Fascynująca powieść obyczajowa w nurcie realizmu magicznego, oddająca klimat słowiańskich wierzeń i zabobonów, które przeplatają się z wiarą chrześcijańską.
Lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Dziewiętnastoletni Piotr przygotowuje się do egzaminu na studia, spędzając czas na wsi, u babci, która niedawno została wdową. Zauważa, że staruszka stawia na stole trzy nakrycia, tłumacząc że w domu wciąż przebywa duch jego ukochanego dziadka Bronka i jemu też należy się talerz. Piotr bierze to za dziwactwo. Podobnie podchodzi do wierzeń babci. Boginki, strzygi, wilki, wilkołaki i zmory traktuje niczym wymysły. A jednak nadchodzi dzień, kiedy Piotr słyszy wycie wilka przyprawiające o dreszcze. I już nie sprzeciwia się babci, gdy ta zapala gromnicę.
Bronek po śmierci dostrzega ludzi i rzeczy, których za życia nie widział. Przywołuje wspomnienia pomagające zrozumieć sens wielu wydarzeń. Jego dusza pozostaje blisko rodziny. Wszak tyle jest do zrobienia. Do ustrzeżenia. Bo przecież Piotr właśnie się zakochał. A Bronek - jako dusza - już wie, że będzie z tego nieszczęście.
I jest jeszcze Cień...
Kołatanie jest powieścią mocno osadzoną w historii, będącej ważnym tłem dla wydarzeń. Artur Żak przenosi nas do małej wioski w województwie łódzkim, odsłaniając rzeczywisty obraz polskiej wsi i jej mieszkańców z czasów wojny, powojennych i komunistycznych. Pokazuje transformację ustrojową i zagubienie ludzi, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
„Kołatanie" Artura Żaka to znakomity debiut, wyjątkowo pięknie wydany.
- recenzja książki „Kołatanie"
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dobra Literatura.
– Mężczyzna, chcąc żyć pełnią swojego życia, żyje samotnie. Poprzez budowanie własnej rodziny na dłuższy lub krótszy moment wchodzi do raju, ale pewnego dnia odkrywa, że choć jest jej częścią i jego głównym zadaniem jest wspierać ją i chronić, to coś go woła, coś niekształtnego kołacze w nim. Dobija się... Jedni idą za tym głosem, inni zagłuszają go pracą, alkoholem… Pójście za głosem oznacza akceptację wewnętrznej samotności. Oznacza pewną szorstkość i smutek. Ale jest to również zaproszenie do mądrości, którą można zdobyć jedynie smakując wypędzenie z Raju. Kluczową tutaj rolę odgrywa akceptacja starości. Tymczasem dziś uciekamy od tego, wybieramy wieczną młodość i krótkie spodenki – mówi w naszym wywiadzie Artur Żak, autor powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Kołatanie. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Gdy doszedłem do domu babci, deszcz ustał. Stałem chwilę, wpatrując się w furtkę. Przez myśl przebiegło mi wspomnienie słów Cyganki. Przeszył mnie dreszcz. Gdy otworzyłem furtkę, doleciał mnie kojący zapach jaśminowca, który natychmiast odegnał niepokojące myśli. Byłem w domu. Byłem u siebie.
Babcia wcale nie zdziwiła się moim przyjazdem.
– Upiekłam ciasto drożdżowe, ale już wystygło. Myślałam, że będziesz wcześniej.
Zdziwiłem się.
– Mama dzwoniła do wujka Ryśka?
– Eee… tam. Bronek mi powiedział, że jedziesz, to ciasto zarobiłam.
Podszedłem do babci i wziąłem ją za rękę.
– Babciu, ty wiesz… Ty wiesz, że dziadek nie żyje.
– To, co nie żyje, to nie żyje, a to, co żyje, to żyje. Teraz Bronka nie ma, bo poszedł do Józka Łodzińskiego pogadać, ale niedługo wróci. Noc idzie, to wraca. Noc nie jest dobra. Bronek ucieszy się, że jesteś, choć już o tym wie. Taki się zrobił po śmierci przemądrzały. – Babcia pokręciła głową z dezaprobatą. – Nigdy taki za życia nie był. Teraz jakby wszystkie rozumy pozjadał. Nie da się z nim normalnie porozmawiać. Nie słucha. Ale nie przejmuj się. Już za życia, jak sobie coś ubzdurał, to cały zaprzęg koni nie był w stanie go oderwać. Taki już był. No, idź do pokoju i zostaw tam rzeczy. Masz nową pierzynkę. Zimą pierza nadarłam. Zaraz zrobię ci herbatę i coś do zjedzenia. Odpocznij.
Patrzyłem na babcię i nie byłem pewien, czy to ta sama osoba, którą zapamiętałem sprzed lat. Coś się w niej zmieniło. Zawsze była po prostu babcią. Żyła w ciągłym napięciu. Wszędzie widziała pracę, a możliwość odpoczynku była dla niej grzechem. Trzeba było mieć się na baczności, żeby przypadkiem nie być przez nią wyłuskanym i zagonionym do karmienia królików czy kur albo, nie daj Boże, do zagrabiania podwórka. Gdy dziadek był w pobliżu, mogłem mieć nadzieję, że wstawi się za mną, ale gdy był w polu jedynie podstęp i wiedza wyniesiona z książek o Winnetou ratowały mnie przed nudną pracą. Gdy jednak babci szczególnie zależało, żebym coś zrobił, żadne indiańskie sposoby nie działały i zostawała mi tylko ucieczka, a za sobą słyszałem wrzask: „A zobaczysz, co ci zrobię, jak wrócisz do domu!”. Gdy trwożliwie zakradałem się wieczorem po całym dniu biegania po lesie i łapania ryb nad rzeką, babcia już nie pamiętała o porannych groźbach, tylko zaganiała mnie do mycia i zmówienia „Ojcze nasz” przed kolacją. Nigdy jednak z jej ust nie padło słowo „odpocznij”. To słowo, zdawało mi się, nie istniało w jej słowniku.
Gdy usiadłem do stołu, poczułem głód. Od rana nic nie jadłem. Gdybym miał więcej pieniędzy, pewnie kupiłbym na stacji hot-doga, ale miałem niewiele więcej niż na bilet i żadne ekstra wydatki nie wchodziły w rachubę. Rodziców nie prosiłem o pieniądze, bo wiedziałem, że i tak nie mają, a co gorsza – mają coraz większe długi. Na bilet zarobiłem, czyszcząc i malując garaż sąsiada. Liczyłem, że zapłaci mi więcej, ale i tak byłem zadowolony z tego, co dostałem.
Na kolację musiałem poczekać. Na szamotówce wszystko gotowało się z namaszczeniem, czyli wolno. Wciąż trzeba było dokładać drewno, żeby utrzymać temperaturę. Chłopaki w Łodzi początkowo szeroko otworzyli usta, gdy powiedziałem im, że herbata smakuje lepiej, jak zaleje się ją wrzątkiem z szamotówki. Na kuchence gazowej wszystko jest od razu, nie ma czasu, aby nabrać właściwej struktury i osiągnąć smak. Czas jest do tego niezbędny i dlatego na wsi wszystko smakuje lepiej. Gdy zakończyłem swoje przemyślenia, najpierw popatrzyli niepewnie jeden na drugiego, a później zaczęli ze mnie rechotać. I tak w szóstej klasie zostałem „wsiowym filozofem”.
Babcia wreszcie nałożyła mi cały talerz smażonej kaszanki z wątróbką. Już miałem zaczynać jeść, gdy zauważyłem, że kaszanka nałożona jest na trzy talerze.
– Ktoś ma przyjść? – spytałem.
– Bronek usiadł z nami, to jak miałabym mu nie nałożyć.
Zbaraniałem. Popatrzyłem niepewnie na sąsiadujące krzesło, ale niczego na nim nie dostrzegłem.
– Dziadek siedzi z nami przy stole? – spytałem jeszcze raz, zapewne z głupią miną i wytrzeszczonymi oczyma.
– Pewnie, że siedzi. Przecież nie będzie stał, jak my siedzimy. Zmów modlitwę i jedz. Jeszcze jest dokładka.
Książkę Kołatanie kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,