisiał długo na szczęce, choć pod koniec wyglądał bardziej na brudną, sponiewieraną przez wiatry i deszcze szmatę niż jakąkolwiek reklamę. Nim przyjaciółki zdały maturę, ryneczek wraz ze szczękami zniknął z topografii osiedla, a starsza pani została właścicielką wysepki w centrum handlowym. Nadała stoisku nazwę Galeria Karoliny i nikt nie ośmieliłby się polemizować z tym szumnym określeniem. Sprzedawała nie tylko własne produkty, lecz także rękodzieło zaprzyjaźnionych z nią twórców regionu. Wśród tego ręcznie malowane bombki, niezwykle różnorodne, dopracowane i niepowtarzalne. Lilka zebrała już kolekcję trzydziestu barwnych kul. Janina Grodzka co roku od przyjścia wnuczki na świat dokupywała jedną. Teraz babci już nie ma, ale to przecież nie znaczy, że można zaniedbać tak ważną rzecz! Bez nowej bombki nie da się ubrać świątecznego drzewka. To by było nie w porządku wobec pani Karoliny, babci, Neli i wobec samej choinki. Lilianna nie miała co do tego wątpliwości. Nadal pamiętała dreszcz szczęścia, jaki w dzieciństwie towarzyszył wybieraniu kolejnej ozdoby.
– Na chwilkę. Dosłownie na minutkę – podkreśliła, żeby uciąć dyskusję z dzieckiem. – Wybierasz, płacimy i wracamy do domu. Nie zahaczamy o cukiernię, o sklep z zabawkami ani o zoologiczny.
– Nie pooglądamy rybek w akwarium?
– Nie, Nela. Rybki to nie tradycja. Możemy je sobie dzisiaj darować.
Dziewczynka wzrokiem wybadała twarz matki i wyczytała z niej wyraz niewzruszonego zdecydowania, więc zaniechała negocjacji. Z rezygnacją pokiwała głową, przystając na matczyne warunki. W sumie nie zapowiada się najgorzej. Rybki przejdą jej koło nosa, za to pani Karolina zobaczy naklejki na kurtce. No i będzie bombka.
Artystka rozpoznała je z daleka. Nic dziwnego. Wiele lat przyjaźniła się z babcią Janką.
– Dzień dobry! – powitała znajome klientki, szeroko rozkładając ramiona. – Kogo ja widzę? Panna Nela! Jakie masz piękne ordery! Gratuluję! Takie nagrody dostają tylko najdzielniejsze dzieci!
Bystre oczy, chociaż leciwe, dobre serce i świetna znajomość dziecięcej psychiki, pomyślała Grodzka, a czterolatka aż pokraśniała z radości i dumnie wypięła pierś.
– Od doktora Filutka! – pochwaliła się mała. – Przyszłyśmy po bombkę.
– A proszę, proszę! – Pani Karolina z trudem wysunęła się zza lady wąskim przejściem. Całe szczęście, że była drobna. Osoba przy kości już by się tam nie przepchnęła. Wyniosła na zewnątrz stoiska drewniany zydelek. – Wejdź, szkrabie – poleciła dziewczynce. – Musisz wszystko dokładnie obejrzeć, zanim ocenisz, co ci się najbardziej podoba.
– Ubłoci siedzisko – zaoponowała Lilka, wskazując na oblepione śniegiem kozaczki.
– Drobiazg! – mruknęła starsza pani lekceważąco. – Nie przejmuj się. To się przecież wytrze ściereczką raz-dwa. Klientka musi widzieć, co kupuje.
Nela z niewielką pomocą wdrapała się na stołek. Oniemiała z zachwytu na widok oceanu bożonarodzeniowych cacuszek: stroików, kolorowych łańcuchów z wszelkiej maści materiałów plastycznych oraz darów natury, choineczek sklejanych z posrebrzonych orzechów włoskich z barwnymi ptasimi piórkami oraz oczywiście szklanych kul z wymalowanymi na nich scenkami, wzorkami i mozaikami. Przyglądała się temu z ogromną zachłannością. Rozbiegany wzrok wskazywał na skrajne niezdecydowanie.
– Mamo, jaka dziwna dziewczynka! – Przy drugim końcu lady stanął mniej więcej sześcioletni chłopiec. Wyciągał ruchliwe ręce do kolejnych ozdób, wpatrując się w Nelę.
Towarzysząca mu kobieta ledwo nadążała za dziecięcymi dłońmi i usiłowała upilnować, by niczego nie zrzuciły. Zerknęła niepewnie na Lilkę i panią Karolinę, omijając spojrzeniem stojącą na stołku czterolatkę. Wyartykułowana głośno i dobitnie uwaga wyraźnie ją spłoszyła.
– No popatrz! – Dzieciak nie dawał za wygraną. – Ona jest strasznie mała. Dlaczego? Przecież to nie dzidziuś.
Matka zmieszała się jeszcze bardziej. Nie czekając na kolejne pytania, odciągnęła syna od stoiska, posykując z zażenowaniem:
– Ciiiiii…
– Ale nie jest dzidziusiem, naprawdę! – tłumaczył malec, wyrywając się rodzicielce. – Słyszałem, jak rozmawia z tą panią. Zupełnie nie jak bobas z wózeczka!
Kobieta poczerwieniała na twarzy, chwyciła dziecko za rękę i powlokła do wejścia na samoobsługową halę marketu.
– Nie wybrałem bombki! – protestował chłopiec, wyrywając się i walcząc o uwolnienie dłoni.
Jego rozczarowanie niosło się szerokim echem wzdłuż sklepowych alejek i wywoływało karcące spojrzenia klientów.
– A wystarczyło, żeby mu zwyczajnie odpowiedziała – skwitowała tę scenę pani Karolina i pogłaskała Nelę po płowych włosach.
Dziewczynka nie zawracała sobie głowy zamieszaniem, skupiona na oglądaniu ozdób. Co ją obchodziła jakaś awantura, kiedy każda kula wydawała się najpiękniejsza?!
Grodzka wzruszyła ramionami.
– Pfff – prychnęła lekceważąco.
– Często tak reagują? – zatroskała się pani Karolina.
– Dzieci? – doprecyzowała Lilka.
– Gdzie tam dzieci! Mają prawo nie wiedzieć i pytać. Dorośli! Uciekła jak przed trądem albo czarną ospą.
Lilianna westchnęła i poluzowała szalik.
– Nie wszyscy, ale zdarza się. Dość często. Nabierają wody w usta i biorą nogi za pas.
– Boją się?
– Mnie pani pyta? Pewnie trochę tak.
– Tego, że się zapatrzą i przytrafi im się to samo?
– Bez przesady. W takie zabobony mało kto już wierzy. To nie te czasy. Kiedyś uważano, że niepełnosprawne dzieci to kara za grzechy rodziców. Pokazywano je w cyrkach innym ku przestrodze. Dzisiaj niby każdy co nieco o tych sprawach słyszał, choć zazwyczaj tylko w zarysie. Większość obawia się, że czymś urazi mnie i Nelę albo że ich dziecko popełni kolejne faux pas. To nie takie proste wyjaśnić coś kilkulatkowi w dwóch słowach, zwłaszcza gdy samemu nie do końca ma się pojęcie, w czym rzecz. Wtedy robi się niezręcznie. Człowiek z natury boi się zjawisk, o których mało wie. Żeby zaakceptować odmienność, trzeba ją poznać i zrozumieć.
– Moim zdaniem to jest całkiem proste – skomentowała artystka, zasępiwszy się nieco. – Wystarczy chcieć.
– Tak pani uważa? Nawet jeśli mama tamtego chłopca słyszała o achondroplazji, nie musi pamiętać szczegółów.
– Nie potrzeba tu medycznych mądrości. Tego achocośtam nawet nie potrafię powtórzyć, ale mówię, co widzę: twoja córka to nie dzidziuś. Ma krótsze rączki i nóżki, bo wolniej jej rosną. Poza tym jest taka sama jak każdy przedszkolak. Temu chłopcu by to wystarczyło. Mógłby dalej wybierać bombki, choćby do spółki z Nelą.
– Pani Karolino… Ten, kto odstaje od średniej, musi się nieźle napracować, by udowodnić, że nie przyleciał z Marsa. Tak było, jest i będzie. Nieważne, czy chodzi o wzrost, kolor skóry czy o poglądy. Najłatwiej akceptujemy przeciętność, bo wydaje się najbezpieczniejsza. Pani też wiele lat walczyła, żeby przekonać klientów do swoich wyrobów w masie taśmowej tandety. Za to kto pani raz zaufał, wraca przed każdymi świętami po kolejne cudeńko.
– Ile to już lat? – zadumała się pani Karolina. – Twoja babcia przywiozła cię do mnie pierwszy raz jeszcze w beciku. Trochę wam się nazbierało moich bombek.
– Trzydzieści – oznajmiła Lilka. – Dzisiaj będzie trzydziesta pierwsza.
– W takim razie dostaniecie ją gratis. Taka promocja.
– A ten chłopiec nie dostanie gratis? – dopytywała dziewczynka z nagłym zainteresowaniem.
– Nie – odparła starsza pani. – Przecież niczego nie zdążył wybrać. No jak, kochanie, która wpadła ci w oko?
Nela uśmiechnęła się szeroko i wskazała krótkim paluszkiem największą i najbardziej różową kulę na całym stoisku. Plątało się na niej kilka kolorowych kłębków wełny, za którymi ganiały dwa czarno-białe kociaki.
Książkę Pod tym samym niebem kupicie w popularnych księgarniach internetowych: